środa, 10 sierpnia 2016

Miedziana post-apokalipsa

Dead 7

Rok: 2016
Gatunek: horror/western/akcja
Kraj: USA

Za każdym razem kiedy myślę, że Asylum do spółki z Syfy niczym mnie już nie zaskoczy pojawia się film, który wyprowadza mnie z błędu. Przyzwyczaiłem się do tego, że Asylum serwuje co chwilę jakieś mockbustery (podróby kinowych hitów), ale przeważnie jest to w momencie, w którym jakiś kasowy film trafia do kin, ewentualnie niedługo przed jego premierą. Produkcja królów pseudo-hitów jest przeważnie tematycznie zbliżona do oryginału, tym razem jest nieco inaczej. Nie trzeba być geniuszem, żeby skojarzyć, że "Dead 7" to mockbuster "Siedmiu Wspaniałych", czyli remake'u świetnego westernu, który był amerykańską wersją japońskiej produkcji "Siedmiu Samurajów". Problem w tym, że film w reżyserii Antoine'a Fuqua trafi do kin dopiero 23 września, natomiast "Dead 7" można oglądać od 1 kwietnia.



Świat ogarnęła plaga miedziogłowych. To stwory podobne do zombiaków, ale nimi nie będące. Ot człowiek ugryziony przez takiego potwora staje staje się jednym z nich. Żeby było ciekawiej całą tą zarazą rządzi demoniczna kobieta o imieniu Apocolypta. To ona jest odpowiedzialna za ataki miedziogłowych na kolejne miasteczka i wybijanie ludności. Burmistrz jednej z takich mieścin postanawia położyć temu kres, wynajmuje siedmiu niezwykłych wojowników, którzy mają położyć kres działaniom Apocolypty.



We wstępie zaznaczyłem, że Asylum do spółki z Syfy znowu mnie zaskoczyło. "Dead 7" to post-apokaliptyczny western, próbujący być czymś świeżym i jednocześnie zrzynający wszystko, co tylko można. Ale jednak zacznę od obsady, bo ta jest niezwykle interesująca. Jeżeli mieliście okazję dorastać w latach 90-tych, to na pewno odnotowaliście, że w pewnym momencie popularnym zjawiskiem były boysbandy i girlsbandy. Jednym z najpopularniejszych spośród tych pierwszych była grupa Backstreet Boys, w której skład wchodziło 5 różnorodnych typków. Inną nieco mniej popularną zbieraniną było 'N Sync (tak, to w ich szeregach karierę zaczynał Justin Timberlake). I nie wspominam tutaj o tych boysbandach bez powodu. W "Dead 7" główny trzon obsady stanowią właśnie członkowie wspomnianych grup. Dokładnie 3/5 Backstreet Boys (Nick Carter, AJ McLean, Howie Dorough) i 2/5 'N Sync (Joey Fatone, Chris Kirkpatrick). Poza wspomnianymi przebrzmiałymi gwiazdami muzyki pop pojawiają się również Jon Secada, Jeff Timmons (z boysbandu 98 Degrees), Seth "Shifty" Binzer (z Crazy Town), Erik-Michael Estrada (z boysbandu O-Town), Franchie Davis (gwiazda programu "The Voice" oraz "American Idol"). Ciekawe kto wpadł na pomysł, żeby zatrudnić taką grupę do jednego filmu...a nie zaraz, już wiem, pewnie Nick Carter, który nie dość, że gra tutaj największego twardziela, to odpowiada również za scenariusz i był producentem wykonawczym (nawet udało mu się zatrudnić żonę do jednej z głównych ról). Co ciekawe mimo takiej zbieraniny gra aktorska nie jest wcale taka zła, jaka bywa w produkcjach Asylum. Ewidentnie poszczególni "aktorzy" mają jakieś przygotowanie, a niektórzy nawet radzą sobie bardzo dobrze (z Fatone na czele). Największą ozdobą tej produkcji jest Carrie Keagan, jak tylko się pojawia na ekranie, to film jakby zyskiwał na jakości. Może niespecjalna z niej aktorka, ale ma inne atuty.



Co ciekawe, "Dead 7" mimo dość mizernej i bardzo chaotycznej historii nie nudzi. Całość podzielona jest na rozdziały, jakby reżyser (Danny Roew, co jest? Nie znacie? Ja też nie) chciał w jakiś sposób ogarnąć chaos, który miał miejsce na planie zdjęciowym i próbował ułatwić widzom odbiór tego "dzieła". Nie ma tutaj szczególnie ciekawych postaci, poza Whiskey Joe, w którego wciela się Joey Fatone. To taki grubawy, popijający whiskey i rzucający dowcipami wąsaty Teksańczyk. Gość naprawdę daje radę i trochę przypomina Johna Goodmana z dawnych lat. Całkiem ciekawie wypada też główna zła, czyli Apocolypta, którą gra Debra Wilson. Może jest za bardzo przerysowana, ale jest naprawdę intrygująca i dość nieprzewidywalna. Pozostali bohaterowie są papierowi i nijacy. Problemem są też miedziogłowi, którzy przypominają zombie, ale nimi nie są. Wcielający się w nich statyści przeważnie nie mają żadnej charakteryzacji. A raczej ta jest bardzo nierówna, niektórzy ją mają, a inni są po prostu brudni i ubrani w łachmany. Za to dość efektownie, jak na Syfy wypadają niektóre "headshoty", które bohaterowie aplikują kolejnym miedziogłowym. No dobra, ale czy "Dead 7" to jest dobry film? No pewnie, że nie. Tak naprawdę nie wiem, komu mógłbym go polecić. Wielbiciele post-apokaliptycznych klimatów pewnie szybko zauważą, że coś tu nie gra i jakoś mało tej post-apokalipsy. Koneserzy westernów...raczej nie sięgną po ten film, bo niby po co? Akcyjniak z tego też najwyżej średni. No cóż, pozostają zagorzali fani produkcji spod szyldu Asylum/Syfy.



Jestem ciekaw, jakie karty mają w swoich rękawach poukrywane zarządcy wytwórni Asylum? Mimo całej masy kuriozalnych produkcji nadal potrafią mnie zaskoczyć. Chyba nikt nie spodziewał się po nich post-apokaliptycznego westernu, w którym główne role grają gwiazdy pop z lat 90-tych, prawda? Przynajmniej ja się tego nie spodziewałem i liczę na przekraczanie kolejnych, coraz bardziej kuriozalnych barier. "Dead 7" to nie jest dobry film, ale jak na Asylum jednak potrafi utrzymać zainteresowanie. Sama realizacja też nie jest znowu taka zła, jak można by przypuszczać (Syfy naprawdę poczyniło ogromne postępy w tej dziedzinie). No i jest w tym jakiś komiksowy pierwiastek, który ujawnia się głównie przy scenach wyżynania miedziogłowych. Dla fanów Asylum/Syfy pozycja obowiązkowa.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz