czwartek, 14 maja 2015

Wilkołak w mundurze

Wolfcop

Rok: 2014
Gatunek: komedia/horror
Kraj: Kanada

Autor recenzji: Est

W ostatnich latach popularne stało się robienie profesjonalnych filmów, które w świetny sposób udają kino klasy B. Duże zainteresowanie wśród widzów budzą również produkcje "tak złe, że aż dobre". Wielbiciele takich klimatów mogli zajarać się "Hobo With A Shotgun" (z Rutgerem Hauerem w roli tytułowej), mogą też wyczekiwać drugiej odsłony "Samurai Cop", albo "Kung Fury", ewtualnie też grzebać w mniej popularnych produkcjach. W każdym razie producenci chyba już nie boją się wykładać pieniędzy na pseudo-profesjonalne produkcje udające kiczowate kino lat 80-tych. "Wolfcop" jest świetnym tego przykładem.

Willie - dziwak, samotnik, spec od zjawisk paranormalnych, właściciel sklepu z bronią i fan Cancer Bats. Kto inny lepiej rozwiąże zagadkę likantropii?
Lou Garou jest oficerem policji w jakiejś małej kanadyjskiej mieścinie. Nie wiedzie zbyt udanego życia, jego codzienność stanowi alkohol, kac i szukanie przygodnych znajomości. Do tego w pracy nie wiedzie mu się najlepiej, szef go nie lubi, a współpracowniczka uważa go za największego nieudacznika na świecie. Lou odżywa dopiero w barze, gdzie atrakcyjna barmanka wydaje się być nim bardzo zainteresowana. Miasteczko mimo tego, że malutkie i położone gdzieś na uboczu, to jednak żyje swoim dość intensywnym życiem. Na sklepy napadają zbiry w maskach świń, a policja nic nie może z tym zrobić. A do tego wszystkiego zbliżają się wybory na burmistrza miasta. Traf chce, że główny oponent aktualnego rządcy gdzieś znika, a Lou ma się zająć tą sprawą. Oczywiście znalezienie zwłok kandydata nie rozwiązuje sprawy, trzeba jeszcze dojść do tego, kto lub co zabiło przyszłego burmistrza. Podczas przeszukiwania mokradeł Lou nagle traci przytomność i następnie budzi się u siebie w łóżku, ale już z wyciętym wielkim pentagramem na klatce piersiowej. Najwększa niespodzianka czeka go podczas pierwszej pełni księżyca, kiedy to policjant okazuje się być likantropem. Zamieniony w wilkołaka szaleje po mieście, rozrywa zbirów na strzępy i wypija litry mocnego alkoholu. Po tym jakże niecodziennym zdarzeniu Lou udaje się do swojego "przyjaciela", który prowadzi sklep z bronią i zna się na zjawiskach paranormalnych. Policjant i świr próbują rozwiązać zagadkę likantropii i przy okazji pozbyć się gangu świń, który terroryzuje miasteczko.

Samochód policyjny po tuningu idealnie nadaje się do walki ze zbrodnią.
Od razu napiszę, że świetnie się bawiłem oglądając "Wolfcop". To jeden z tych filmów, który balansuje na krawędzi kiczu i gówna. Naprawdę wystarczyło podjąć jedną złą decyzję, żeby totalnie spieprzyć ten obraz. Co ciekawe za reżyserię i scenariusz odpowiadała osoba, którą mógłbym podejrzewać o taki błędny krok. Za film odpowiedzialny jest Lowell Dean, twórca takiego gówna jak "13 Eerie". Ten film nadal nawiedza mnie w snach i okazuje się być najgorszym koszmarem. Za produkcje takich "dzieł" powinno się wsadzać do więzienia na dożywocie. Jednak na całe szczęście takiego prawa nigdzie na świecie nie ma, więc Lowell Dean mógł ucieszyć moje oczy za sprawą "Wolfcop". Na pewno nie jest to produkcja, która ucieszy każdego fana złego kina. Ci bardziej restrykcyjni będą narzekać, że tylko pomysł dobry, a realizacja do dupy, itp. Ja natomiast jestem zadowolony z niemalże każdej minuty tej produkcji - no może poza jedną sceną, która wydarzyła się w celi. I od czego by tu zacząć? Może gra aktorska. No cóż, nie zobaczycie tu znanych twarzy. Dla mnie obsada "Wolfcop" to totalnie anonimowi ludzie, którzy spotkali się na planie i zaczęli odgrywać swoje role. A robią to naprawdę dobrze, oczywiście z odpowiednim dla kina klasy B przerysowaniem. 

Alkohol działa na futrzaka niczym światło słoneczne na Supermana.
Charakteryzacja wilkołaczego policjanta również wypada na plus. Na pierwszy rzut oka futrzak przypomina trochę filmowego Beasta z serii "X-Men". Zresztą to potężny likantrop odziany w policyjny mundur i walczący z gangsterami, no czego można chcieć więcej? Tytułowa postać świetnie spełnia swoją rolę, a nie jest to jedyna niezwykła figura w "Wolfcop". Jest tutaj dosłownie wszystko - od problemów z alkoholem, poprzez okultyzm, kosmitów, tuning samochodów i na świetnych efektach gore kończąc. O tak, te ostatnie są naprawdę dobre, tym bardziej, że główny obrońca sprawiedliwości nie patyczkuje się ze zbirami. Wartką historię przygód wilkołaka w mundurze uprzyjemnia dobrze dobrana muzyka, która jest autorstwa kapeli Shooting Guns. No i w sumie wystarczy tego rozpływania się nad "Wolfcop", bo film ma też swoje wady. Na pewno nie jest nią dobrze wyważony humor, który momentami bardzo zbliża się do dna, ale jednak go nie dotyka. No dobra, może czasami dotyka, albo nawet się na nim kładzie. Największym problemem produkcji Lowella Deana jest to, że bardziej przypomina ona pilot serialu z lat 80-tych niż zwartą i wciągającą filmową historię. Jestem pewien, że gdyby Dean zdecydował się nakręcić serial z wilkołakiem w mundurze w roli głównej to odniósłby sukces. Natomiast w produkcji pełnometrażowej spora część wątków zostaje jedynie liźnięta obślinionym jęzorem głównego bohatera. Tak jakby scenarzysta bał się zagłębiać w niektóre motywy zasygnalizowane w filmie. No cóż trzeba liczyć na to, że jednak "Wolfcop" odniósł sukces wśród grupy docelowej i powstanie jego kontynuacja.

Sceny gore w "Wolfcop" to nie przelewki.
"Wolfcop" to przedstawiciel robionego z pełną premedytacją kina spod znaku "tak złe, że aż dobre". Nie jest to może produkcja tak olśniewająca, że za kilka lat z rozrzewnieniem będę wspominał jaki to był rewelacyjny film. Jest to produkcja idealna do obejrzenia w gronie kumpli, którzy mają bardzo mało wybredne poczucie humoru i są za pan brat z kiczowatymi horrorami z lat 80-tych, a być może gustują też w grindhouse'owych produkcjach. Jeżeli jesteś wielbicielem wysokobudżetowego kina, pełnego drogich efektów specjalnych i gwiazd ze szczytu tabeli najlepiej opłacanych aktorów, to raczej nie znajdziesz tutaj nic dla siebie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz