wtorek, 1 września 2015

Film o niczym

The Final Sacrifice aka Quest For The Lost City

Rok: 1990
Gatunek: przygodowy/horror
Kraj: Kanada

Autor recenzji: Est

Zupełnie nie pamiętam jak trafiłem na ten film. Zdaje się, że szukałem jakichś numerów poznańskiej kapeli Final Sacrifice na youtube i jednym z filmików był fragment produkcji "The Final Sacrifice" z 1990 roku. Jak tylko odpaliłem ten obraz od razu wiedziałem, że muszę obejrzeć całość. Złożyły się na to również skandalicznie niskie oceny, jakie ta produkcja dostaje na różnych portalach filmowych. Śmianie się z nazwisk to słaba rzecz, nawet bardzo słaba, ale reżyserem i scenarzystą "The Final Sacrifice" jest Tjardus Greidanus...



No takiej profesjonalnej mapie to można zaufać.
Gdzieś w Kanadzie wąsaty grubas ucieka po ośnieżonym lesie. Jego tropem podąża grupka odzianych w podkoszulki na ramiączka drabów, których twarze zasłaniają czarne kominiarki. 7 lat później okazuje się, że to był ostatni wypad wąsacza, a jego nastoletni syn Troy nagle wpada na pomysł, żeby przeszperać rzeczy zmarłego ojca, które zostały skitrane na strychu. Tam znajduje nie tylko czarno-białe zdjęcie rodzica (żeby widzowie mogli skojarzyć o kim mowa), ale też tajemniczy list adresowany do Mike'a Pippera. Młodzian nie zastanawiając się długo otwiera kopertę, a tam wyraźnie stoi, że jego ojciec był na tropie jakiegoś tajemniczego zaginionego miasta cywilizacji Ziox. Ledwo chłopak otwiera kopertę, a już za jego oknem zaczynają się kręcić typy w kominiarkach, które niewiele myśląc wbijają mu się do domu. Ten spanikowany ucieka na pakę jakiegoś pickupa jadącego ulicą. Okazuje się, że prowadzi go Zap Rowsdower, który bez większych ceregieli postanawia pomóc młodemu poszukiwaczowi przygód. Szybko okazuje się, że zamaskowane typy to członkowie mrocznej organizacji znanej jako Kult. Na czele tej sekty stoi demoniczny Satoris, który za wszelką cenę chce odnaleźć zaginione miasto cywilizacji Ziox i oczywiście zyskać władzę nad światem. Od tej pory Zap i Troy działają niczym Batman i Robin, nie tylko starając się odnaleźć miasto, ale też pokonać Kult i Satorisa.

Troy nie zważając na niebezpieczeństwa z uśmiechem na ustach poszukuje miasta cywilizacji Ziox.
Od czego by tu zacząć? Widzicie plakat tego filmu? Postaci widniejące na froncie, to nie Zap i Troy, to jacyś goście, których nie ma w "Quest For The Lost City". Od razu na myśl przychodzi mi okładka "Smaku Zła", gdzie na froncie widniały jakieś postaci, których w filmie próżno było szukać. W każdym razie produkcja "The Final Sacifice" to prawdziwa amatorka. Poczynając od gry aktorskiej, poprzez zdjęcia, kulawy scenariusz, tandeciarskie scenografie i na dziwacznej muzyce kończąc. "The Final Sacrifice" trwa zaledwie 78 minut (włącznie z napisami końcowymi), ale całą zawartą w nim historię można by pokazać w 10 minut, albo nawet w krótszym czasie. Wydłużanie tej produkcji odbywa się w prosty sposób, pokazując nikomu niepotrzebne sceny. Np. kilka razy na ekranie pojawia się scena, w której Zap próbuje odpalić samochód. Nie brakuje też scen, w których Troy gapi się na ścianę, albo gdzieś w dal. Jest też łażenie po lesie, chowanie się w lesie i dialogi, które nic nie wnoszą do historii.

Zap to prawdziwy twardziel, nie pęka nawet kiedy znajduje się w beznadziejnej sytuacji.
No i te niesamowite sceny akcji, no takich pojedynków nie zobaczycie w innych filmach. W pewnym momencie Zap bohatersko stawia czoła przeważającym siłom wroga mając do dyspozycji jakiś sztucer z dwoma nabojami (z czego drugi nabój mu wypada z ręki). Ale co z tego, skoro członkowie Kultu to kompletne barany, które tylko czekają, żeby Zap mógł im skręcić kark. Sam twardziel wygląda przekomicznie z tymi wąsiskami i plerezą, do tego ubrany w jeansowy komplet. Prezentuje się naprawdę groźnie, zwłaszcza na tle przygłupawego Troy'a, który za punkt honoru stawia sobie odnalezienie zaginionego miasta na podstawie nabazgrolonej mapy. Z ważniejszych postaci w filmie pojawia się również najbardziej stereotypowy złol jakiego widziałem do tej pory. Blady typ ubrany w długi czarny płaszcz, na pierwszy rzut oka przypomina wampira. Oczywiście chodzi o Satorisa, który każdą kwestię wypowiada bardzo niskim, dudniącym głosem. Z jego facjaty niemalże nie schodzi ironiczny uśmieszek. No i jaki on jest zły! Drżyjcie! Za chwilę przejmie władzę nad światem, już za chwilę, za momencik. Taki jest zły! Sama historia jest tak zajmująca jak liczenie samochodów jadących autostradą, albo zbieranie liści podczas wietrznego październikowego dnia. No cała masa zabawy. Ale nie mogę zapomnieć o tej dziwacznej muzyce, która towarzyszy "The Final Sacrifice". Nie wiem, czy odpowiedzialny za muzykę Robert Skeet wiedział, do jakiego filmu komponuje. W każdym razie jest naprawdę dziwnie, bo warstwa muzyczna wręcz pęka od epickości i pompatyczności. Kilku drabów biegnie za pickupem, którym jedzie Troy, a tu przygrywa orkiestra. Chłopakowi udaje się uciec, to i ton muzyki się zmienia na spokojną, ale bijącą po uszach. To po prostu trzeba to usłyszeć. Muzykę w tym filmie mogę określić jako "zaskakująca". W ogóle udźwiękowienie "Quest For The Lost City" jest niesamowite. Każdy krok, jaki stawiają bohaterowie jest tak mocno zaakcentowany, że wręcz zagłusza dialogi. Jest to o tyle ważne, że większość akcji tej produkcji toczy się w lesie, więc bohaterowie ciągle łażą po chrzęszczących liściach.

Najbardziej stereotypowy ze złoli - stojący na czele Kultu, demoniczy Satoris.
"Quest For The Lost City" to prawdziwie dramatyczny obraz pokazujący jakie dziwactwa czekały na nieostrożnych bywalców wypożyczalni kaset VHS. Nie dziwi mnie, że kolejny pełnometrażowy film Tjardus Greidanus wyreżyserował dopiero 23 lata po debiucie. W końcu pokazując producentom "The Final Sacrifice" musiał liczyć się z tym, że nikt poważny nie zatrudni go w roli reżysera. Ciężko mi znaleźć jakieś plusy filmu Greidanusa, nie jest on nawet zabawny. No może trochę, ale z czasem zaczyna wiać nudą, a historia Troy'a i Zapa nie jest ani trochę interesująca. Film tylko dla prawdziwych koneserów złego kina.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz