poniedziałek, 6 października 2014

Filmy growe - klaps #2



Drugi odcinek dotyczący ekranizacji gier skupia się na kolejnej piątce filmów. Tym razem schodzę o poziom niżej niż w pierwszej części. Tak dla przypomnienia napiszę tylko, że lista zawierać będzie 35 produkcji. Przy układaniu listy pod uwagę brałem wyłącznie produkcje aktorskie, dla których pierwowzorem były gry wideo. Cykl nie będzie stały, kolejne odsłony będą pojawiały się nieregularnie. Lista jest ułożona od najlepszych do najgorszych, oczywiście według mojej subiektywnej oceny, która często podyktowana jest sentymentami.

Autor: Est

06. Lara Croft: Tom Raider
(2001; Japonia/Niemcy/USA/UK; przygodowy)

Nie lubię serii "Tomb Raider" i nigdy jej nie lubiłem, podejrzewam też, że nigdy jej nie polubię. W ogóle miałem awersję do tych tandeciarsko wyglądających gier ze słabym silnikiem 3D. Niestety seria o przygodach Lary Croft już tylko z takimi grami mi się kojarzy (tak, wiem, że późniejsze części wyglądały dużo lepiej), dlatego broniłem się jak mogłem, żeby nie obejrzeć "Lara Croft: Tomb Raider" z Angeliną Jolie (za którą też nie przepadam) w roli tytułowej bohaterki. Ta pierwsza filmowa odsłona raczej nie do końca zadowoliła fanów. Chociaż widać, że twórcy się przyłożyli, a Angelina Jolie została wręcz stworzona do wcielenia się w postać najbardziej znanej pani archeolog. Do tego dostała barwnego przeciwnika granego przez Iaina Glena (teraz znany głównie z "Gry o tron"). "Lara Croft: Tomb Raider" to po prostu dobre kino przygodowe, które zapewne spodoba się młodszym, jak i starszym widzom. Czy można powiedzieć, że to produkcja utrzymana trochę w klimatach serii "Indiana Jones"? Jak najbardziej. BTW czy przypadkiem piersi Angeliny Jolie nie zostały jakoś dodatkowo podpompowane specjalnie na potrzeby tego filmu?




07. Street Fighter
(1994; USA/Japonia; akcja/sci-fi)

W przypadku tej produkcji znowu odzywają się sentymenty. Film jest słaby, sztucznie śmieszny i w sumie mógłbym wymienić więcej jego wad niż zalet. Jednak ma w sobie to coś, czego nie mają współczesne ekranizacje gier. Był robiony z dużym luzem i poczuciem humoru. Sytuacja jest bardzo podobna, jak w przypadku "Double Dragon". Problem w tym, że w przypadku "Street Fighter" powstało sporo naprawdę dobrych animacji, które biją aktorską produkcję w każdym możliwym aspekcie. Jednak film wyreżyserowany przez de Souzę miał w sobie tą kiczowatość kina akcji lat 90-tych, był niezwykle barwny. Zresztą oglądanie tej produkcji zawsze mnie bawi, jest w nim coś na tyle śmiesznego, ale i przyciągającego, że chce mi się do niego wracać. I nieważne, że choreografia walk słabo wypada w porównaniu do "Mortal Kombat", a Ken i Ryu są tutaj karykaturalni (zresztą to tyczy się sporej części bohaterów znanych z gry). Kwintesencją tego filmu jest  końcowa scena. A najlepsze jest to, że "Street Fighter" można odbierać też jako parodię, bo branie tego filmu na serio jest chyba "trochę" bez sensu. Twarzą tego filmu Jean-Claude Van Damme, który wcielił się w postać Guyle'a i na pewno nie była to najlepsza z decyzji w karierze tego aktora. Nie dajcie się zwieść - nie uważam, że "Street Fighter" do dobre kino akcji, czy świetna ekranizacja. To typowy przedstawiciel kiczowatego kina lat 90-tych. A skąd w takim razie tak wysoka pozycja? Nie będę ukrywał, że mam do niego słabość.



8. Tekken
(2010; Japonia/USA; akcja)

Seria gier "Tekken"zadebiutowała bardzo późno, bo dopiero w 1994 roku. Od lat kolejne odsłony "przygód" rodziny Mishima bawią fanów konsol domowych i salonów gier. Mimo tego, że to najmłodsza seria z wielkiej trójcy ("Mortal Kombat", "Street Fighter" i "Tekken") to posiadająca już sporo tytułów - główna seria czeka na siódmą odsłonę, a do tego trzeba dodać dwie odsłony "Tekken Tag Tournament" i kilka pomniejszych gier. Za całym uniwersum stoi cała plejada świetnie wykreowanych postaci i ich historii. Niestety bohaterowie wykreowani za sprawą kolejnych części "Tekkena" nie przeniknęli tak bardzo do popkultury, jak to miało miejsce z tymi z "Mortal Kombat" czy "Street Fighter". Dlatego przed twórcami filmowymi stanęło ciężkie zadanie, bo przecież nie każdy miał kontakt z animacjami z uniwersum "Tekkena". Czy aktorska ekranizacja serii zakończyła się sukcesem? Ciężko powiedzieć. Opinie są różne, każdy pewnie spodziewał się po tej produkcji czegoś innego. Jednak dla mnie jest to porządna ekranizacja. Pojawia się sporo bohaterów znanych z serii gier (nie wszystkie przypominają swoje oryginały),  oczywiście kilku też brakuje, ale za to są dobrze wyglądające sceny walki, fabuła też trzyma się kupy. I ponownie Cary-Hiroyuki Tagawa wcielił się w głównego złego - Heihachiego Mishimę (w "Mortal Kombat" grał Shang Tsunga). Poza tym wielbiciele kina akcji z lat 90-tych zapewne byli zadowoleni z tego, że mogli zobaczyć ponownie Gary'ego Danielsa na dużym ekranie. Nie jest to może najlepszy film akcji, jaki można zobaczyć, pewnie sporo fanów było zawiedzionych tym, że wszystko zostało tutaj pokazane dość skrótowo. Ale największe zdziwienie "Tekken" budził zapewne u widzów, którzy nie mieli styczności z serią gier, bo zapewne wielokrotnie gubili się w tej na pierwszy rzut oka prostej historii. W tym roku wydana została kontynuacja tego filmu (zwiastun nie nastraja zbyt pozytywnie), jednak nie dane mi było go jeszcze zobaczyć, a produkcja z 2010 roku jest  po prostu porządna i ma w sobie coś z szalonych lat 90-tych.



09. Silent Hill: Revelation
(2012; Francja/USA/Kanada; horror)

Po tym jak zobaczyłem pierwszy film o "Silent Hill" jeszcze bardziej się zajarałem tematem. Biorąc pod uwagę świetne zakończenie pierwszej części (to nie spojler, prawda?) czekałem z niecierpliwością na jego kontynuację. I prawdę mówiąc po jakichś 2 latach zacząłem wątpić, żeby cokolwiek jeszcze miało powstać. Na "Silent Hill: Revelation" trzeba było czekać aż 6 lat! To prawdziwy skandal, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że w przypadku konkurencyjnego "Resident Evil" kolejne części powstawały co 2-3 lata. Jednak w końcu pojawiła się kontynuacja historii zaczętej w 2006 roku. Wszystko poprzedziły niesamowicie klimatyczne plakaty i bardzo dobry trailer. Wówczas przyszła pora na pierwsze opinie o produkcji. Te nie były dobre, nie były nawet średnie, przeważały "recenzje" mieszające tę produkcję z błotem. Do tej pory nie ogarniam tej całej nagonki na "Silent Hill: Revelation". Być może chodziło o to, że fabuła nie trzyma się ściśle uniwersum gry, albo, że akurat film wpasował się w czas bumu na produkcje 3D? Nie mam pojęcia. Niedawno odświeżyłem sobie ten film i nadal nie rozumiem dlaczego był on tak nisko oceniany, w niektórych przypadkach trafiał nawet do antytopu filmów wydanych w 2012 roku. Oczywiście nie uważam, żeby to był jakiś niesamowity film. Nie dorównuje pierwszej części. Część efektów specjalnych wygląda niezwykle tanio (zwłaszcza mgła), ale za to inne powalają (zamiana motelu). Niektóre sceny wydają się być tylko po to, żeby utwierdzić fanów, że oglądają właśnie ekranizację "Silent Hill" (scena z pielęgniarkami). Za to świetnie zaprojektowane zostały potwory pojawiające się na ekranie, czy to pająk złożony z manekinów, czy bezoki bydlak z sercem na wierzchu, czy monstrum z rękami pod skórą, albo sam "piramidogłowy". Może w takim razie chodzi o główną bohaterkę, która nie jest zbyt przekonująca w swojej roli? Albo o jej towarzysza o wiecznie umęczonym wyrazie twarzy? (John Snow z "Gry o Tron"). Nie wiem, widziałem "Silent Hill: Revelation" trzy lub cztery razy i przy każdej projekcji dobrze się bawiłem. Dlatego film Michaela J. Bassetta trafia na dziewiątą pozycję.



10. Hitman
(2007; Francja/USA; akcja/thriller)

Zekranizowanie serii gier "Hitman" powinno być dziecinnie proste. W 2007 roku seria liczyła już 4 tytuły, w których jako Agent 47 mogliśmy brać udział w wielu różnych misjach i wykańczać po cichu setki osób. Filmowcy mieli naprawdę bogaty materiał źródłowy, ale tak naprawdę w serii "Hitman" nie jest wykreowany żaden specyficzny świat, wszystko może się dziać równie dobrze w naszej rzeczywistości. W końcu Agent 47 to zabójca, która z niezwykłą starannością wykonuje powierzone mu zadania. Wystarczyło, żeby twórcy skupili się na odpowiedniej kreacji głównego bohatera, który byłby niemal identyczny jak jego wirtualny pierwowzór. I tutaj poszedł pierwszy cios, w postać Agenta 47 miał się wcielić Timothy Olyphant. I fajnie, że ogolił głowę na łyso, ale i tak wyraz jego twarzy był zbyt pogodny. W niczym nie przypominał wiecznie skrzywionego oryginału znanego z gier. No, ale jeśli się przeboleje ten fakt, to ekranizacja "Hitmana" nie jest złym filmem. Akcja jest wartka, a twórcom udało się uniknąć kilku głupot (choć nie wszystkich). Oczywiście fabuła jest dość płytka i mocno odstaje od komputerowego pierwowzoru, ale jako film akcji ogląda się to naprawdę dobrze. Nawet Olyphant po jakimś czasie zaczyna pasować do roli Agenta 47, jednak ciągle ma za mało wredny wyraz twarzy. Na największy plus należy zaliczyć to, że całość została zrealizowana naprawdę profesjonalnie i w tej kwestii nie można nic zarzucić produkcji Xaviera Gensa ("Frontier(s)" i "The Divide"). Mimo tego, że jest to całkiem niezłe widowisko i utrzymane w realiach gry (w końcu tytułowy bohater jest łysy, ma czerwony krawat i jest zabójcą, nie?) to obraz nie został zbyt dobrze odebrany, nie doczekał się też kontynuacji. Natomiast "Hitman" już niebawem dostanie swój nowy film, który będzie restartem historii. "Hitman: Agent 47" został zapowiedziany na rok 2015, a w rolę tytułową wcielić się ma Rupert Friend. Reżyserią ma się zająć polski filmowiec Aleksander Bach.

9 komentarzy:

  1. oglądałem wszystkie oprócz SHR w tekken troche finałowa walka jak na mój gust za łatwo poszła ;) SF filmowego lubię właśnie za humor i walczącą kylie minogue ;)) lara croft fajna przygodówka z całkiem niezłymi scenami walk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie z powodu tego humoru w "Street Fighter" sama produkcja dość mocno kojarzy mi się z "Double Dragon"...a może powinno być odwrotnie, bo to film z Van Dammem był pierwszy.

      Usuń
  2. Ciężko zrobić dobry film na podstawie gry, i to jeszcze z bijatyki. Najbliżej czegoś co można było oglądać był mimo wszystko "Mortal Kombat" z poprzedniego wpisu. Te tutaj to w większości padaczka. SF wygrywa tylko przez sentyment, ale obawiam się że gdybym teraz zaczął oglądać to nawet sentyment by nie pomógł :) Hitman miał potencjał, Kurylenko jak zwykle fajna. Powinieneś układać listę od najgorszych do najlepszych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem, czy ciężko. Większość tych bijatyk to proste gry, ale każda z nich ma jakąś fabułę (przeważnie prostą jak drut, ale jednak). "Street Fighter" to głównie podróż sentymentalna, nie mogę źle oceniać tego filmu. A "Tekken" nie jest wcale taki zły, widziałem zdecydowanie gorsze ekranizacje gier kopanych, które będą dużo dalej na liście. Lista właśnie jest ułożona od najlepszych do najgorszych :-)

      Usuń
  3. I tu dużo lepsza piątka ;) Nie widziałam chyba tylko Tekkena. Tomb Raider jest u mnie zdecydowanie na szczycie z ekranizacji gier. Pierwsze części gry były słabe to fakt, ale najnowsza odsłona była bardziej wciągająca niż przypuszczałam. Przeszłam raz, a mogłabym kolejny. Filmom też niczego nie brakuje. A co do biustu...raczej zawsze miała czym oddychać, ale dobrze zaważyłeś, jej biust był powiększony komputerowo doi tegi filmu.
    Hitman też mi się w sumie podobał. Street fighter mniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak lepsza? No przecież gorsza ;-) Nowego Tomb Raidera mam, ale jeszcze nie miałem czasu, żeby go odpalić. No, ale akurat filmy z Jolie odnoszą się do starych przygód Lary Croft. Czyli jednak się nie myliłem co do biustu - momentami wygląda wręcz karykaturalnie.

      Usuń
    2. Tak, trochę przesadzili.
      Mi się akurat nowa część gry podoba bardziej niż wszelkie poprzednie, ale.. co kto lubi. Ja z wielkim utęsknieniem oczekuję wydania kolejnej w takiej odsłonie. Sama Lara wygląda tu dużo lepiej, jak normalna kobieta, a nie napompowane monstrum.

      Usuń
    3. Ale takie były kiedyś czasy, czymś trzeba było przyciągnąć graczy ;-)

      Usuń
    4. hehe no tak, grafika była słaba, to potrzebne były mocne, czy raczej.. duże.. argumenty ;)

      Usuń