piątek, 19 kwietnia 2013

Maraton "Sobota 13-tego" (13.04.2013)


Sobota 13-nastego brzmi jak marna kopia jednego z najbardziej znanych slasherów w historii kina, albo przynajmniej nieudolny sequel serii. W tym wypadku jednak była to data, kiedy trzech nieustraszonych koneserów kina klasy B znowu zwarło szyki, by sprostać wysmakowanym produkcjom filmowym gorszej kinematografii.  W wieczornym menu znalazło się aż siedem różnych dań – każde wydawało się podobnie ciężko strawne. Zaczynając jednak od przystawki...

Autorzy podsumowania: Bobson, Est


The ABCs Of Death (2012)

Bobson:
Przedsięwzięcie wydające się pozornie ciekawym projektem, które niestety ugrzęzło gdzieś w marnych próbach zszokowania widza dawkami odrażających obrazów i zagmatwanych fabuł. Pomysł polegał na zaangażowaniu aż 26 reżyserów z całego świata, którzy nakręcą swój krótkometrażowy film. Każdy z artystów dostał wolną rękę na przedstawienie takiej historii, na jaką ma ochotę.  Czas produkcji miał zamykać się maksymalnie w kilku minutach, ale mógł trwać też nawet niespełna 60 sekund. Jedynym wspólnym mianownikiem każdego obrazu miał być przewijający się wątek śmierci, a nazwy filmów (a więc i motyw przewodni) musiały odpowiadać jednej literze alfabetu. Przyznam, że byłem szczerze zaintrygowany pomysłem przedstawienia śmierci z różnych punków widzenia. Jej brutalnej i brudnej strony jak i majestatu, piękna i nieuchronności.  Szybko jednak przekonałem się, że twórcy poszli zdecydowanie w inną stronę (wręcz na skróty) i postanowili pokazać jak najwięcej bezsensownej przemocy,  upokorzenia, seksu i fekaliów. Oczywiście znalazły się pewne perełki, które w moim odczuciu zasługiwały na uwagę, nie udało im się jednak zatuszować niesmaku, który czułem po skończonej projekcji. Dla mnie dwója dla twórców za recytację alfabetu, tym samym widzowi zalecam opuszczenie tej lekcji i udanie się na wagary. Ocena: 2/10

Est:
Niby 26 historii o śmierci, a większość to totalne gnioty. Widać było, że po prostu niektórym twórcom zabrakło pomysłów - za to inni mieli ich w nadmiarze (zwłaszcza historia kończąca całą tę kompilację). Jednego z największych rozczarowań dostarczył mi tutaj Ti West (twórca m.in. "The Innkeepers") - po prostu poszedł po bandzie i zaprezentował jeden z najkrótszych filmów. Jednakże na te 26 bardzo krótkometrażowych produkcji trafiło się kilka perełek, które już chyba na zawsze pozostaną mi w pamięci - takich filmików jest około 4. Czy dla nich warto poświęcić dwie godziny ze swojego nędznego życia? Myślę, że tak, ale równie dobrze można ten film obejrzeć na przewijaniu - w 90% przypadków nic się nie straci. Tak naprawdę "The ABCs Of Death" to produkcja tylko dla ludzi o bardzo złym guście i dla tych, którzy niejedną obrzydliwą scenę w swoim życiu widzieli. Ocena: 3/10


Ice Cream Man (1995)

Est:
Ten film miał chyba największą szansę na to, żeby stać się hitem tego maratonu. Jak się jednak okazuje zabawnie wyglądający plakat i odwtórca głównej roli to zaledwie niewielki ułamek całej produkcji. "ICe Cream Man" to praktycznie komedia, i to w bardzo słabym stylu. Do tego dochodzą niewielkie elementy horroru. Główny bohater jest psychicznie chorym sprzedawcą lodów (już samo to brzmi zachęcająco)...i w sumie tyle. Bo więcej z fabuły tego filmy nie pamiętam. Jest też dwójka policjantów, którzy próbują rozwikłać zagadkę zaginięcia jednego z dzieciaków - ale jest to para tak sztywna i sztuczna, że aż zabawna. Kompletnie nic się tutaj nie trzyma kupy, aż nie chce się wierzyć, że to produkcja nie z szalonych lat 80-tych, ale jeszcze bardziej zwariowanych lat 90-tych. No cóż, do tego filmy raczej wracać nie będę. Ocena: 2,5/10

Bobson:
Od pierwszych chwil widać, że jest to produkcja nakręcona tylko i wyłącznie z myślą o rynku VHS. Kuleje tu wszystko – od reżyserii po aktorstwo, a na muzyce kończąc (jakieś kurwa cymbałki w tle, a weź idź w chu..). Dodatkowo przedstawiony tu świat  wydaje się być tak kuriozalny, że w żadnym razie nie mogę traktować go poważnie. Jeżeli w horrorze dochodzi do takiego odrealnienia bohaterów i ich działań, automatycznie zamyka mi to drogę na poczucie jakiegokolwiek napięcia lub też przejęcia się losem bohaterów. Tytułowy „lodziarz” (śmieszny zabieg fonetyczny: Ice Cream Man = I Scream Man) jest mężczyzną niezwykle doświadczonym przez życie. Trauma z dzieciństwa doprowadziła go do obłędu, a to pchnęło do morderczych tendencji. Pobyt w zakładzie tylko pogarsza sprawę, więc kiedy pojawia się w swoim kolorowym Vanie, gdzieś na drogach amerykańskich przedmieść, nikt z tamtejszych mieszkańców nie może czuć się bezpiecznie. Twórcy próbowali użyć tu zabiegu ukazania przeciwieństw skojarzeń (Jak to robiono wiele razy np. z klaunami). Postać, która kojarzy się wyłącznie z czymś dobrym i przyjaznym – tutaj jest złem wcielonym, psychopatycznym mordercą.  Jedyne co jednak udało im się osiągnąć, to przekonanie mnie, że film jest kompletną stratą czasu, a wszystkie smaki jakie mają do zaoferowania odbijają się taka samą czkawką jak mikro-kulka lodów za 2,50 u Grycanodzillek. Ocena: 2/10


Shock Waves (1977)

Bobson:
Legenda głosi, ze Hitler do ostatnich dni wojny próbował stworzyć żołnierza doskonałego, który będzie nieczuły na ból, który będzie ślepo wykonywał rozkazy. Nie da się go powstrzymać i poprowadzi Trzecia Rzeszę ku zwycięstwu. Co jednak,  jeżeli tuż przed śmiercią Hitlerowi udało się powołać do życia coś takiego? Czy pomimo przegranej wojny, tacy żołnierze cały czas służyliby poległej idei? Czy nadal tkwiłaby w nich nienawiść do wolnego świata, czy może zaprogramowana chęć mordowania? O tym właśnie przekonać się mają pasażerowie pewnej łodzi, którzy rozbijają się na (jak przypuszczają początkowo) bezludnej wyspie, daleko od jakiejkolwiek cywilizacji. Tutaj w ruinach dawnego świata, pośród dżungli napotkają na swojej drodze monstra stworzone przez szalone umysły pragnące niegdyś władania światem. 
Film posiada świetny klimat, w ciekawy i nienachalny sposób przedstawia dość surrealistyczną fabułę z rodzaju „a co gdyby..?”.  Można się doszukać wielu mankamentów, nie jest to kino wybitne nawet w swoim gatunku, ale jako pierwsze operując teoriami spiskowymi dziejów, przedstawia obraz Nazi-Zombie. Duży plus! Ocena: 6/10

Est:
Z tym filmem wiązałem ogromne nadzieje - nie dość, że zombie w klimatach tropikalnej wyspy (jak w przypadku "Zombie 2"), to jeszcze naziści. No czego chcieć więcej? Historia jest prosta - grupka turystów przypadkiem przybija do oddalonej od wszystkiego wysepki, na której mieszka tajemniczy Peter Cushing...to znaczy starzec. Traf chce, że tropem turystów ruszają dość ciekawie wyglądający członkowie Zombie SS - skrywanego w mrokach przeszłości oddziału super-żołnierzy III Rzeszy. Same żywe trupy wyglądają ciekawie, wyłaniają się z głębin w najmniej odpowiednim momencie i wszystkich zaczynają topić...tak! Zombie SS nie zjadają ludzkiego mięsa! Oni po prostu topią swoje ofiary. Poza tym dziwnym elementem film jest naprawdę dobry, a niezdarność grupy turystów może przyprawić o ból głowy. Naprawdę dobra i klimatyczna produkcja z kolorowych lat 70-tych. No i niezapomniana scena walki jednego z Zombie SS z rekinem - to na pewno na długo pozostanie mi w pamięci. Ocena: 7/10


Chained (2012)

Est:
Tutaj już jest zdecydowanie ciężej - pod każdym względem. Historia jest mroczna i ma sporo elementów z dramatu psychologicznego. Wielbiciele akcyjniaków na pewno będą się nudzić oglądając ten film - tutaj niewiele się dzieje. Dzieciak wraz z matką zostaje porwany przez seryjnego mordercę, matka zostaje zabita, a chłopiec dorasta jako "niewolnik" wspomnianego zbrodniarza. Przy czym ów morderca stara się wychować młodzieńca na swoje podobieństwo. Świetnie zagrał tutaj nieznany mi do tej pory Eamon Farren wcielający się w postać chłopca. Może momentami brakuje trochę logiki w całej tej historii, ale kolejne sceny w tym przesiąkniętym patologią filmie ogląda się ze sporym napięciem. Ocena: 7,5/10

Bobson:
Niekwestionowany faworyt maratonu. Film, który znalazł się na liście do obejrzenia zupełnie przypadkiem, a po skończonym seansie na długo został w pamięci. Brutalny! To słowo przychodzi jako pierwsze w skojarzeniu do tej produkcji. Mam tu jednak na myśli nie tylko brutalność wizualną, a przemocy tu nie brakuje. Film skopał moje myśli, poszarpał uczucia i rzucił moimi emocjami o ścianę jak szmacianą lalką. Obraz dotyka problemu przemocy, która zawsze rodzi przemoc. Siniaki zaś które zostają na ciele mogą się zagoić, w przeciwieństwie do blizn, które zostają na zawsze w środku. Zwyczajny kurs taksówką do domu matki i jej syna przeradza się w koszmar, kiedy okazuje się, że kierowca to morderca i gwałciciel, a jego pasażerowie z tylnego siedzenia właśnie stali się ostatnimi ofiarami zwyrodnialca. Jako widz nigdy nie dowiaduję się co przytrafia się matce za zamkniętymi drzwiami garażu, ale jej krzyki potęgują te straszne obrazy, które tworzy moja wyobraźnia. W chwili zaś, kiedy wydaję mi się, że los małego chłopca jest już również przesądzony – wysoki mężczyzna podchodzi do niego i mówi, że teraz oni będą rodziną, a chłopiec będzie nazwać się „Króliczkiem”. Lata mijają… Film jest świetnie zagrany. Trzyma w ciągłym napięciu i pokazuje prawdziwie mroczną stronę człowieka. Brutalny. Ocena: 8/10


Jurassic Attack (2013)

Bobson:
Film opierający się w dużej części na pomyśle powieści Conan-Doyle'a „Zaginiony Świat”, ale nie tylko. Nie wiem wręcz od czego zacząć, gdyż dzieje się tu tyle różnych wątków, a ewidentnie funduszy brakowało nawet na jeden z nich. Twórcy jednak nie należą do tych, którzy przejmowaliby się taką błahostką jak brak zaplecza finansowego. Serwują więc mieszankę Jurassic Park, Predator, Commando  i sam nie wiem czego jeszcze. Nie chce mi się tracić czasu na sklejenie zdań opisujących szczegółowo tą fabułę  - w zarysie powiem tylko, że jest tu strzelanina z dinozaurami, które z jakiegoś powodu nie wyginęły w jednym miejscu, amazońskiej dżungli. Ponadto jest spisek, jest zagrożenie skażeniem bronią chemiczną, jest fatalne aktorstwo, są wklejone komputerowo dinozaury, które nie rzucają cienia na ziemie. Jest też nurtujące mnie pytanie skierowane do twórców tego filmu: „Po co?” Ocena: 1/10

Est:
Tak zwany obowiązkowy zły film - na każdym maratonie musi być przynajmniej jeden taki. Tym razem nie ma rekinów, ale są dinozaury - oczywiście złe i pragnące śmierci wszystkiego co tylko napotkają. Grupka komandosów udaje się na ratunek córce jakiegoś ważnego naukowca - traf chce, że porywacze zamelinowali się na jakiejś tropikalnej wyspie. Komandosi szybko zdają sobie sprawę z tego, że poza oddziałami wrogów będą musieli się zmierzyć z chmarą mniejszych i większych dinozaurów. Jak to często ma miejsce w przypadku produkcji kierowany prosto na rynek wideo mamy tutaj słabe aktorstwo, słaby scenariusz, słabe efekty specjalne, itd. Tak, wszystko to znajduje się w "Jurassic Attack". O ile same dinozaury nie wygląda tragicznie, to ich umiejscowienie na planie filmowym jest już koszmarne. Podróż komandosów przez wyspę ciągnie się w nieskończoność - można mieć też wrażenie, że twórcy tego filmu chcieli czerpać pełnymi garściami z pierwszego "Predatora", ale chyba coś im nie wyszło. W każdym razie "Jurassic Attack" warto zobaczyć dla jednej sceny, w której następuje śmierć tyranozaura. Dinozaur goni komandosów i w pewnym momencie, jakby zdał sobie sprawę, że zbyt wiele kulek przyjął na klatę...i po prostu pada. Ocena: 1,5/10


Idle Hands (1999)

Est:
Miało być dużo odwołań do "Evil Dead", a poza opętaną przez demona ręką nic specjalnie nie zauważyłem. Ten film to głównie komedia, w której niewiele jest elementów horroru. Ciężko też znaleźć w tej produkcji jakieś naprawdę zabawne sceny - tych naiwnych nie brakuje, ale nie bardzo jest z czego się śmiać. Wielbiciele "talentu" Jessiki Alby na pewno będą zachwyceni jej kreacją w "Idle Hands" - gra słodką dziewczynkę, która to z niewyjaśnionych przyczyn czuje niesamowity pociąg do głównego bohatera (tego z opętaną ręką). Do tego mamy dwóch zombiaków, którzy jednak zachowali zdrowy rozsądek i pomagają swojemu kumplowi w okiełznaniu prawej ręki. Tak naprawdę "Idle Hands" to taka naiwna komedia dla nastolaktów, która ma im dać też elementy krwawego horroru. Niestety nic specjalnego. Ocena: 4/10

Bobson:
Młodzieżowa komedia z krwawymi wstawkami, gdzie głównymi bohaterami są dzieciaki z dobrych domów, które nie robią w życiu nic oprócz palenia lolków i oglądania Mtv. Co się stanie, kiedy w okolicy pojawi się czarna magia, demony i seryjny morderca?  Wszystko to odrealniony klip w klimacie luzu, ciągłych wakacji, jeżdżenia na desce i kalifornijskiego Punck-Rocka. Każdy jest tu ładny, bogaty i szczęśliwy – w sumie to Ameryka, kraj wolności i szczęścia (pomijając rezerwaty Indian, oczywiście). Jak widać, demona można pokonać na wiele sposobów, wszystko zaś podane w stylistyce American Pie, jest tak samo smaczne jak odgrzewana szarlotka. Ocena: 3/10


Inbred (2011)

Bobson:
Jak widać Brytyjczycy pozazdrościli Amerykanom kazirodczych i zdeformowanych  psychopatów, mieszkających na obrzeżach cywilizacji w chatkach pod lasem. Tym razem to zielone wzgórza Anglii spłyną czerwoną posoką, kiedy grupka nastolatków z domu poprawczego trafi razem ze swoimi opiekunami pod opiekę miejscowych rzeźników i sadystów.  Film nie tłumaczy nic, nie ma motywu – są tylko ostre narzędzia i wymyślne tortury. Wydaję mi się, że wytłumaczeniem dla powstania tego filmu jest wyłącznie chęć dorównania amerykańskim produkcjom, z dopiskiem „my też tak potrafimy, my też tak możemy mieć”.  Czy warto zobaczyć? Nie warto. Czy można? Jasne, żeby samemu się przekonać czy Europejczycy potrafią dorównać teksańskim piłom itp. ale czy jest w tym większy sens? Moim zdaniem nie udowodniono tu nic po za tym, że wyrzyscy krwawimy na czerwono. Ocena: 4/10

Est:
Na sam koniec trafiła jedna z najlepszych produkcji z tego maratonu. Może nie będzie to film, który spodoba się wszystkim - bo też nie jest chyba do wszystkich widzów kierowany. Grupka zdegenerowanej młodzieży udaje się pod opieką dwójki dorosłych na wiejskie rejony Anglii. Tam mają się nauczyć wielu nowych rzeczy (takich jak np. współpraca zespołowa) oraz zintegrować się. Problem w tym, że miejscowa ludność jest jeszcze bardziej zdegenerowana niż wspomniana wcześniej młodzież. Z początku projekt resocjalizacji ma spore szanse powodzenia, ale w wyniku nieszczęśliwych zdarzeń wszystko wali się w gruzy. Nagle przyjaźnie (na pierwszy rzut oka) nastawieni "autochtoni" stają się myśliwymi, a ich zwierzyną jest grupa przyjezdnych. Wszystko to jest okraszone chorym klimatem, równie chorymi zachowaniami miejscowej ludności oraz chorymi rozrywkami, którymi się karmią. Ta produkcja może się kojarzyć z serialem komediowym zaserwowanym przez brytyjską grupę kabaretową - "The League of Gentlemen: Royston Vasey". Tam również akcja dzieje się w małej miejscowości, której to mieszkańcy są różnego rodzaju odszczepieńcami. Swoją drogą jeden głównych organizatorów imprezy w "Inbred" na twarzy nosi malowanie łudząco przypominające to, które w "Royston Vasey" miał Papa Lazarou. Jak dla mnie "Inbred" to dobre kino, pełne makabrycznej rozrywki i dość śliskiego humoru - tylko dla wybranych. Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz