środa, 2 grudnia 2015

Jak zabijać to tylko po amerykańsku

Killing American Style

Rok: 1990
Gatunek: akcja/thriller
Kraj: USA/Kanada

Autor recenzji: Est

Amir Shervan to reżyser znany przede wszystkim dzięki "Samurai Cop", jednemu z najgorszych filmów w historii kina. Ale ten filmowiec irańskiego pochodzenia miał na swoim koncie jeszcze kilka produkcji nakręconych w Stanach Zjednoczonych. Jedną z nich był właśnie "Killing American Style", w którym można zobaczyć przynajmniej dwóch aktorów, którzy później pojawili się również we wspomnianym "Samurai Cop". Sięgając po film z 1990 roku chciałem sprawdzić, czy produkcja, której gwiazdą był Mathew Karedas była tylko wypadkiem przy pracy, czy faktycznie Amir Shervan przejawiał talent filmowy do tworzenia produkcji tak złych, że aż dobrych.



Tony Stone i jego bandziory rabują firmę handlującą lodami.
Tony Stone (Robert Z'Dar) to zdecydowanie najtwardszy gangster w mieście. Zbir zbiera swoją ekipę popychadeł i organizuje skok życia, który zapewni jego bandzie dostatnie życie. Dlatego ekipa szykuje napad na depozyt firmy sprzedającej lody. Jednak okazuje się, że to niezwykle ważne miejsce, w którym właściciel firmy lodziarskiej przelicza kasę zarobioną na ulicy jest świetnie strzeżone. Tony i jego zbiry również wydają się zaskoczeni, nawet po przekupieniu jednego ze strażników muszą wdać się z pozostałymi ochroniarzami w regularną strzelaninę. Ostatecznie udaje im się uciec z torbą pełną forsy, ale właściciel lodziarni dowiaduje się, który z jego podwałdnych współpracował z gangsterami. Mężczyzna bez zastanowienia wydaje gangsterów, a ci po kolei wpadają w zasadzkę policji. Jednak podczas przewożenia do więzienia o zaostrzonym rygorze grupka bandziorów napada na autobus i Tony Stone wraz ze swoimi ludźmi ucieka. Zbiry postanawiają ukryć się na jednej z okolicznych farm, gdzie będą czekać aż matka Stone'a dostarczy im skradzione pieniądze. Traf chce, że w oko wpada im posiadłość należąca do rodziny Morganów.

John Morgan jak prawdziwy dorosły rozwiązuje problemy kopiąc dupę innemu dorosłemu, żeby dać przykład młodym.
Amir Shervan nie jest ani dobrym reżyserem, ani scenarzystą. "Killing American Style" to zupełnie inna produkcja niż "Samurai Cop", chociaż nadal jest tutaj masa motywów typowych dla kina sensacyjnego. Czyli walka policjantów z bandziorami, a we wszystko zamieszane są jeszcze osoby trzecie. Tyle, że tutaj policjanci to kompletni nieudacznicy, albo lenie. Ze strony policji za złapanie Tony'ego Stone'a i jego grupy odpowiada pułkownik Sunset (Jim Brown). A ten ewidentnie robi wszystko, żeby tylko tych zbirów nie dorwać. Zagląda do agencji towarzyskiej, gdzie niby ma znaleźć informacje odnośnie miejsca pobytu matki Stone'a. A to wysyła żółtodziobów do pilnowania tej matki. Sam głównie siedzi przy biurku i dyryguje młodziakami, którzy na każdym kroku dostają po pysku od każdego kto stanie im na drodze. Nie potrafią też dogonić furgonetki w stylu Drużyny A goniąc ją trzema samochodami policyjnymi. W ogóle "Killing American Style" to prawdziwa kopalnia ciekawych postaci.

Jedno z wcieleń Johna Morgana i jeden z wielu pięknych bohomazów w tle.
Grupa Stone'a to zbiór dziwadeł. Jest niedorozwinięty wujek Tony'ego, którego ten nazywa Loony. Jeżeli coś ma pójść nie tak, to pewnie będzie to jego wina. Jest też wiecznie napalony wąsacz o posturze kulturysty, John Lynch. Ten wszędzie szuka okazji do ulżenia swojej chuci (przydarza mu się nawet mały gwałcik). Jest też brat Tony'ego, który przez większość filmu leży ranny w łóżku i uaktywnia się dopiero pod koniec historii i to tylko po to, żeby dostać kilka kulek. No i jest sam Tony Stone, czyli jak zwykle świetnie prezentujący się w roli złoczyńców Robert Z'Dar. Ten naprawdę daje z siebie wszystko i po raz kolejny potwierdza swoją klasę. Nikt nie ma tak obłąkanego wzroku podczas trzymania komuś spluwy przy głowie. Świetnie prezentuje się również główny dobry, czyli Harold Diamnod w roli Johna Morgana. Ten w jednej z pierwszych scen towarzyszy swojemu nastoletniemu synowi podczas treningu kickboxingu, gdzie daje się sprowokować ojcu innego dzieciaka (w końcu ten go wyzywał od tchórzy). Obydwaj panowie postanawiają policzyć się tu i teraz, a że ring jest w pobliżu, to dlaczego by z tego nie skorzystać? Natomiast w dalszej części historii jest potulny jak baranek. No może czasami puszczają mu nerwy i próbuje usadzić bandziorów, ale zaraz zostaje sprowadzony na ziemię. Jednak John Morgan to nie tylko kickbokser, ale też prawdziwy modniś (a może niespełniony projektant mody?). Pewnie mało komu przyszłoby do głowy założyć żółtą marynarkę na wrestlingowy podkoszulek z dekoltem w okolicy pępka. Takich ekstrawaganckich strojów nasz główny bohater ma całkiem sporo w zanadrzu i nie zawaha się ich użyć.

Tony, Lynch i John w jednym ze swoich ekstrawaganckich strojów.
Ale jednak chylę kapelusz przed umiejętnościami walki Harolda Diamonda. Kopniaki wyglądają naprawdę efektownie, więc przynajmniej w tej kwestii się broni. W ramach ciekawostki dodam, że drugim aktorem występującym w "Killing American Style" (pierwszy jest Robert Z'Dar), a pojawiającym się później w "Samurai Cop" jest Joselito Rescober. Tutaj wcielający się w postać japońskiego lekarza, a w produkcji z 1991 roku odgrywający rolę kelnera z Kostaryki (tak, tego o niezwykle długim nazwisku). Dodam jeszcze, że w obydwu produkcjach gra równie beznadziejnie, czym powiększa humorystyczny wydźwięk tej produkcji. Jak to bywa w tanim kinie akcji z epoki VHS-ów golizny jest zawsze pod dostatkiem. Amir Shervan w "Killing American Style" kontynuuje tę chlubną zasadę i golizna towarzyszy tej produkcji od niemalże pierwszych minut. W końcu film rozpoczyna się od castingu na striptizerkę do klubu prowadzonego przez Lyncha, oczywiście drugim etapem jest indywidualne przesłuchanie w biurze właściciela tego przybytku.

Indywidualne przesłuchanie w biurze Lyncha.
Jeżeli chodzi o muzykę to ta nie różni się znacznie od tego, co można było usłyszeć w "Samurai Cop". Ale nic w tym dziwnego, gdyż za ścieżkę dźwiękową do obydwu obrazów odpowiadał Alan DerMarderosian. Przeważają tutaj dość ubogie numery z gatunku synthwave zahaczające o jakieś skromne rytmy disco. W "Killing American Style" pojawia się niesamowicie nudny pościg, chyba najnudniejszy jaki widziałem do tej pory (oczywiście pod uwagę biorę wyłącznie akcyjniaki z epoki VHS). Po prostu kilka samochodów ściga jedną furgonetkę, nic więcej. Żaden samochód nie wyskakuje w powietrze, żaden nie wybucha, żaden też nie uderza w stragan z owocami. Nawet nikt nie strzela, po prostu się ścigają, nudy.

Wizyta policjantów w agencji towarzyskiej to jedna z zabawniejszych scen w "Killing American Style".
Za to wszystko rekompensuje finałowa strzelanina, w której każdy strzela i chowa się za ścianą, beczką, płotem, czy drewnianą skrzynką. Niemalże każdy z bandziorów staje w rozkroku, oddaje strzał i czmycha gdzieś w bok. Wygląda to wszystko jak jakiś konkurs na najgorszą choreografię oddawania strzału (w ogóle istnieje coś takiego?). Oczywiście strzelanina wypada dzięki temu przezabawnie, a Amir Shervan nie szczędzi widzom różnych dziwnych scenek, jak chociażby niezwykle powolne podpalenie jednego ze zbirów. Przy okazji przedstawienia postaci Johna Morgana zwróciłem uwagę na całkiem niezłe sceny walki i faktycznie tak jest, o ile bierze w nich udział wcielający się w głównego bohatera Harold Diamond. Jednak widocznie nawet ten element musiał zostać zepsuty przez Amira Shervana. Oto w finałowej walce mamy kilka razy powtórzone to samo ujęcie, w którym Morgan wyprowadza cios łokciem. Jeszcze gdyby to było jakieś efektowne uderzenie, w stylu kopniaka z półobrotu Chucka Norrisa to jeszcze bym zrozumiał, ale to jest po prostu uderzenie łokciem w głowę. Podejrzewam, że scena walki, która została nakręcona w finalnym rozrachunku okazała się zbyt krótka i za pomocą nieudolnej pracy edytorskiej została ona wydłużona poprzez skopiowania najmniej efektownego ujęcia. Jeszcze taka mała dygresja odnośnie scenografii, nie wiem kto dbał o "dzieła sztuki" wiszące na ściana w posiadłości Morganów, ale podejrzewam, że jest to ta sama osoba, która w "Samurai Cop" w biurze Jennifer powiesiła tę koszmarną głowę lwa. Pewnie podobnych głupotek jest w "Killing American Style" jest cała masa, ale też jest to właśnie film, który na takich wpadkach się opiera, są to jego główne filary, a odnajdywanie kolejnych uchybień jest dodatkową frajdą.

Policja w całej historii stoi gdzieś z boku, nawet spóźniają się na finałową scenę.
"Killing American Style" to produkcja nieco inna niż osławiony "Samurai Cop". Wydźwięk produkcji z 1990 roku jest dużo bardziej poważny i byłem zaskoczony, że Shervan w swoim filmie zahacza wręcz o thriller. W końcu jako widz byłem świadkiem dramatycznych scen na farmie, na której bandziory terroryzowały niewinną rodzinę Morganów. Oczywiście cały ten dramatyzm pryska w obliczu wpadek realizatorskich, głupich posunięć fabularnych, czy też niezamierzonych (lub zamierzonych) scenek humorystycznych. "Killing American Style" na pewno nie jest tak barwny jak przezabawny "Samurai Cop", ale ma też sporo smaczków i na pewno nie da się nudzić podczas jego projekcji. Dla fanów złego kina akcji pozycja obowiązkowa.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz