niedziela, 18 czerwca 2017

Straszenie Jessiki

Let's Scare Jessica To Death

Rok: 1971
Gatunek: horror/dramat
Kraj: USA

Bardzo długo chodził za mną ten film. Mimo tego mocno się przed nim wzbraniałem, głównie z powodu tytułu. Cóż może się kryć za tytułem "Przestraszmy Jessikę na śmierć"? Jak dla mnie to jakaś teen drama zamieniona w horror. I już nawet układałem sobie w głowie najgłupsze możliwe scenariusze. Wygrywał ten, w którym Jessica jest nielubiana w szkole, a popularne dziewczynki decydują się zrobić jej psikusa. Oczywiście ten niewinny żarcik miał doprowadzić naszą bohaterkę do utraty życia. I żadnej roli nie odgrywał dla mnie rok produkcji, bo przecież w 1971 roku też mógł powstać film o przytoczonej przeze mnie fabule. Ale w końcu się przełamałem, odpaliłem "Let's Scare Jessica To Death" i już przygotowywałem się na totalne dno, tym bardziej, że za reżyserię odpowiadał debiutant, John D. Hancock.

Nie ma to jak uciec z wielkiego miasta na wieś.

Jessica jest bardzo dziwną osobą. Dziewczyna do niedawna leczyła się psychiatrycznie. Razem ze swoim mężem zdecydowała, że lepiej jej zrobi wyprowadzka z Nowego Jorku i przeniesienie się na wieś, gdzie będzie mogła wieść spokojne życie. W związku z tym Duncan za ostatnie posiadane pieniądze kupuje spory dom w ładnej okolicy. Para zabiera ze sobą przyjaciela o imieniu Woody, który ma pomóc we wprowadzeniu się do nowego miejsca i przy pracach w sadzie. Jessica ma dość osobliwe hobby, odbija na papierze napisy na nagrobkach, a następnie już zapisane kartki rozwiesza na ścianach. W trakcie podróży do nowego domu dziewczyna postanawia odrysować kilka wzorów z nagrobków znajdujących się na pobliskim cmentarzu. Kiedy wkracza na teren nekropolii zaczyna słyszeć dziwne głosy i widzi ubraną na biało młodą dziewczynę, która bardzo szybko znika. Jednak Jessica nie dzieli się swoimi wizjami z Duncanem i Woodym, boi się, że to nawrót jej problemów psychicznych. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że dom jest ogromny, a w jednym z jego pokoi zadomowiła się Emily. Przesympatyczna i dowcipna dziewczyna, która błyskawicznie dołącza do paczki. Mimo przyjaznej atmosfery Jessikę ciągle nawiedzają mrożące krew w żyłach szepty, jej wizje zaczynają przybierać na sile. W poprawie jej zdrowia psychicznego nie pomaga tajemnicza aura pobliskiego miasteczka, ani przerażająca legenda związana z domem zakupionym przez Duncana.

Duncan i Woody starają się pomóc Jessice jak tylko potrafią.

Zebranie miejscowych oprychów, którzy nie przepuszczą żadnemu przyjezdnemu.

Jak widać fabuła, która ukształtowała się w mojej głowie na podstawie samego tytułu filmu niewiele miała wspólnego z realiami. "Let's Scare Jessica To Death" to nie jest typowy horror. Próżno tu szukać lejącej się krwi, scen gore, czy jump scene. Chociaż podejrzewam, że gdyby ktoś teraz się złapał za kręcenie reamke'u to przynajmniej tego trzeciego elementu by nie zabrakło. Tutaj na pierwszym miejscu jest niepewność, zaraz za nią jest klimat. John D. Hancock bardzo dobrze poradził sobie z udźwignięciem tej fabuły. Nie zdecydował się na jakieś pokręcone dodatki, które mogłyby położyć ten film i sprawić, że byłby nierealistyczny. Widać, że "Let's Scare Jessica To Death" nie był drogim przedsięwzięciem, ale nie musiał być, bo historia tutaj przedstawiona broni się sama.

Nowy dom bardzo podoba się Jessice, ale również sprawia, że jej niepokój rośnie.

Dzika lokatorka Emily szybko dołącza do paczki przyjaciół.

Jako, że główna bohaterka jest osobą leczącą się psychiatrycznie to jako widz nie wiedziałem, czy to, co widzi Jessica to zwidy spowodowane chorobą, czy też prawdziwe wydarzenia. Zresztą sama dziewczyna też tego nie jest tego pewna i tutaj mamy główną oś dramatu. Wraz z Jessiką przebywają jej mąż Duncan i przyjaciel Woody. Obywaj panowie obchodzą się z główną bohaterką jak z jajkiem. Widać, że chcą się nią opiekować i pomagać jej, nawet jeżeli ona tej pomocy nie chce. Problem w tym, że Jessica sprawia wrażenie osoby mocno zagubionej i skrajnie nieufnej wobec najbliższych, ale również wobec siebie samej. I w tym miejscu należą się ogromne oklaski dla Zohry Lampert, która wciela się główną bohaterkę. Wypada po prostu niesamowicie w roli osoby niepewnej wobec swojego stanu psychicznego. Na uwagę zasługuje również Mariclare Costello, która wciela się w postać Emily. Ta bardzo szybko zdobywa sympatię Duncana i Woody'ego, po czym owija ich sobie wokół palca. Jessica widząc co się dzieje nie reaguje, bo cały czas jest przekonana, że to wszystko tylko dzieje się tylko w jej głowie, z drugiej strony nie chce też wyjść na zaborczą. Natomiast Duncan i Woody są tutaj tylko statystami, wypadają bardzo blado w porównaniu do obu pań, ale zakładam, że taki właśnie był zamysł reżysera. 

Czarująca Emily bez problemu owija sobie Duncana i Woody'ego wokół palca.

Odrysowywanie nagrobnych rzeźbień to bardzo dziwne i niepokojące hobby.

W "Let's Scare Jessica To Death" sporą rolę odgrywa też samo tło wydarzeń. Na pierwszym planie mamy Jessikę, która próbuje się uporać ze swoimi problemami psychicznymi, a raczej stara się je za wszelką cenę ukryć. A na drugim mamy podejrzane miasteczko, w którym żyją tylko agresywni starsi mężczyźni poobwiązywani bandażami. Momentami ci staruszkowie zachowują się jak nabuzowane testosteronem młokosy, u których ktoś obcy pojawił się na dzielni i trzeba mu pokazać, gdzie jego miejsce. Ponadto jest jeszcze ta tajemnicza historia związana z domem zakupionym przez Duncana. Już od samego początku coś tutaj nie pasuje. Już w momencie, kiedy Jessica przeprawia się przez rzekę przewoźnik dziwnie patrzy na nowo przybyłych, kiedy dowiaduje się jaki jest cel ich podróży. Oczywiście przy wychodzeniu na jaw kolejnych faktów robi się coraz ciekawiej.

Jessica zatracająca się w odmętach szaleństwa.

Pozostaje mi żałować, że tak długo wzbraniałem się przed "Let's Scare Jessica To Death". To naprawdę dobry horror wymieszany z dramatem. Tak naprawdę równie dobrze mógłby to być po prostu film psychologiczny, ale debiutujący w roli reżysera John D. Hancock zdecydował się podać tę historię jako horror. To bardzo specyficzna produkcja, która jest mocno utrzymana w stylistyce starego kina (tego sprzed lat 70-tych). Na ekranie nie uświadczy się lejącej się strumieniami posoki, nie ma też scen gore, czy strasznych mord wyskakujący nagle z ciemnego zakątka. Te elementy są tutaj po prostu niepotrzebne. Wystarczy dobrze zagrać niepewnością, tajemnicą i klimatem, żeby uzyskać niezapomniany obraz, który zostanie z widzem na długo po projekcji. Duże brawa należą się żeńskiej części obsady, bo to właśnie Zohra Lampert i Mariclare Costello grają tutaj pierwsze skrzypce.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz