niedziela, 11 czerwca 2017

Niezniszczalny McCoy

The Delta Force
(Oddział Delta)

Rok: 1986
Gatunek: akcja/przygodowy/dramat
Kraj: USA/Izrael

Chuck Norris to jeden z najważniejszych twardzieli kina akcji. Jedną ręką kładzie Seagala, a Stallone, Lundgren, czy Schwarzenegger wolą w ogóle nie wchodzić mu w drogę. W latach 80-tych Norris zaczął swoje dwie bardzo popularne serie filmowe. W 1984 roku swoją premierę miał pierwszy "Zaginiony w akcji", a zaledwie dwa lata później "Oddział Delta". Reżyserem "The Delta Force" był legendarny już Menahem Golan, czyli jeden z właścicieli Golan-Globus (oraz The Cannon Group). Chuck Norris już wówczas był swoistą marką, był świeżo po nakręceniu "Inwazji na USA" i rozpoczął swoją przygodę z serialem animowanym dla dzieci zatytułowanym "Chuck Norris: Karate Kommandos" (powstało tylko 5 odcinków). Norrisowi w "Oddziale Delta" miał partnerować weteran kina wojennego, Lee Marvin. Ten film po prostu nie mógł się nie udać.

Tutaj nie ma żadnych wątpliwości, kto jest prawdziwym herosem nie zdarcia.

Dwóch bojowników terrorystycznej organizacji New World Revolution porywa samolot pasażerski, który miał lecieć z Aten do Rzymu. Napastnicy wymuszają na pilotach lot do Bejrutu. Na terenie samolotu dochodzi niemal do dantejskich scen, kiedy terroryści bestialsko biją jednego z pasażerów, starają się odseparować żydów od innych podróżujących. Tymczasem w USA pułkownik Nick Alexander (Lee Marvin) zbiera swoją grupę uderzeniową, której celem ma być odbicie uprowadzonych i zlikwidowanie terrorystów. W ostatniej chwili do oddziału Delta dołącza jego najsilniejszy punkt, major Scott McCoy (Chuck Norris). Drużyna pod dowództwem pułkownika Alexandra wyrusza do Bejrutu, żeby tam stawić czoła terrorystom i pokazać im gdzie raki zimują.

Młody Janusz Rewiński zagrał jednego z bojowników New World Revolution.
McCoy długo toczył wewnętrzną walkę nie wiedząc, czy chce wrócić do oddziału Delta.
Ostatni raz widziałem "Oddział Delta" jeszcze za czasów świetności wypożyczalni kaset VHS, czyli bardzo dawno temu. Podejrzewam, że było to w okolicach początku lat 90-tych. Zresztą dużo bardziej w pamięć wrył mi się sequel z 1990 roku, gdzie już nie major, a pułkownik Scott McCoy rozprawiał się z handlarzami narkotyków. I to właśnie tam głównym złym był charyzmatyczny Billy Drago i niezapomniana walka McCoy'a z Carlosem. Ale wracając do pierwszego "The Delta Force". Sięgając po ten film czułem się tak, jakbym oglądał go po raz pierwszy, chociaż niektóre scenki wydawały mi się znajome (np. motor strzelający rakietami).

Terroryści nie żartują, wąsy prowodyra to naprawdę poważna sprawa.

Warstwa fabularna w "Oddziale Delta" jest naprawdę niezła. Film rozpoczyna się niczym serial o komandosach, widz od razu jest wrzucony w środek akcji. Już w tej początkowej scence widać, kto wysuwa się na plan pierwszy i kto będzie tutaj tym największym twardzielem. Oczywiście Chuck Norris. Ten jednak pod wpływem chwili decyduje się zrezygnować ze swojego udziału w dalszych poczynaniach oddziału Delta. To też pozwoliło twórcom niedługo później pokazać jego wewnętrzną walkę. McCoy widząc w telewizji informacje o porwanym samolocie zastanawia się, czy wrócić do kumpli i pomóc im odbić zakładników, czy zostać i dalej opierać się o stół? Ale dramat głównego bohatera nie jest tutaj pokazany, ot stoi, patrzy się, w końcu zastyga w bezruchu. Jego wewnętrzna walka jest tylko symboliczna.


W "The Delta Force" najważniejszy jest Chuck Norris, Lee Marvin tylko niekiedy mu asystuje.
Dużo większy dramat toczy się na pokładzie porwanego samolotu. Dwóch uzbrojonych terrorystów zdaje się nie mieć skrupułów i pierwsze co robią, to wyławiają spośród pasażerów żydów, których nienawidzą ponad wszystko. Przy czym nikt z podróżujących nie stara się nawet stawiać oporu. Oczywiście w tej sytuacji nie brakuje odwołania do zbrodni hitlerowskich z okresu II Wojny Światowej. Reżyser tylko delikatnie sugeruje pewne szczegóły, które nawet średnio obeznanemu w historii widzowi wiele powiedzą. Mniej więcej połowa czasu filmu toczy się właśnie we wnętrzu porwanego samolotu. I naprawdę wypada to nieźle, kompletnie nic nie zwiastuje przyszłej nawałnicy testosteronu i totalnej rozpierduchy, którą przywiezie ze sobą oddział Delta.

"Wszyscy gotowi? Można zaczynać? Zatem otwieram nasz program już!" Delta Force gotowi do działania.

Druga połowa "The Delta Force" to już zupełnie inna bajka. To tutaj dostajemy efektowne strzelaniny, pościgi, pojedynki McCoy'a z podrzędnymi terrorystami. Oddział Delta po prostu napiera na wroga nie bacząc na konsekwencje swoich działań. Trup ściele się gęsto, ale oczywiście tylko po tej złej stronie. Amerykańscy komandosi nawet nie muszą celować, oni po prostu naciskają spust, a naboje same z siebie znajdują odpowiedni cel. Wówczas dramat budowany w pierwszej połowie filmu gdzieś pryska, kompletnie znika, a ustępuje miejsca efektownej rozwałce. Dzięki temu Menahem Golan zadowolił dwie grupy widzów, a pewnie za sprawą Chucka Norrisa przyciągnął jeszcze jedną grupę, wielbicieli sztuk walki. Niestety nasz brodaty bohater niewiele się tutaj bije, głównie strzela, albo wykonuje jakieś ekwilibrystyczne popisy jeżdżąc na motorze. Ale nadal jest to prawdziwy "american hero", taki stereotypowy, zabójczy dla wrogów, ale również bardzo dbający o swoich kompanów.

Uśmiech Chucka Norrisa mógłby z powodzeniem rozbrajać bomby.
Warto jeszcze wspomnieć o pewnych kliszach, które przewijają się w "The Delta Force", a które można było zobaczyć nie tylko w innych filmach akcji lat 80-tych, ale również w serialach pokroju "Drużyny A". Sprawa dotyczy głównie pościgów, kiedy to jeden z samochodów najeżdża dwoma kołami na jakąś wyskocznie i przez chwilę "efektownie" szybuje, po czym przewraca się na bok, czemu może towarzyszyć również wybuch. Tego wręcz kultowego elementu, bez którego nie mógł się obyć żaden z odcinków "Drużyny A" nie brakuje również w "Oddziale Delta". I jeszcze jeden ważny element, muzyka. Główny motyw z "The Delta Force" autorstwa Alana Silvestriego to jest po prostu majstersztyk. Z tego utworu płynie moc. Słuchając go wiesz, że nie ma nic wspanialszego nie amerykańscy komandosi szerzący demokrację!


Z terrorystami nie ma co się bawić, im większy kaliber, tym lepszy.

Motor wyposażony w rakiety strzelające do przodu i do tyłu? Oddział Delta jest wyposażony we wszystkie nowinki.
"Oddział Delta" to naprawdę przyjemny film akcji przemieszany z dramatem. Chuck Norris jest tutaj co prawda niezniszczalnym komandosem, który musi doprowadzić wszystko do końca, ale aż tak bardzo nie drażni i nie śmieszy. "The Delta Force" ma w sobie nawet odrobinę poważnego wydźwięku, zwłaszcza kiedy bojownicy New World Revolution terroryzują pasażerów samolotu. Ale też nie wystrzega się wszelkich głupotek, które w kinie akcji z epoki VHS były normą. Ten film ma w sobie coś, co nie pozwala się od niego oderwać. Nie brakuje tu napięcia, chociaż i tak wiadomo, że major McCoy wszystkich uratuje i rozliczy się z każdym złolem. To jednak w powietrzu czuć tę niepewność, do czego posuną się terroryści? Naprawdę warto wrócić do "The Delta Force".






2 komentarze:

  1. jeden z moich ulubionych klasyków kina akcji nawiasem motor wyposażony w rakiety to był w swoim czasie popularny gadżet występował w wielu filmach jak np megaforce ;) chyba którymś bondzie i filmach z vhs których tytułu sobie teraz za chiny nie przypomnę ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Megaforce" niestety nie widziałem :-( Ale ogarnę, bo z tego co widzę całość na youtube. Co do Bonda, to akurat motor z wyposażeniem w rakiety kompletnie mnie nie dziwi w tej serii. W końca tam nawet można by wpiąć do roweru napęd nuklearny i nikogo by to nie zdziwiło :-)

      Usuń