The Devil's Tomb
(Grobowiec Diabła)
Rok: 2009
Gatunek: horror/akcja/sci-fi
Kraj: USA
Autor recenzji: Est
Zastanawialiście się kiedyś jak "się robi" film? W mojej głowie kilka razy pojawiła się taka zagwozdka. Zaskakujące, że to pytanie pojawia się zazwyczaj kiedy siedzę znudzony oglądając kompletny niewypał z założenia mający być dobrą produkcją. "Grobowiec Diabła" będący debiutem reżyserskim Jasona Connery'ego (znane nazwisko!) na pewno miał zadatki na porządne kino akcji utrzymane w klimacie grozy. Już sama obsada dawała nadzieję na coś dobrego - Cuba Gooding Jr., Ray Winstone, Ron Perlman oraz Henry Rollins (ostatnio mocno stawiający na karierę aktorską). Czy film mający taką obsadę może być zły? Mogłoby się wydać, że raczej nie. Ale jeśli produkcja jest debiutem reżyserskim, a scenariusz został napisany przez niezbyt doświadczonego w klimatach horroru filmowca to wszystko jest możliwe.
Specjalna grupa wojskowa pod dowództwem Macka (Cuba Gooding Jr.) wyrusza do wykopalisk archeologicznych usytuowanych pod pustynią na Bliskim Wschodzie. Ich zadaniem jest odnalezienie grupy badawczej, z którą zerwany został kontakt. Ze strony naukowej zostaje im przydzielona doktor Elissa Cardell, która dobrze zna kompleks i ma być przewodnikiem grupy. Jednak kiedy zespół dociera na miejsce okazuje się, że członkowie grupy archeologicznej zostali zakażeni dziwną chorobą. Niezrażeni wojskowi wyruszają w głąb wykopalisk w poszukiwaniu Wesleya (Ron Perlman), dowodzącego wyprawą badawczą.
Odpowiadając na pytania postawione przeze mnie we wstępie:
- na pewno nie tak się robi film;
- produkcja mająca taką obsadę może być zła;
Ale co się przyczyniło do takich odpowiedzi? Wyodrębniłem sobie takie cztery podstawowe elementy. Pierwsze co sprawiło, że znienawidziłem "Grobowiec Diabła" był jego scenariusz, który sprawia wrażenie pisanego na kolanie w piętnaście minut... albo nawet mniej. Zapewne gdyby nie nazwisko umieszczone przy rubryczce "scenariusz" to pewnie bym pomyślał, że skryptu wcale nie było. Kretyńskie zachowania bohaterów (zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę, że to nie jest grupa narąbanych studentów, a wyspecjalizowana jednostka wojskowa), luki, albo wręcz czarne dziury fabularne sprawiają, że "The Devil's Tomb" po prostu odechciewa się oglądać. Drugim elementem jest kompletnie bezsensowne wykorzystanie retrospekcji. Tak beznadziejnego systemu nie widziałem jeszcze w żadnej produkcji. Serwowanie co chwilę skrótowych wspomnień dowodzącego grupą Macka wydaje się kompletnie zbędne, do tego jest to robione tak źle, że kładzie ten film kompletnie. Retrospekcje zakładają, że widz ma pamięć złotej rybki i na pewno zapomniał niedawno wyświetlaną sekwencję, w związku z tym każda kolejna scena z przeszłości zawiera w sobie kilkanaście sekund poprzedniej. Wygląda na to, że nie jest to błąd, wręcz jest to zamierzony zabieg. Ale co reżyser chciał za pomocą takiego chwytu przekazać? Nie mam pojęcia, bo chyba nie miał widzów za idiotów.
Trzecim elementem, za który nienawidzę "Grobowca Diabła" jest gra aktorska. Ta momentami potrafi być znośna, ale stanowi to mniejszość. Zresztą nic dziwnego skoro główna lokomotywa tej produkcji, czyli Cuba Gooding Jr. zdaje się ciągle chodzić po ekranie z wypisanym na twarzy pytaniem "co ja tutaj robię?". Ron Perlman jest niemalże aktorem epizodycznym, Ray Winstone jest nawet mnie niż aktorem epizodyczny, a Henry Rollins wcielający się w postać księdza wypada po prostu zabawnie. W końcu czwartym i chyba najważniejszym elementem jest zepsucie całkiem niezłego pomysłu wyjściowego. Kiedy w końcu udało mi się przebić przez całą tą zasłonę absurdu zaserwowaną przez Connery'ego i Kjornesa (scenarzysta), to okazało się, że jednak wszystko do czegoś prowadzi. Czyli jednak był jakiś pomysł, który przyświecał tej produkcji, jednak doprowadzenie do niego widza zostało przeprowadzone najgorszą z możliwych ścieżek. Tak naprawdę jedynymi plusami jakie udało mi się znaleźć w tym filmie jest charakteryzacja zarażonych oraz Bill Moseley (znany z "Domu 1000 Trupów" i "Bękartów Diabła") pojawiający się dość nieoczekiwanie i dość mocno ucharakteryzowany.
Henry Rollins wciela się w postać wiecznie wystraszonego księdza krzątającego się po wykopaliskach. |
Grupa archeologów dość zaskakująco się zmieniła. |
Ten film czeka u mnie w kolejce i jakoś zabrać się nigdy za niego nie mogę, ale patrząc na ocenę i recenzję zaczynam się zastanawiać, czy warto marnować na niego w ogóle czas.
OdpowiedzUsuńOdpowiem krótko: nie warto.
UsuńTo nie jest niestety film z serii "tak złe, że aż dobre".