środa, 4 października 2017

"Fakty autentyczne" znad kolumbijskiego jeziora

Monstroid: It Came From The Lake
(Potwór z jeziora)

Rok: 1980
Gatunek: horror
Kraj: USA

Kiedy słyszę, że film fabularny jest oparty na faktach to w głowie otwierają mi się pewne drzwi. Zaraz za nimi jest przepastna biblioteka średniej jakości produkcji telewizyjnych, które dobrych kilka lat temu leciały co czwartek na stacji TVN. Każdy z tych filmów wyglądał jakby został zakupiony od  telewizji Lifetime. Jednak w żadnym z nich nie było wielkiego ciemno zielonego potwora, który wystawia swój kaprawy łeb z jeziora. Dlaczego o tym wspominam? Otóż już na sam początek "Monstroid" jego twórcy przygotowali planszę z napisem "Based on a true story". Nie trzeba być szczególnie uzdolnionym językoznawcą, żeby zrozumieć, że film, który właśnie odpalilłem to dzieło oparte na prawdziwych wydarzeniach...ta. Za reżyserię "Monstroid" odpowiada Kenneth Hartford (nie znacie? Ja też nie). Natomiast nad scenariuszem pracowały aż cztery osoby, więc daruję sobie ich wymienianie. I od razu przypomina mi się popularne przysłowie "gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść".


Akcja "Monstroid" toczy się w 1971 roku w niewielkiej kolumbijskiej mieścinie, gdzie amerykańska firma Durado wybudowała fabrykę cementu. Jak się okazuje ten przybytek diabła nie tylko daje zatrudnienie lokalnej ludności, ale też znacząco przyczynia się do ekologicznej katastrofy, która dotyka w głównej mierze pobliskie jezioro. Toksyny wypompowywane z cementowni wybijają wodną faunę i zubożają przybrzeżną florę. Oczywiście to nie koniec problemów tego małego kolumbijskiego miasteczka, które przygotowuje się do uczczenia rocznicy przybycia hiszpańskich misjonarzy. Na codzienność mieściny wpływ ma kilka dość barwnych postaci. Amerykańska dziennikarka, która za wszelką cenę chce przekazać dalej wieści o ekologicznej katastrofie. Miejscowy bajarz Sanchez, który rozpuszcza plotki, jakoby jezioro zamieszkiwało monstrum żywiące się ludźmi. Ten sam siewca plotek pomawia jedną z kobiet o konszachty z samym diabłem. Przez co ta jest prześladowana przez lokalnych obwiesiów. Mamy też księdza, który upatruje szerzącego się zła w fabryce cementu i zachęca ludzi do powrotu do korzeni i życia w zgodzie z naturą. Jest jeszcze dyrektor wspomnianego przybytku szatana, który bardziej niż działalnością zawodową jest zajęty romansowaniem na lewo i prawo. Sytuacja mieszkańców komplikuje się, kiedy historie o potworze z jeziora rozpuszczane przez Sancheza zyskują na sile. A wszystko to za sprawą tajemniczych morderstw, które dziwnym trafem zdarzają się w bliskiej okolicy akwenu. Amerykańska korporacja nie zamierza dać za wygraną i wysyła do miasteczka swojego człowieka. Travis ma rozwiązać wszelkie problemy i wyjaśnić sprawę potwora z jeziora.


Naprawdę nie mam pojęcia, w którym miejscu "Monstroid" jest oparty na faktycznych wydarzeniach. W tym, w którym wielki zielony potwór rozszarpuje jakiegoś gościa na początku filmy? A może w momencie, w którym jeden z policjantów próbuje wszystkim wmówić, że te ofiary to na pewno sprawka jakiegoś rekina? (i nieważne, że zwłoki leżą jakieś 20 metrów od brzegu jeziora...no i jakie rekiny żyją w jeziorze?) Być może jedynym faktem, który został tutaj wykorzystany była jakaś katastrofa ekologiczna w Kolumbii spowodowana przez amerykański koncern. I to by było na tyle w temacie "faktów autentycznych". Sama produkcja jest tak tania i kiepsko zrobiona, że wygląda jakby powstała nie w 1980 roku, ale przynajmniej 20 lat wcześniej. I na to składa się praktycznie wszystko - od pracy kamery, poprzez aktorstwo, scenografię i wykorzystywane rekwizyty, a na wyglądzie potwora kończąc. Sama akcja jest dość niejednorodna i sprawia wrażenie chaotycznej.


Widać, że nad scenariuszem pracowało kilka osób i każda chciała dodać coś od siebie. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby każdy ze scenarzystów dostał pod swoje skrzydła jedną z kluczowych postaci pojawiających się w "Monstroid" i miał ją poprowadzić zgodnie z własną inwencją. Praktycznie żadna z tych postaci nie wchodzi w interakcje z pozostałymi (jest jedna scenka, w której prawie wszyscy siedzą w jednym pokoju). Sanchez tylko rozsiewa plotki, dziennikarka rozmawia tylko z Travisem i z burmistrzem, ksiądz coś tam ględzi. I praktycznie nikt nie posuwa akcji do przodu, kolejne wydarzenia dzieją się jakby same z siebie. Głównym ogniwem sprawczym pozostaje Travis, który podejmuje lepsze lub gorsze decyzje i sprawia wrażenie gościa zagubionego w labiryncie. Ten, jakby nie patrzeć, główny bohater jest kompletnie pozbawiony osobowości i sprawia wrażenie chodzącego manekina. Bardzo pokracznie wyglądają tutaj dialogi, które są częściowo po angielsku, a częściowo po hiszpańsku. A lokalna ludność nawet kiedy rozmawia po angielsku to z takimi hiszpańskimi naleciałościami, że momentami ciężko zrozumieć, o co im chodzi. I to kolejna cegiełka dokładająca się do ogólnego chaosu panującego w tej produkcji.



Ale prawdę mówiąc oglądając "Monsteroid" nie mogłem się nudzić, faktycznie dzieje się tutaj sporo. Mamy polowanie na czarownicę, egzorcyzmy, romans, zagadkę kryminalną, aferę łapówkarską, wszechmocną korporację, lokalny gang obwiesiów, kretyńskie decyzje Travisa, sabotażystę, problem ekologiczny i w końcu wielkiego zielonego potwora. No właśnie. Ten przez 90% filmu kryje się gdzieś po krzakach i jedne co widać, to jego wielkie szponiaste łapsko, którym przygniata swoje ofiary. Jeżeli liczycie na jakieś efektowne ujęcia z udziałem tytułowego monstrum to się przeliczycie. Jako, że produkcja wygląda tanio, to pewnie taka też była. Twórcy nawet nie starali się tego ukryć, więc nie ma tutaj żadnych ujęć potwora znajdującego obok ludzi. Gęba monstrum jest pokazywana w osobnych kadrach. Finałowy pojedynek to chyba najmniej epickie wydarzenie, jakie dane mi było zobaczyć na ekranie. Poziom napięcia jest porównywalny z tym, jaki towarzyszy transmisjom z turniejów szachowych (pamiętacie tę scenkę z "Jasia Fasoli"?).


"Monstroid" to kiepski i bardzo tani film, którego scenariusz luźno bazował na tajemniczych wydarzenia, które miały miejsce w 1971 roku w małej mieścinie w Kolumbii. W przedstawionej tutaj historii panuje taki chaos, że ciężko coś sensownego z niej wyciągnąć, ale to pewnie w dużej mierze zasługa czterech scenarzystów, którzy najprawdopodobniej nie lubili się ze sobą kontaktować i każdy pisał własną część scenariusza w oderwaniu od reszty. Można powiedzieć, że "Monstroid" to kwintesencja kiepskiego kina, ale mocno nadgryziona przez ząb czasu. Na szczęście dla wielbicieli tego typu produkcji film w żenującej jakości można w całości zobaczyć na youtube.






1 komentarz: