niedziela, 10 lipca 2016

Przygoda na wycieczkowcu

Deep Rising
(Śmiertelny rejs)

Rok: 1998
Gatunek: horror/przygodowy
Kraj: USA/Kanada

Te wszystkie horrory związane z wodą coś w sobie mają. I nie mam tu na myśli produkcji typu "Szczęki", gdzie część fabuły jednak dzieje się na lądzie, a bohaterowie z okna swojego domu patrzą na morze, czy ocean. Pisząc o "wodnych horrorach" mam na myśli produkcje typu "Below", "Deep Star Six" czy "Leviathan", czyli filmy grozy, w których bohaterowie są niejako uwięzieni na ogromnych akwenach wodnych, w których czai się wróg. Kolejną tego typu produkcją jest "Deep Rising" w reżyserii Stephena Sommersa, którego możecie znać z "Mumii", "Mumia Powraca", ale też "Van Helsing" i "G.I. Joe: The Rise of Cobra". Jak widać to twórca filmowy, który po 1998 roku (roku premiery "Śmiertelnego rejsu") zrobił całkiem niezłą karierę, w końcu wszystkie z wymienionych produkcji to blockbustery, które przyciągały ludzi do kin. Z kolei jakość tych filmów była różna. "Deep Rising" był pierwszym horrorem w dorobku tego reżysera.


Na Morze Chińskie wypływa luksusowy statek wycieczkowy "Argonautica", który jest własnością milionera Simona Cantona. Wszyscy się świetnie bawią, wśród gości znajdują się sami niezwykle bogaci ludzie, którzy w pełni korzystają z uroków wspomnianego wycieczkowca. W pewnym momencie cała elektronika na statku zaczyna wariować, kapitan i załoga są kompletnie zagubieni i nie wiedzą jak zareagować. Tymczasem coś z głębin zaczyna dokonywać ataku na statek. Dosłownie wszyscy wpadają w panikę. W stronę "Argonautiki" płynie sporych rozmiarów motorówka z najemnikami na pokładzie, którzy mają przed sobą tajemnicze zadanie. Jak się jednak okazuje to zostaje kompletnie przekreślone za sprawą ataków tajemniczej siły, która zaatakowała statek wycieczkowy. Najemnicy wraz z kapitanem i mechanikiem motorówki wchodzą na pokład "Argonautiki", gdzie próbują odszukać kogokolwiek z pasażerów, czy załogi. Oczywiście przybysze nie zdają sobie sprawy z tego, że wraz z wejściem na pokład wycieczkowca stali się zwierzyną łowną dla bestii ukrywającej się w głębinach Morza Chińskiego.


"Deep Rising" to kompletnie niczym nie wyróżniający się horror z końcówki lat 90-tych, który za wszelką cenę chciał połączyć ze sobą dwa elementy - grozę wielkiej wody i czającej się w niej bestii, z ciasnymi korytarzami, które są domeną filmów o ksenomorfach. I z jednej strony reżyserowi udało się zaprezentować tę mieszankę w tej produkcji, a z drugiej ciężko wyczuć tutaj klimat grozy. Chyba największym problemem jest tutaj mackowata bestia, która jest głównym nemezis bohaterów tego filmu. W pewnym momencie czułem się zagubiony, bo nie wiedziałem, czy to po prostu jakieś wężowate stwory, czy jeden organizm z nieskończenie długimi mackami. Jednak w filmie pojawia się to drugie monstrum. Jakaś olbrzymia kałamarnica, która łazi po całym statku, zjada ludzkie mięso i wypluwa okrwawione szkielety. Do tego cały potwór jest zrobiony za pomocą słabiutkiego CGI, które trochę przypomniało mi film "Yonggary" z 1999 roku. Poza jak zwykle świetnie się prezentującą Famke Janssen nie ma tutaj żadnych szczególnie znanych aktorów. Niestety zabrakło tutaj również ciekawych postaci. Bohaterka, w której postać wciela się Famke to jakaś niezbyt utalentowana złodziejka, która momentalnie przystaje do najemników. Główny bohater grany przez Treata Williamsa niczym się nie różni od setek postaci odgrywających główną rolę w filmach przygodowych, czy niskobudżetowych horrorach, czy filmach sci-fi. Grupka najemników to też typowy zestaw indywiduów, które współpracują ze sobą tylko po to, żeby na koniec zdobyć kasę, a może przy okazji wypełniania zadania zadać komuś ból. Jest też typowy śmieszek, tutaj jest nim mechanik z motorówki głównego bohatera. Kevin J. O'Connor wcielający się w tę postać widocznie jest dobrym kumplem reżysera, bo występował również w jego innych filmach. "Deep Rising" to taki "Obcy" na luksusowym statku wycieczkowym, ale oczywiście nie dorastający do pięt produkcji Ridley'a Scotta. I mimo tego, że głównie narzekam na ten film, to jednak przyjemnie mi się go oglądało, chociaż nie brakowało w nim scen, przy których mimowolnie się krzywiłem, bo reżyser ewidentnie brał swoich widzów za totalnych idiotów. Może brakuje tutaj grozy, ale za to świetnie wyglądają wnętrza, w których toczy się akcja "Deep Rising". Naprawdę dobrze wyglądają okrwawione szkielety, które pozostawia po sobie potwór z głębin. "Śmiertelny rejs" to taka wycieczka do późnych lat 90-tych, z wszystkim tego konsekwencjami (tymi dobrymi i złymi).


Stephen Sommers chciał stworzyć horror z elementami filmu przygodowego, w którym znajome elementy odnaleźliby wielbiciele horrorów o ksenomorfach, jak i morskich przygód o opuszczonych statkach i bezkresnych wodach skrywających tajemnicę. Nie do końca ta sztuka mu się udała, zawiodły przede wszystkim kreacje bohaterów, którzy są jakby wycięci z szablonu kina lat 90-tych. Słabo wypadają też komputerowe efekty specjalne, za to dużo lepiej mają się efekty analogowe. "Deep Rising" to taka morska przygoda z dreszczykiem skierowana wyłącznie do wielbicieli niskobudżetowego kina grozy z końcówki lat 90-tych.




4 komentarze:

  1. trochę żałuje że nie powstała cześć druga bo sam finał zostawił smaka na to co do zaś naszego okrętu to jego zdjęcia wykorzystano potem w co najmniej jednym filmie też z l90 a może wczesnych 2000 pamiętam że grał tam szeryf z szczęk roy scheider??chyba był prezydentem ktorego tajwański prezydent chciał zmusić do dania kodów do atomówek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, finał jest tak otwarty, jakby już byli na 200% pewni, że powstanie kontynuacja, a tu nic z tego. Co do tego drugiego filmu, to musi to być "Nuklearna walizka" z 2000 roku.

      Usuń
    2. o to to ;) myślę że film dziejący się na tej wyspie mógłby być całkiem całkiem :)

      Usuń
    3. Niestety tego pewnie już nigdy się nie dowiemy :-(

      Usuń