poniedziałek, 8 grudnia 2014

Sobotnie Kino - odcinek 6

Niestety trzeba było trochę poczekać na drugą część recenzji filmów z ósmego Festiwalu Filmowego 5 Smaków. O ile poprzednia odsłona "Sobotniego Kina" była dość monotematyczna, w końcu dotyczyła tylko kina grozy (choć każdy z filmów dotykał innych rejonów grozy), to tym razem jest zdecydowanie bardziej zróżnicowanie. Na tapetę idą dwie zupełnie różne od siebie produkcje - kryminalne kino kopane wyreżyserowane przez Walijczyka i chińska komedia osadzona w świecie dzikiego wschodu z aktorem znanym z amerykańskich produkcji.

Autor tekstu: Est



The Raid 2: Berendal
(Raid 2: Infiltracja; Serbuan maut 2: Berandal)

Rok: 2014
Gatunek: akcja/kryminalny
Kraj: Indonezja

Gareth Evans - to nazwisko znają już chyba wszyscy wielbiciele efektownego kina kopanego. W 2011 roku kompletnie znikąd pojawił się film "Raid", który momentalnie zyskał dużą popularność. Nawet w Polsce "Raid" został wydany na dvd w rok po światowej premierze kinowej, co jest naprawdę niezłym wynikiem, tym bardziej biorąc pod uwagę, że to film produkcji indonezyjskiej. Jednak reżyserem "Raid" był Walijczyk, który zafascynował się sztukami walki i zupełnie przypadkiem natknął się na byłego piłkarza Iko Uwaisa, kaskadera oraz mistrza sztuk walki. Na prośbę Evansa do ekipy dołączył Yayan Ruhian, który miał wspomóc Iko przy choreografii scen walki do produkcji filmu "Merantau". Dopiero dwa lata później powstał "Raid", w którym Iko Uwais zagrał głównego bohatera, a Yayan Ruhian cyngla bossa organizacji przestępczej. Któż by przypuszczał, że trzy lata później ci sami goście ponownie spotkają się w filmie? Oczywiście w "Raid 2" Yayan Ruhian gra już inną postać, ale nie mogło go zabraknąć w obsadzie. O ile pierwszy film był bardzo oszczędny fabularnie, ale niesamowicie bogaty w nietuzinkowe sceny walki, to w drugiej odsłonie przygód Ramy te proporcje zostały lepiej wyważone. Główny bohater po wydarzeniach z części pierwszej zostaje niemalże zmuszony przez policję do tajnego zadania. Musi zająć się infiltracją miejscowej mafii. W tym celu Rama trafia do więzienia, gdzie ma się wkupić w łaski Uco, syna mafijnego bossa. Szybko zdobywa jego przychylność, a zaraz po wyjściu na wolność Ramę czeka niespodzianka, organizacja przestępcza, na której czele stoi Bangun (ojciec Uco) chce go w swoich szeregach. Chłopak szybko odkrywa, że znalazł się pomiędzy młotem a kowadłem. Z jednej strony musi ukrywać współpracę z policją, a z drugiej trafia w sam środek konfliktu pokoleń i wojny z Yakuzą. Do tego wszystkiego po mieście szwenda się kilku świetnie wyszkolonych zabójców, którzy za pieniądze są w stanie sprzątnąć każdego.

"Raid 2" to już zupełnie inne kino niż pierwsza część. Widać, że twórcy przy okazji kręcenia drugiego filmu dysponowali większym budżetem. Jest cała masa ciekawych scenerii, które na pierwszy rzut oka mogą się kojarzyć z produkcją "Only God Forgives" Nicolasa Refna. Fabuła wreszcie stanowi ważny element filmu i wzbogacana jest bardzo efektownymi i niezwykle krwawymi walkami. Momentami przemoc pokazana w potyczkach czy to Ramy, czy któregoś z płatnych zabójców z bandytami jest wręcz karykaturalna. Ale to jeszcze dodatkowo wzbogaca ten film. Jeżeli ktoś narzekał na miałkość pierwszego "Raid", czy kompletny brak fabuły, to druga część już powinna go w pełni zadowolić. Pozostaje mi mieć nadzieję, że "Raid 2" to nie jest ostatnia część przygód Ramy.













Let The Bullets Fly
(Niech Zatańczą Kule; Rang Zi Dan Fei)

Rok: 2010
Gatunek: western/komedia/akcja
Kraj: Chiny/Hong Kong

Wybierając się na "Let The Bullets Fly" nie do końca wiedziałem na co się piszę. Co prawda z azjatyckim westernem miałem już do czynienia przy okazji świetnego "Dobry, Zły i Zakręcony", czy dużo słabszego "Sukiyaki Western Django", jednak były to na tyle różne filmy, że Jiang Wen w swojej produkcji mógł zaproponować jeszcze coś innego. Oczywiście w "Let The Bullets Fly", który był superprodukcją chińską nie mogło zabraknąć prawdziwej gwiazdy znanej ze srebrnego ekranu. W związku z tym głównego złego gra tutaj znany również z amerykańskich filmów Chow Yun-Fat, który miał zapewnić tłumy widzów w kinach. I faktycznie obraz odniósł ogromny sukces w Chinach i trochę mniejszy zagranicą. Produkcja garściami czerpie ze spaghetti westernów, niektóre sceny są wręcz kalkami, albo raczej hołdami względem produkcji Sergio Leone. Jednak "Let The Bullets Fly" zdecydowanie bliżej do komedii osadzonej w świecie dzikiego wschodu (w końcu akcja dzieje się w Chinach), niż do dramatycznych historii z widowiskowymi pojedynkami rewolwerowców.

Ma Bangde jest oszustem, który ma zostać burmistrzem prowincjonalnego miasteczka. Jednak pociąg przyszłego burmistrza zostaje zaatakowany przez grupkę bandytów. Ich herszt podający się za Szkaradnego Zhanga postanawia zostać burmistrzem małego miasteczka, a z Ma Bangde zrobić swojego sekretarza. Zaraz po przybyciu na miejsce okazuje się, że mieścina jest opanowana przez bogacza, który dorobił się na handlu niewolnikami. Zhang przy pomocy swojego wrodzonego sprytu oraz podlegających mu zbójów będzie musiał rozprawić się z lokalnym watażką i zaprowadzić spokój w mieścinie. "Let The Bullets Fly" to nie jest film dla wszystkich. Wielbiciele kina azjatyckiego na pewno będą się dobrze bawić podczas niekończących się dialogów, czy ciągłych twistów (a tych jest cała masa). Ja dobrze bawiłem się przez jakąś godzinę, później historia zaczęła mi się wydawać trochę za bardzo naciągana i wręcz przerysowana. Owszem, to komedia, więc powinno być zabawnie i w sumie jest. Jednak momentami ciężko odróżnić żart od faktycznych wydarzeń. A końcówka tej produkcji kompletnie położyła w moich oczach ten film. "Let The Bullets Fly" trwa ponad dwie godziny i niestety daje się odczuć ten czas. Kiedy już myślałem, że film dobiega końca następował jakiś zwrot akcji i bohaterowie znowu znajdowali się w punkcie wyjścia, znowu musieli kombinować od nowa. Oglądając ten film miałem wrażenie, że ta historia kręci się w kółko. Jest jednak ratunek dla "Let The Bullets Fly", a to za sprawą aktorów kreujących świetne postaci. Zdecydowanie na plan pierwszy wysuwa się najbardziej komediowa postać Ma Bangde granego przez Ge You. Gość jest wkurzający i zabawny zarazem. A niewiele ustępuje mu Chow Yun-Fat, który świetnie odnalazł się w roli cynicznego watażki. Jednak świetne kreacje bohaterów nie są w stanie uratować filmu trwającego 132 minuty. Na pewno jest to produkcja słabsza niż "Dobry, Zły i Zakręcony", ale lepsza niż "Sukiyaki Western Django".












3 komentarze:

  1. Raid i Raid 2 oczywiście dwa świetne filmy. Let the bullets fly nie miałam okazji widzieć. Ale.. tak się zastanawiam w odniesieniu do Raid, oczywiście była tam mafia, ale czy trafnym jest nazywanie jej Yakuzą? Przecież to nie Japonia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W "Raid 2" były trzy grupy przestępcze. Ta główna prowadzona była przez Banguna, drugą rządził Bejo, a trzecia grupa to byli Japończycy (Yakuza). Z tymi trzecimi Bangun za wszelką cenę nie chciał wojny.

      Usuń
    2. Hmm..to przegapiłam, że Ci jedni byli z Japonii.

      Usuń