poniedziałek, 23 października 2017

Filmy za "Dychę": Polowanie na tajemniczego potwora*

Lockjaw: Rise Of The Kulev Serpent
(Bestia)

Rok: 2008
Gatunek: horror
Kraj: USA

Voodoo to obszerny temat, który zawsze w horrorach i serialach nudził mnie mniej więcej tak samo, jak niekończąca się tematyka kosmitów w "X-Files" (te wszystkie zagrywki z siostrą Muldera...ziew). Niestety "Lockjaw" okazał się być horrorem związanym z tematyką voodoo. Ale hej, przecież mogło być chociaż zabawnie, prawda? Mamy niskobudżetowy film, w którym za reżyserię odpowiada nikomu nieznany filmowiec specjalizujący się w kiepskich produkcjach. Jednym z producentów jest znany z niskich lotów akcyjniaków raper DMX, który skorzystał z okazji i powierzył sobie jedną z ról. Zapowiadał się niesamowity seans...pełen ziewania i przysypiania.

* tytuł pochodzi z frontu okładki polskiego wydania dvd.

Jak się okazuje różdżka Kuleva jest nie tylko magiczna, ale świetnie sprawdza się również jako ołówek.
Kilkadziesiąt lat temu żądny przygód dzieciak o imieniu Alan wraz ze swoją przyjaciółką Becky wkrada się do domu kapłana voodoo. Nieletni włamywacze są zarówno zafascynowani, jak i przerażeni dziwnymi artefaktami znajdującymi się w mieszkaniu kultysty. Alan znajduje tajemniczą szkatułkę, którą zabiera ze sobą do domu. W środku ozdobionego czaszką pudełka znajduje się dziwna różdżka, której jeden koniec przypomina krokodylą paszczę, a drugi sprawuje się jako ołówek. Jednak jest to magiczny artefakt, który przywołuje dziwacznego stwora przypominającego krzyżówkę anakondy i aligatora. Po wielu latach Alan i Becky są już szczęśliwym małżeństwem i można by przypuszczać, że prowadzą sielskie życie z dala od miejskiego zgiełku. Jednak w ich pamięci ciągle żyje koszmarne monstrum nawiedzające ich okolicę. Związany z kultem voodoo potwór zbudzony przez Alana po latach znów zaczyna terroryzować pobliskie włości, kiedy na ich terenie pojawia się grupka szalonych przyjaciół chcących się dobrze zabawić.

Morderczy cień zawisł nad głową pijanego ojca Alana.

Wspólne mrożące krew w żyłach przeżycia scementowały związek Alana i Becky.

Grupka "szalonych" znajomych szykuje się na podróż życia...i śmierci.

No i od czego by tu zacząć? Może od samego początku. Już start filmu jest prawdziwym koszmarem. Twórcy zdecydowali się wepchnąć niemal całą listę płac na początek "Bestii", przez co trzeba wyczekać ponad trzy minuty zanim tytuł zawita na ekranie i wreszcie skończą się pojawiać kolejne nikomu nieznane nazwiska. Żeby było ciekawiej "Bestia" ma aż ośmiu producentów, to niemal dwa razy więcej niż taki "Fight Club" i niemal tyle samo co "Pacific Rim". Oczywiście jak już wspominałem jednym z producentów wykonawczych jest sam DMX, którego również zobaczymy na ekranie. W składzie producenckim znajdziemy też polskie akcenty w postaci George'a Michaela Kostucha i (chyba) jego syna George'a Juniora Kostucha. No to tyle, jeżeli chodzi o pośmianie się z nazwisk. Ten ultra długi wstęp do filmu, jaki twórcy zaserwowali widzom to chyba najlepsza rzecz w tej produkcji, dalej jest tylko gorzej.

Oł je! Ale zabawa! Podaj piwerko!

Tymczasem Alan dalej sobie rysuje różdżką Kuleva.

Czy ktoś mi może wyjaśnić, po co jest ta scena? Serio, ona nic nie wnosi, poza pokazaniem bazooki, która później zostanie użyta.

Scenarzyści (jest ich dwoje) przygotowali dla widzów prawdziwą plejadę kiepskich postaci. Mamy tutaj dupka, który w każdej scenie musi pokazywać jakim jest dupkiem. Mamy skejta, który w każdej scenie musi podkreślać jak to jeździ na desce i  za chwilę będzie na niej jeździł. Mamy przygłupią blondynkę, która w każdej scenie musi podkreślać swoją głupotę i niesamowicie raduje się z przedmiotowego traktowania przez swoich współtowarzyszy. Mamy studenciaka-kujona, który przez cały czas zachowuje się studenciak-kujon na imprezie (czyli nie wie, co tutaj robi i po co tu przyszedł). Mamy też zwykłą dziewczynę, która jest związana z dupkiem (którego wymieniłem na początku) i ewidentnie ma go dość, ale jednak ciągle z nim jest...bo tak. No i jest jeszcze dziwny typ, który z uśmiechem na gębie patrzy jak dupek obmacuje jego dziewczynę (blondynę). Nie można też zapomnieć o Alanie. Gość, który po prostu jest i gdyby nie on, to w ogóle nie byłoby tego filmu. Czyli to największy gnój z tego towarzystwa. Dzięki Alan! A tak, jest jeszcze DMX, który gra syna kultysty voodoo. W związku z tym robi za eksperta w temacie voodoo i w jakiś tam sposób próbuje pomóc zagubionej gromadce, która jest terroryzowana przez wężowego aligatora. Ale raczej wspomaga ich dobrym słowem niż faktycznie działa. To z jego ust pada zdanie, które do końca projekcji tłukło mi się po głowie: "Gdy obrazek jest gotowy czeka was tylko kwas żołądkowy".


Smutni bohaterowie słuchają smutnych opowieści.

Smutny DMX (nie siedzi na kiblu) opowiada smutne opowieści o voodoo i wężowym aligatorze.

Alan uważaj, za twoimi plecami!
Pewnie nikogo nie zaskoczę, jeżeli napiszę, że nic tutaj nie trzyma się kupy. Scenariusz, który pewnie zmieścił się na połowie strony kartki A4 jest rozwleczony do granic możliwości. Dzięki temu przez niemal 80 minut nic się tutaj nie dzieje. Często dochodzi do powtórzeń scen (chociażby scenka, w której roztrzęsiona blondynka kuca przed chatką z rewolwerem w dłoni). Spora część akcji dzieje się w nocy, a żeby było widać jeszcze mniej to bohaterowie biegają po jakiejś gigantycznej plantacji trzciny cukrowej (tak przynajmniej wynika z dialogów). Człowiek odpowiedzialny za zdjęcia zachowuje się jakby miał adhd i jednocześnie po raz pierwszy pracował przy filmie. Jak to zwykle bywa w tego typu produkcjach zoom jest jedną z podstawowych funkcji kamerzysty, więc ten używa go niemal bez przerwy. No i w końcu dialogi...są po prostu koszmarne, a polski dystrybutor chyba też miał dosyć tego filmu, więc zadbał jeszcze o koślawe tłumaczenie, które wypada gorzej niż z translatora. Oczywiście główne zagrożenie, czyli wężowy krokodyl jest zrobiony podobnie jak 99% potworów w niskobudżetowych horrorach, więc tutaj niespodzianki nie ma. Jest po prostu słabo. Czy są jakieś plusy tej produkcji? No cóż, chyba przydałoby się zbyć to pytanie wymownym milczeniem.

DMX rządzi na dzielni...trzciny cukrowej.

Ktoś niepostrzeżenie przerwał romantyczne spotkanie.
Dawno się tak nie wymęczyłem na filmie. Scenariusz "Lockjaw" powinien zostać wykorzystany do jakiejś produkcji krótkometrażowej, która zamknęłaby się w 10 minutach (z czego 3 minut to napisy początkowe). Niestety tutaj twórcy ten niezajmujący temat rozciągnęli do niemal osiemdziesięciu minut. Podczas seansu przysypiałem, co chwilę sprawdzałem ile jeszcze zostało do końca, kręciłem się ile wlezie, sprawdzałem ile zostało do końca i jeszcze raz przysypiałem. Robiłem absolutnie wszystko, żeby tylko nie oglądać tej miernoty. Ale jak łatwo wywnioskować po tekście powyżej jednak się zmusiłem i nie jest mi z tym lekko. Muszę żyć z tą skazą na zdrowiu psychicznym, która pewnie kiedyś da o sobie znać. Nikomu nie polecam "Bestii". To produkcja, która niczego nie oferuje, a kradnie bezpowrotnie 80 minut życia.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz