wtorek, 9 maja 2017

Demoniczna mieścina pozbawiona sensu

Nothing Left To Fear

Rok: 2013
Gatunek: horror
Kraj: USA

Dla początkującego filmowca nie ma chyba nic gorszego niż fatalnie zadebiutować. Tak się składa, że przy "Nothing Left To Fear" pracowało dwóch debiutantów: Anthony Leonardi III (reżyser) oraz Jonathan W.C. Mills (scenarzysta). Panowie zdecydowali się zrobić pełnometrażowy horror. Nie mam pojęcia jakim cudem udało im się zaprosić do współpracy Slasha (tak, tego z GnR), który razem z Nicholasem O'Toolem odpowiada za ścieżkę dźwiękową do tej produkcji. I, żeby być fair od razu napiszę, że "Nothing Left To Fear" to idealny przykład na to, jak nie powinno się robić horrorów.


Pastor Dan Campford wraz z rodziną przeprowadza się z dużego miasta do małej mieściny, w której ma zająć miejsce duchownego przechodzącego na emeryturę. Wszystko wydaje się wręcz idealne. Piękna okolica, małe miasteczko, wszyscy są życzliwi wobec nowych mieszkańców. Jednak Rebecca (najstarsza córka) zaczyna mieć dziwne zwidy, o których nikomu nie mówi. Dziewczyna ma wrażenie, że jest ciągle obserwowana. Niemal błyskawicznie zaprzyjaźnia się z Noah. Ewidentnie od samego początku iskrzy pomiędzy tą dwójką. Tymczasem Mary (młodsza córka) zdaje się nie mieć szczęścia. Najpierw niemal połyka jakiś ostry kamień/pazur, który dziwnym trafem znalazł się w torcie przyniesionym przez jedną z mieszkanek. Natomiast później dziewczyna stopniowo podupada na zdrowiu. Jakby czarne chmury zaczęły się zbierać nad rodziną Campfordów. Od mieszkańców nadal bije wręcz sztuczna życzliwość i ewidentnie coś tutaj się nie zgadza, jakaś mroczna siła zdaje się wisieć w powietrzu i tylko wyczekiwać na odpowiedni moment, żeby zaatakować.



Strasznie się wymęczyłem podczas oglądania "Nothing Left To Fear". Przede wszystkim brakuje tutaj jakiegokolwiek napięcia. Można sobie tylko zadawać pytanie - czy głównym motywem będzie opętanie, czy może jakieś złośliwe duchy? I w przypadku tej produkcji nie będę się powstrzymywał od spojlerów, bo nie wierzę, żeby ktokolwiek chciał zobaczyć ten film. Wracając do braku napięcia - od samego startu wiadomo, że z miasteczkiem jest coś nie tak. Mieszkańcy są sztucznie życzliwi i przyjacielscy wobec nowo przybyłych. Brakuje chociażby jednego rodzynka, który by się wybił z tego wesołego i ułożonego stadka. Mania prześladowcza głównej bohaterki nie wzbudza grozy. To, że co jakiś czas widzi w krzakach jakiegoś typa, czy babeczkę nic nie oznacza. Ten brak strachu i zaskoczenia utrzymuje się już do końca filmu.



Drugim bardzo ważnym, albo nawet ważniejszym punktem są tragiczne zdjęcia. Ja rozumiem, że ktoś z ekipy zdecydował, że kręcenie filmu na wieży w pełnym słońcu to super pomysł. Ale pojawiające się refleksy i zniekształcenia obrazu trącą straszliwą amatorszczyzną. Zdjęcie powyżej to tylko krótki fragment około 3-4 minutowej sceny. Tak naprawdę wszystko jest jasne i klarowne wyłącznie kiedy akcja toczy się w dzień. Kiedy nadchodzi noc nagle ekipa filmowa nie wie, co ma robić. Oświetlenie jest fatalne, przez co wszystko wygląda jakby było w sepii. Wszystkie kolory gdzieś znikają, zostają tylko różne odcienie brązu. I byłoby to zrozumiałe, gdyby był to efekt zamierzony, który miałby podnosić rangę grozy. Ale ten sam zabieg pojawia się podczas festynu, na którym rodzina Campfordów wesoło pląsa razem z pozostałymi mieszkańcami.


Kolejnym dołkiem, w który wpadli twórcy "Nothing Left To Fear" są kretyńskie błędy logiczne i dziury w scenariuszu. Jednym z kluczowych bohaterów jest pastor, czyli zapewne człowiek świetnie znający Biblię i wszelkie chrześcijańskie obrzędy. Tymczasem, gdy mieszkańcy naznaczają krwią drzwi swoich domów ten kompletnie nie zwraca na to uwagi. Nie wzbudza to jego zaniepokojenia, a przecież to jeden z obrzędów religijnych mający swoje korzenie właśnie w Biblii. Ewentualnie scenarzysta miał jakiś pomysł, ale w trakcie jego realizacji zapomniał jak go wykorzystać. Kompletnie zmarnowany fajnie zapowiadający się motyw biblijny. Kolejną bzdurą jest brak telefonów komórkowych. W trakcie trwania filmu nie pojawia się żadna informacja, w jakich latach toczy się akcja. Czyli można domniemywać, że chodzi o współczesność. Przynajmniej o tym świadczą samochody, sposób ubierania się bohaterów, itp. Tymczasem kiedy naszej rodzince Campfordów zostaje odcięty telefon stacjonarny ci już nie wiedzą co ze sobą zrobić. Nigdzie nie ma też wzmianki o tym, że jest to zgromadzenie amiszów, którzy stronią od nowoczesnej technologii. Już zdecydowanie lepszą opcją by było pokazanie, że w tej konkretnej mieścinie po prostu nie ma zasięgu. I problem z głowy. Mały szczegół, ale jakże istotny.


I wracając do postaci naszego pastora - ten widząc swoją córkę, która ewidentnie jest opętana, nie próbuje wygonić złego za pomocą modlitwy. To kolejny motyw, który udowadnia, że Dan Campford równie dobrze mógłby być piekarzem lub stolarzem, wcale nie musi być pastorem. Kolejną głupotą jest kompletny brak wytłumaczenia, chociażby próby nakreślenia głównego wątku. Miejscowa ludność po prostu przywołuje demona (bez żadnego powodu) i później musi złożyć ofiarę z rodziny Campfordów, żeby tego demona odesłać. I gdzie tu jest sens? Równie dobrze mogliby go w ogóle nie przywoływać. Wszyscy by wtedy byli szczęśliwi i nikt by nie cierpiał. Absolutnie nikt nie ma tutaj żadnych profitów z tego, że demon został przyzwany. Nawet sam demon, bo tak jak przyszedł, tak samo sobie poszedł. I jeszcze kwestia zagrożenia. Tego tutaj nie ma. Główne nemezis jest tutaj najwolniejszą zmorą w historii horroru. Powłóczy nogami jeszcze gorzej niż zombie w "Nocy żywych trupów". Prawdziwą sztuką jest nie uciec przed tym demonem. Sam jego wygląda to takie połączenie gitarzysty kapeli Gorgoroth (Infernus) i Sadako (upiora z "Ringu"). Ale akurat ten element nie wypada aż tak źle.


Pamiętacie, że za muzykę w "Nothing Left To Fear" jest współodpowiedzialny Slash z Guns n'Roses? To musi być dobra, prawda? No właśnie problem jest taki, że muzyka nie odgrywa tutaj żadnej roli. Chociaż starałem się jak mogłem, to nie pamiętam, żeby coś takiego jak muzyka w ogóle w tym filmie się pojawiało. Naprawdę nie wiem jak to się stało, że Slash zdecydował się brać udział w przedsięwzięciu zwanym "Nothing Left To Fear". Może przegrał w karty, albo co gorsza współfinansował powstanie tego "dzieła".

Anthony Leonardi III i Jonathan W.C. Mills chyba gorzej nie mogli zadebiutować. Ich produkcja to jeden z najgłupszych i jednocześnie najgorszych horrorów jakie dane mi było do tej pory zobaczyć. Nieudolność ekipy filmowej nie śmieszy, a powoduje uczucie zażenowania. Niejeden amatorski horror wygląda bardziej profesjonalnie od "Nothing Left To Fear". Jedynym plusem tego obrazu jest Rebekah Brandes, która po prostu ładnie się prezentuje. I jeszcze od biedy całkiem przyzwoicie wygląda demon (połączenie Sadako i Infernusa daje radę). Cała reszta leży i kwiczy. Podczas oglądania "Nothing Left To Fear" miałem nieodparte wrażenie jakbym obcował z jakimś szkolnym projektem licealistów, którzy dopiero uczą się korzystać z kamery. A przecież na produkcję tego gniota poszły 3 mln dolarów. Wiecie jaki inny horror został wyprodukowany za podobną kwotę? "The VVitch" w reżyserii Robert Eggers. I chyba nic więcej nie trzeba dodawać.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz