piątek, 23 stycznia 2015

Filmy growe - klaps #6


Tak, to już szósta, czyli przedostatnia odsłona cyklu "Filmy growe", który to dotyczy ekranizacji gier wideo. Poprzednia część miała w sobie sporo różnorodności, tym razem różnorodność ogranicza się do dwóch gatunków - horror i akcja. Nie ma tu miejsca na przygodowe fantasy, czy inne bzdety. Ale od razu przypominam czym jest cykl "Filmy growe" i o co tutaj chodzi z cyferkami przy filmach. Tutaj nie ma odliczania od najgorszego do najlepszego, ale odwrotnie. Dlatego kulminacją całej serii będzie odcinek siódmy, gdzie w końcu pojawi się pięć najgorszych ekranizacji gier w historii filmu i gier wideo. W szóstym odcinku skupiam się na produkcjach, którym przydzieliłem miejsca od 26 do 30 (czyli tym bardzo złym, ale . I jeszcze raz chciałem przypomnieć, że zestawienie jest subiektywne i nie raz pisząc o filmach górę biorą sentymenty (chociaż ta zasada bardziej dotyczyła produkcji z górnej części tabeli).

Autor tekstu: Est


26. BloodRayne
(2005; akcja/horror; Niemcy/USA)

"BloodRayne" to jedna z wielu marek, które zostały spartaczone przez króla, albo nawet cesarza ekranizacji gier, czyli Uwe Bolla. Wówczas mocno zajarany pierwszą odsłoną gry wyczekiwałem na filmowe przygody rudowłosej wampirzycy niczym dzieciaki na pierwszy dzień wakacji. No i jakże byłem rozczarowany, kiedy okazało się, że akcja filmu nie toczy się podczas II Wojny Światowej, a w XVIII wieku. I to w świecie, w którym jest masa wampirów, pół-wampirów i innych kreatur... no i oczywiście ludzi. Głównym przeciwnikiem Rayne jest jej ojciec Kagan (w tej roli niezmordowany Ben Kingsley, który chwyta się chyba tylko najsłabszych ról jakie otrzymuje). No i co to miało być? Gdzie są naziści? Gdzie jest Hitler? Niestety Uwe Boll zrobił z tego filmu prequel przygód Rayne i w sumie nie wiadomo po co, bo chyba mało kto oczekiwał takiej produkcji. Rezygnując z osadzenia filmu w realiach II Wojny Światowej twórcy "BloodRayne" sprowadzili ten obraz do standardowego kina akcji z wampirami. Być może chcieli konkurować z serią "Underworld", która dopiero w 2006 roku miała się doczekać drugiej części. Pomijając jednak zawiedzione nadzieje związane z ekranizacją przygód Rayne, ten film to cała masa niedorzeczności i jeszcze większa ilość amatorszczyzny, której nie są w stanie zasłonić znani aktorzy. I znowu pojawia się pytanie - jak Uwe Boll to robi, że grają u niego dobrze znane twarze? Kristanna Loken, Michelle Rodriguez, Billy Zane, Udo Kier, Ben Kingsley, czy nieodżałowany Michael Madsen, który wówczas występował jeszcze w niezłych filmach. Pewnie nikt nigdy nie udzieli odpowiedzi na postawione przeze mnie pytanie.



27. Mortal Kombat: Annihilation
(1997; akcja/fantasy; USA)

Seria "Mortal Kombat" to już ikona komputerowych i konsolowych bijatyk, ale przede wszystkim prawdziwy król salonów gier. Nie będę się rozpisywał o tej marce, bo każdy zapewne ją doskonale zna. W 1995 roku na ekrany kin trafiła świetna ekranizacja "Mortal Kombat", w której to Liu Kang wraz ze swoimi pomagierami musieli pokonać czterorękiego Goro i demonicznego Shang Tsunga. Film był wówczas idealny i do tej pory uwielbiam do niego wracać, bo to był kawał klimatycznego kina kopanego osadzonego w niezwykłych realiach. Po sukcesie pierwszej części postanowiono zrobić kontynuację. Z tymże właściciel marki zrobił ten sam błąd, który robiony jest przy każdej kontynuacji hitu, czyli zmienił praktycznie całą ekipę (poza aktorami). Inny reżyser, inni scenarzyści, a nawet producenci. Pamiętacie pstrokatego "Street Fightera" z Van Dammem w roli Guile'a? "Mortal Kombat: Annihilation" poszedł jeszcze dalej. W drugiej części przygód Liu Kanga i jego kompanów pojawiło się jeszcze więcej postaci znanych z serii gier. Niemalże każda z nich miała kretyński strój wyglądający jakby został zrobiony z plastiku w oczojebnym kolorze. Sceny walk, które były bardzo mocną stroną filmu z 1995 roku zostały tutaj zastąpione ich parodią. Starcia postaci znanych z serii gier przypominały potyczki z serialu "Power Rangers". A fabuła... aż szkoda wspominać. To był prawdziwy gwóźdź do trumny tej produkcji. Zresztą oglądając ten film miałem wrażenie, że głównym celem twórców tego "dzieła" było pokazanie w nim jak największej liczby postaci. Fabuła? Sceny walk? Efekty specjalne? Gra aktorska? Jakikolwiek sens? Pffff. To nieważne. Jeżeli uwielbiacie "Mortal Kombat" z 1995 roku to "Mortal Kombat: Annihilation" omijajcie szerokim łukiem.




28. The King Of Fighters
(2010; akcja; Japonia/Kanada/USA/Niemcy/UK/Tajwan)

"The King Of Fighters" to kolejna świetna seria bijatyk, która swoje triumfy świeciła głównie w salonach gier. Dopiero późniejsze części zaczęły trafiać na konsole domowe, co tylko przyczyniło się do wzrostu popularności tej serii. Przyznam się od razu, że nigdy mnie nie interesowała fabuła tej bijatyki (a była jakaś?), bardziej skupiałem się na porażającej ilości bohaterów, którymi można było toczyć efektowne walki na różnorodnych arenach. Postaci do wyboru było naprawdę dużo i z każdą kolejną odsłoną serii było ich coraz więcej (przynajmniej takie miałem wrażenie). Trochę się zdziwiłem, że ktoś zdecydował się na ekranizację "The King Of Fighters", głównie dlatego, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ta gra posiada w ogóle fabułę. W filmie też za bardzo nie zwracałem uwagę na fabułę (bo była durna), ale skupiłem się na rozpoznawaniu postaci, które znałem z gry. No i co? Niewiele z tego wynikło, bo mało kto przypomina tutaj swój pierwowzór. Poza Terrym z nieodłączną baseballówką nie rozpoznałem nikogo (a w jego przypadku to też wyłącznie zasługa czapki i czerwonego kubraka). Twórcy nawet nie silili się na to, żeby postaci w filmie przypominały te znane z gry. Rugal nie wygląda jak Rugal, filmowy Iori w niczym nie przypomina swojego growego pierwowzoru, a Kyo bardziej przypominał Shingo. Jakość produkcji też pozostawia wiele do życzenia. Całość wygląda jakby powstawała gdzieś w okolicach filmu "Street Fighter". I ekranizacja "The King Of Fighters" miałaby sens, gdyby powstała w latach 90-tych, kiedy wypożyczalnie kaset VHS miały spore zapotrzebowanie na niskobudżetowe kino kopane. Teraz film wygląda jak parodia kina akcji.



29. Resident Evil: Retribution
(2012; akcja/horror; Francja/Kanada/Niemcy/USA)

Seria "Resident Evil" Paula W.S. Andersona to porażka i aż ciężko uwierzyć w to, że ten sam człowiek reżyserował pierwszy film "Mortal Kombat". Kwintesencją tragizmu serii o przygodach Alice jest "Resident Evil: Retrubucja", czyli póki co ostatnia część tej historii. Jak można opisać ten film? No cóż, wyobraźcie sobie wszystko co działo się w poprzednich odsłonach i wrzućcie do jednej produkcji. Taki właśnie jest "Resident Evil: Retrybucja", czyli jest tam wszystko...wszystko w CGI. Całość bardziej przypomina teledysk pełen sztucznego i sterylnego przepychu. Wszystko w tym filmie sprawia wrażenie plastikowego. Tak, poprzednie części tej serii są złe. Niektóre nawet bardzo złe, albo tragiczne, ale to co dzieje się w piątej odsłonie to prawdziwa masakra. Jeden przypadek goni drugi, jeden niewyobrażalny zbieg okoliczności zastępuje kolejny i tak w kółko. Półtorej godzinny teledysk ze wszystkim co można było wrzucić do tego filmu. A najgorsze jest to, że ta produkcja to jeszcze nie jest finał tej serii. Na 2016 rok szykowany jest "Resident Evil: The Final Chapter" oczywiście w reżyserii Paula W.S. Andersona i z Millą Jovovich w roli Alice, która co chwila będzie tracić i po jakimś czasie odzyskiwać nadludzkie moce. No cóż, koszmar trwa nadal.




30. Alone In The Dark 2
(2008; horror; USA)

Gdybym obejrzał ten film i nie znał jego tytułu to w żadnym wypadku nie zgadłbym, że jest to ekranizacja pierwszego w historii gier survival horroru zatytułowanego "Alone In The Dark". Aż dziwne, że reżyserem tej produkcji nie był Uwe Boll, bo film sprawia wrażenie, jakby Uwe maczał w nim swoje paluchy. Mam dziwne przeczucie, że scenariusz, który został wykorzystany w "Alone In The Dark 2" powstał do zupełnie innego projektu, ale z uwagi na to, że ktoś posiadał prawa do marki "Alone In The Dark" to postanowił to wykorzystać. Niech ktoś mnie oświeci i wyjaśni co ten obraz ma wspólnego z grami? Poza pojawiającą się złowieszczą ciemnością niosącą ze sobą śmierć nie widzę tutaj żadnych punktów wspólnych. Jakaś czarownica, jakieś wizje głównego bohatera, Dany Trejo i Bill Moseley w swojej najgorszej roli. Cała produkcja jest tak amatorska, że momentami miałem wrażenie, że reżyser przysypiał, a zagubieni aktorzy pozbawieni instrukcji krzątali się bez ładu po planie zdjęciowym, a później nikt nie powycinał zbędnych scen. Historię pokazaną w tym film można było pokazać w 30 minut, albo nawet w mniejszym czasie. Ale nieeeee, tutaj wszystko zostało rozwleczone. Oczywiście nie brakuje dziur w fabule i aktorów zachowujących się jak manekiny, jednak to i tak lepszy film niż "Alone In The Dark" z 2005 roku, ale o tym innym razem.

10 komentarzy:

  1. king of fighters to ma jakiś związek z animowanym fatal fury ??bo bohater Terry brzmi i z opisu wygląda jak bohater tamtej animacji ?:-)a co do mortal kombat to pamiętam był jeszcze serial z przedziwnym zakończeniem moim zdaniem prawdziwy dramat (podejrzewam że dowiedzieli się o cancelu i na szybko skasowali historie) co do bulla jestem pewien że ma jakieś haki na aktorów może im prochy sprzedaje albo ma ich nie istniejące pornosy lub dowody przestępstw inaczej tego się nie wyjaśni zwłaszcza że to nie są filmy za dziesiątki milionów $$ ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Terry jest z "Fatal Fury". Z tego co kojarzę to "King O Fighters" to taka zbiorówka różnych bijatyk od SNK. Taki the best of, więc jest tam sporo bohaterów z ich innych gier, dlatego tym bardziej dziwne było robienie filmu na podstawie tej gry.
      Serial "Mortal Kombat" był dość długo katowany na Polsacie, jakością było mu bardzo blisko do "Anihilacji".
      Uwe pewnie nikomu nie zdradzi swoich tajemnic. Może rysował przed aktorami nie wiadomo jakie wizje i przekonywał ich do grania w swoich filmach. Chociaż nie ma co się oszukiwać, na pewno haki, albo ciężarówka pieniędzy.

      Usuń
    2. stawiam na haki bo chyba milionów zysku jego filmy nie przynoszą chyba że ma jakieś lewe dochody :).ps chyba trzeba by kiedyś zbiorczo ogarnąć animowane ekranizacje gier bo trochę tego było od MK przez fatal fury po street fightera to z bijatyk tylko :)

      Usuń
    3. Jest jakiś tam dalekosiężny plan odnośnie zrobienia podobnej listy do tej "filmy growe" odnośnie produkcji animowanych. Ale to jest zdecydowanie obszerniejszy temat niż filmy aktorskie, bo tego jest cała masa. A to pełnometrażowe produkcje, a to seriale animowane, albo jeszcze jakieś krótkometrażówki, itp. No jest tego baaaardzo dużo.

      Usuń
    4. fakt seria wyszłaby z dwa razy od tej dłuższa bo powstało tego od groma widzę na YT że KOF też ma swą animowaną wersje temat rzeka :)

      Usuń
  2. Nie widziałem żadnego z tych filmów, i nawet nie wiedziałem że powstała druga część Alone in the Dark. Że jest lepszy niż część pierwsze to się nie dziwie. Trzeba się starać by zrobić coś gorszego. Nachodzi mnie jednocześnie refleksja że gry i kino nigdy nie będą szły w parze (kilka wyjątków wiosny nie czyni)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Alone In The Dark 2" jest lepsze mimo tego, że nie ma tam wielkich gwiazd (o ile Slatera i Reid można uznać za wielkie gwiazdy) i od razu widać, że na produkcję poszło przynajmniej 10 razy mniej pieniędzy. Ale to, że dwójka jest lepsza od jedynki nie oznacza, że "Alone In The Dark 2" jest dobrym filmem.
      No fakt, gry i filmy jakoś nie potrafią ze sobą współgrać. I dotyczy to zarówno filmów na bazie gier, jak i gier na bazie filmów.

      Usuń
  3. Może Warcraft zmieni tendencję. Zobaczycie, jeszcze będzie boom na filmy na podstawie gier tak jak na filmy na podstawie komiksów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że właśnie "Warcraft" może zmienić aktualny stan rzeczy. W końcu to pierwsza ekranizacja gry od Blizzarda i pewnie będzie to zrobione z ogromną pompą.

      Usuń
  4. no i stoi za tym Duncan Jones, co dobrze rokuje

    OdpowiedzUsuń