środa, 8 czerwca 2016

Żyć i umrzeć w Parmistanie

Gymkata
(Mistrz gymkata)

Rok: 1985
Gatunek: akcja
Kraj: USA/Japonia

Jeżeli wiecie kim jest Stephen Chow to zapewne widzieliście również jego genialne komedie, a przynajmniej te dwie najbardziej znane, czyli "Shaolin Soccer" i "Kung Fu Hustle". Zwłaszcza ważny jest tutaj ten pierwszy film, w którym grupka mistrzów kung-fu postanawia połączyć swoje umiejętności i wykorzystać je w grze w piłkę nożną. Ale nie wspominam tutaj o tym z tego względu, że tuż za rogiem czekają Mistrzostwa Europy w piłce nożnej, ale dlatego, że "Gymkata" działa trochę na podobnej zasadzie, ale o tym w dalszej części tekstu. Do głównej roli w tym kuriozalnym spektaklu został zatrudniony zawodowy gimnastyk Kurt Thomas, który zdobył niejeden medal dla USA. Natomiast na stołku reżyserskim zasiadł doświadczony Robert Clouse ("Wejście Smoka", "Black Belt Jones", "Gra Śmierci", "China O'Brien").


Słuchaj świstu siekiery rozcinającej wiatr.
Słuchaj też samego wiatru.
Ma on Ci wiele do powiedzenia.
                                                                 (jakiś facet z orłem)

W dalekim kraju zwanym Parmistanem, który nie do końca wiadomo gdzie leży, ale najpewniej gdzieś na styku Europy i Azji, prowadzona jest ryzykowna gra mająca wpływ na światowe bezpieczeństwo. To zacofane państewko zdaje się być najlepszym miejscem do obserwacji wszystkich stacji satelitarnych. I tylko to miejsce się do tego nadaje, dlatego jest tak ważne dla amerykańskiego wywiadu. Jeżeli teren przejęłaby jakaś organizacja terrorystyczna, lub jakiś dyktator to szlag by trafił światowe bezpieczeństwo. Na szczęście w Parmistanie co jakiś czas odbywają się zawody, w których biorą udział wybrańcy z całego globu. W grze mogą brać udział wyłącznie obcokrajowcy. Zwycięzca tych osobliwych zawodów, których zasady nie są tutaj nakreślone może mieć jedno życzenie, które król Parmistanu musi spełnić. Traf chciał, że od 900 lat nikt nie wygrał tych niezwykle trudnych zmagań. Jednak Amerykanie mają tajny plan. Znaleźli Jonathana Cabota, uzdolnionego młodego gimnastyka, w jakiś sposób załatwili parmistańską księżniczkę i przekonali ją, żeby ta przekazała wszelkie zasady zawodów wspomnianemu młodzianowi. Ten oczywiście musi przejść niezwykle ciężki trening, który ma go perfekcyjnie przygotować do morderczej gry, która czeka go w Parmistanie. Po ukończeniu szkolenia Jonathan w towarzystwie księżniczki wyrusza w trudną drogę do jej ojczyzny. Samo dodarcie do siedziby króla Kahna jest nie lada wyzwaniem i jednocześnie wstępem do morderczej rozgrywki, w której Jonathan będzie musiał się zmierzyć z wybrańcami z całego świata.


"Gymkata" to film, dla którego jako podstawa posłużyła książka autorstwa Dana Tylera Moore'a zatytułowana "The Terrible Game". Chyba wystarczy, że zacytuję fragment Wikipedii, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości odnośnie wspomnianego pisarza:

Dan Tyler Moore is an American author best known for writing The Terrible Game, which was the basis for the film Gymkata.

I to by było na tyle, jeżeli chodzi o bazę dla filmu Roberta Clouse'a, który przecież w swojej filmografii ma naprawdę dobre, a nawet wręcz ponadczasowe produkcje. Tym razem chyba nie do końca mu się udało. Wspomniałem na początku o "Shaolin Soccer" i mieszaniu piłki nożnej z kung-fu. Podobnie jest w przypadku "Gymkaty", z tymże tutaj wszelkie sztuki walki zostały połączone z gimnastyką. Ewidentnie Kurt Thomas był latach 80-tych niezwykle utalentowanym gimnastykiem, co zresztą udowadnia również w "Gymkata". Jednak połączenie tego sportu ze sztukami walki wygląda tutaj kuriozalnie. Czasami główny bohater powala przeciwników robiąc salto w powietrzu, a miejsca, w których zdarza mu się stoczyć pojedynki z wrogami przypominają jakiś gimnastyczny raj. A to gdzieś jest jakiś drążek, a to jakieś wypustki, na których można się miotać niczym na koniu gimnastycznym, itd. 



