środa, 31 grudnia 2014

Filmy growe - klaps #5


Piąta część "Filmów Growych" to następna porcja słabych ekranizacji gier. Powoli zbliżam się do szczęśliwego finału. Zwiastunami tego niech będą coraz liczniej pojawiające się produkcje w reżyserii Uwe Bolla. Tym razem mieszanka jest iście piorunująca i niemalże każda z tych produkcji pozostawia po sobie niezapomniane wrażenie, a raczej traumę. Chociaż nie jest jeszcze tak źle jak będzie w kolejnych odsłonach cyklu "Filmy Growe".

Autor tekstu: Est

21. In The Name Of The King: A Dungeon Siege Tale
(2007; fantasy; USA/Kanada/Niemcy)

"Dungeon Siege" i "Dungeon Siege 2" wyrwały mi sporo czasu z życia. O ile pierwszą część skończyłem raz i na tym zakończyłem z nią kontakt, tak w dwójce fabułę przechodziłem kilka razy. W 2007 roku byłem jeszcze szczęśliwym człowiekiem, bo nie znałem jeszcze produkcji Uwe Bolla, a przynajmniej nie tak dobrze jak teraz. Kolejne informacje odnośnie planowanej ekranizacji "Dungeon Siege" elektryzowały mnie coraz bardziej. Spodziewałem się epickiego dzieła na miarę trylogii "Władcy Pierścieni". Obsada była niezła, a obsadzenie Stathama w głównej roli było gwarantem dobrego kina akcji osadzonego w świecie fantasy. Jak było finalnie? Słabo, ale i tak jak na Uwe Bolla wyszło nieźle. Wszystko jest tutaj sztuczne i sama fabuła nijak się ma do serii gier. Co prawda w filmie pojawiają się Krugowie siejący spustoszenie, ale do złudzenia przypominają orków z "Władcy Pierścieni". Tyle, że ich charakteryzacja odbiegała mocno od tej znanej z produkcji Petera Jacksona, bo w całym filmie nie ma ani jednego przybliżenia na twarze Krugów (chociaż nawet z dużej odległości widać, że są niedbale ucharakteryzowane). Aktorstwo w "In The Name Of King: A Dungeon Siege Tale" jest tak drewniane, że można wysnuć przypuszczenia, że spora część z aktorów zagrała tutaj za karę. Mimo tego, że jest to film słaby, to jednak wypada całkiem nieźle na tle innych produkcji Uwe Bolla, a w porównaniu z dalszymi częściami "In The Name Of King" wypada nawet rewelacyjnie. Kolejnych odsłon wspomnianej serii nie będzie w "Filmach Growych", bo nie odnoszą się one do gier "Dungeon Siege".



22. Street Fighter: The Legend Of Chun-Li
(2009; akcja; Indie/Japonia/Kanada/USA)

Piętnaście lat po premierze "Street Fightera", którym Jean-Claude Van Damme walczył z Raulem Julią pojawił się nowy aktorski film traktujący o perypetiach ulicznych wojowników znanych z serii gier Capcom. Tym razem twórcy postanowili zmienić formułę fabuły i skierować ją bardziej w stronę komiksu. Główną bohaterką jest tym razem Chun-Li (Kristin Kreuk), która walczy z bandziorami, żeby uratować swojego ojca. Jeżeli spodziewacie się zobaczyć w tym filmie takie ikoniczne postaci jak Ryu, Ken, czy Guile, to nie łudźcie się. W "Legend Of Chun-Li" pojawia się sporo mało istotnych postaci z serii gier - np. jest Gen, Nash (słabe zastępstwo za Guile'a), Yung, czy Maya. Oczywiście w fabułę zamieszane są też bardziej klasyczne postaci takie jak Generał Bison, Vega, czy Balrog. Szkoda tylko, że mało kto jest podobny do swojego growego pierwowzoru. Sam film wypada słabo i przede wszystkim cierpi na kompletny brak pomysłu. Scenariusz jest nudny i przewidywalny, a bohaterowie nieciekawi. I co z tego, że Kreuk nawet nieźle pasuje do roli Chun-Li, skoro cała produkcja leży i kwiczy? Dziwne jest to, że jest szereg naprawdę dobrych anime w świecie "Street Fightera", a filmu aktorskiego nadal nikt nie potrafi zrobić. "Legend Of Chun-Li" wydaje się być produkcją zrobioną na siłę i maksymalnie na poważnie. To ja już wolę ten pstrokaty film z 1994 roku.



23. Resident Evil: Extinction
(2007; akcja/horror; Australia/Francja/Niemcy/USA/UK)

Seria filmowa "Resident Evil" to prawdziwa loteria. Raz wyjdzie filmie niezły albo średni, a innym razem totalny gniot. Nie da się przewidzieć, czy kolejna odsłona serii będzie zdatna oglądania, czy od razu powinna wylądować w koszu. W przypadku następcy "Resident Evil: Apocalypse" miałem do czynienia z tym drugim typem filmu. O ile jeszcze po obejrzeniu dwóch pierwszych odsłon przygód Alice i jej porachunków z korporacją Umbrella byłem w miarę pozytywnie nastawiony, to trzeci film zmienił kompletnie mój odbiór tej serii. "Resident Evil: Extinction" to dla mnie jedna z najgorszych produkcji od mistrza przekrojów, czyli Paula W. Andersona. Plakat filmu sugerował, że będzie tutaj coś z dzikiego zachodu i ogólnie będzie aż gęsto od klimatu post-apokaliptycznego. Niestety twórcy się po prostu zasypać piachem Las Vegas i dać standardową akcję, w której to Alice posiadająca cały wachlarz nadludzkich zdolności ratuje kolejnych niedobitków ze zgrabiałych łapsk zombiaków. Chociaż te potworki coraz mniej przypominają nieumarłych. Trafiają się też żądne ludzkiego mięsa ptaki, ogólnie jest wszystko i zarazem nic. Ta część pokazała mi, że Paul W. Anderson popchnął serię w kierunku kina absurdu. Tutaj już nie ma miejsca na grozę, jest akcja i wybijanie setek zombie.



24. Max Payne
(2008; akcja/kryminał/fantasy; USA/Kanada)

Kiedy "Max Payne" znalazł się na moim komputerze byłem po prostu oczarowany. Zresztą nie tylko ja, bo pierwsza odsłona serii do tej pory ma całe rzesze fanów na całym świecie i jest niedoścignionym wzorem dla wielu gier akcji. Rozgrywka oferowała nie tylko widowiskowe strzelaniny, mroczną i ciekawą fabułę, ale przede wszystkim świetnie wykorzystany "bullet time" znany z filmu "Matrix". Tytułowy bohater w efektowny sposób mścił się na różnych zbirach za śmierć swojej rodziny, ale przede wszystkim chciał dorwać bandziorów, którzy bezpośrednio przyczynili się do nieszczęścia, które dotknęło jego bliskich. Ekranizacja tej fabuły powinna być prosta i w dużej mierze udała się w innym filmie - "Death Sentence" z 2007 roku. O czym w takim razie jest filmowa wersja "Max Payne"? O narkotyku, który zabija ludzi. Tak, tytułowy bohater, w którego wcielił się Mark Wahlberg szuka zabójców swojej rodziny, którzy podczas popełniania morderstwa byli pod wpływem narkotyku Valkiria. Wkrótce narkotyk staje się coraz bardziej powszechny, a Max będąc w szeregach DEA wypowiada wojnę kryminalistom. Jedynym dobrym elementem tej produkcji jest gra kolorów, specyficzny klimat scenerii, w których toczy się akcja filmu. Nic poza tym. Prosta fabuła gry została przekuta w jakieś zadziwiające klimaty fantasy. Kompletnie zmarnowany potencjał na dobre kino akcji z kryminalnym wątkiem.



25. BloodRayne: The Third Reich
(2011; horror/fantasy; USA/Niemcy/Kanada)

"BloodRayne" to była gra, która posiadał wszystko, czego można było szukać w tego typu rozrywce. Odpowiednio zaokrąglona rudowłosa wampirzyca uzbrojona w naręczne ostrza w efektowny sposób wymierzała sprawiedliwość nazistom. Czy może być coś piękniejszego? Krew lała się strumieniami, a ponętna wampirzyca puszczała oko do gracza. Niestety za ekranizację tej serii zabrał się nie kto inny jak sam Uwe Boll. No i już wiadomo było czego się spodziewać, przede wszystkim taniości, sztuczności i niewykorzystanego potencjału. Mimo tego, że filmowa seria "BloodRayne" liczy sobie aż trzy produkcje to dopiero ta ostatnia klimatem zbliża się do growego pierwowzoru. I głównie dlatego jest to najlepsza odsłona przygód rudowłosej wampirzycy (chociaż tutaj z niewiadomych przyczyn jest czarnowłosa), oczywiście to nie oznacza, że to jest dobry obraz. Realizacja filmu jest słaba, gra aktorska woła o pomstę do nieba, a fabuła czołga się bez celu. Mimo tego "BloodRayne: The Third Reich" ogląda się całkiem nieźle. Może to przez dość skrzywione poczucie humoru, które serwuje Uwe Boll, a może właśnie przez to, że Rayne z uśmiechem na ustach wreszcie ciacha przerażonych nazistów? Podejrzewam, że jednak to drugie. Główna bohaterka biegająca w skórzanym czepku może przypominać trochę Lady Deathstrike (przeciwniczka Wolverine'a), ale i tak wypada nieźle. I chociażby fabuła była tutaj szczątkowa (a przecież taka jest), to i tak jest to jedna z lepszych ekranizacji growych dokonanych przez Uwe Bolla (co nadal nie znaczy, że to jest dobry film, bo to jednak spory gniot).

2 komentarze:

  1. ale jedno trzeba bullowi przyznać potrafi chłop nie wiem jak zatrudnić całkiem poważnych aktorów nie jakichś no nameów (ma swe podejrzenia w tej sprawie A.ma na nich haki B.jest zdolnym hipnotyzerem C.grozi że im skopie tyłki...itp itd) ;-D sporo lepszych produkcji nie zbiera takich składów na planie :) ps.szczęśliwego nowego roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że ma na nich haka, albo płaci sztabami złota nazistów (w końcu sam się do tego przyznał w filmie "Postal").

      PS. dzięki i również życzę wszystkiego najlepszego w 2015.

      Usuń