Już sam początek historii daje znać widzowi, że "Gymkata" to film, którego nie można brać na poważnie. Niewielki zacofany kraj staje niemalże centrum wszechświata i tylko z jego terenu można obserwować wszystkie stacje satelitarne. Przez cały czas projekcji zastanawiałem się nad tym jakie są zasady tych parmistańskich zawodów i nadal nie wiem. Z miasta wybiega grupka obcokrajowców, którzy wypruwali sobie żyły, żeby tylko dotrzeć do stolicy tego kraju. Raz biegną przez pola, innym razem przez las, za chwilę wspinają się po sznurze i po drodze wybijają się nawzajem. Sceny walki są w "Gymkata" wręcz niesamowicie śmieszne, zwłaszcza kiedy na ekranie pojawia się główny bohater. Ten oczywiście walcząc musi wykorzystywać gimnastyczne zagrywki. I jeżeli myśleliście, że to będą popisy w stylu Scotta Adkinsa, to przestańcie się oszukiwać, niczego takiego tutaj nie ma. Jeszcze gorzej od samych walk wyglądają kostiumy i...statyści udający ciemny lud Parmistanu. Stroje strojami, wiadomo, nie było pieniędzy, więc wzięli dwie szmaty, zszyli ze sobą i ubrali w to ludzi. Ale do roli Parmistańczyków zostali wybrani chyba najbrzydsi ludzie na świecie, no chyba, że to wyłącznie kwestia charakteryzacji. Zresztą sami zobaczcie.


Jeszcze kamerzysta z prawdziwą lubością robi zbliżenia na każdego "charakterystycznego" mieszkańca Parmistanu, więc tego typu "portretówek" znajdziecie w "Gymkata" naprawdę sporo. W głowie po projekcji tego niesamowitego obrazu w reżyserii Roberta Clouse'a została mi jedna najwyraźniej niezwykle ważna scena. Musiała być wręcz kluczowa dla fabuły, bo trwała naprawdę dłuuugo i w sumie nic za sobą nie niosła. Poniżej możecie ją zobaczyć w telegraficznym skrócie, ot Jonathan pożera wzrokiem księżniczkę, a księżniczka pożera Jonathana...wtem we wszystko wkracza przyszły mąż księżniczki, niegodziwy Zamir. Całość prezentuję w komiksowym formacie sklejone w najgorszy sposób w jaki potrafiłem.


I jak myślicie? Co było później? Walka do ostatniej kropli krwi? No skąd. Zamir wstał, wyciągnął dwa sai i zaczął nimi wymachiwać ku uciesze zgromadzonego tłumu. I koniec, to by było na tyle. Ale muszę przyznać, że jedno się w "Gymkata" udało. Tym elementem jest wioska przeklętych (wyglądająca bardziej jak miasto), przez którą Jonathan musi przejść i ujść z życiem. Problem w tym, że ta mieścina to prawdziwy labirynt pełen zdziczałych ludzi. Każdy chce tutaj ubić naszego nieustraszonego herosa. Cała sekwencja scen z wioski przeklętych bardziej przypomina jakiś psychodeliczny horror, który mógłby wyreżyserować Alejandro Jodorowsky. I chociaż te sceny autentycznej grozy nie bardzo pasują do ogólnego wydźwięku filmu to momentalnie przykuły moją uwagę i nawet sprawiły, że zaczęła mnie interesować intryga, wokół której budowana jest akcja "Gymkata".



I w sumie to by było na tyle jeżeli chodzi o plusy tego filmu w reżyserii Roberta Clouse'a. Produkcję można odbierać tylko w kategoriach humorystycznych, bo ciężko brać tutaj cokolwiek na poważnie. Poczynając od treningu Jonathana, poprzez króla Parmistanu, który niemalże nie rozstaje się ze swoją kudłatą czapką, jego dziwacznych poddanych, niezbyt zrozumiałe zawody, chaotyczną akcję, zachowania głównej parki (Jonathana i księżniczki) i na samym połączeniu gimnastyki ze sztukami walki kończąc. Tak, zdecydowanie jedynie sceny z wioski przeklętych nadają się do oglądania na poważnie, chociaż zapewne specjalnie i tutaj pojawiają się motywy, które są tak irracjonalne, że ciężko je ogarnąć.



"Gymkata" to ewidentnie film tak zły, że aż dobry. Ten obraz to prawdziwa kopalnia absurdu i wręcz idealny przedstawiciel kasetowego akcyjniaka. W latach 80-tych fabuła nie musiała mieć sensu, ważne było, żeby coś się działo na ekranie...cokolwiek, chociażby pojedynek na spojrzenia. Jeżeli szukacie filmu, który umili Wam życie i lubicie produkcje nie trzymające się kupy, to "Gymkata" powinna Wam przypasować. Gdyby jednak ktoś sugerował się osobą reżysera i jego dokonaniami w stylu "Wejście Smoka", czy "Gra Śmierci" to od razu przestrzegam - to nie jest tego typu produkcja.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz