wtorek, 8 marca 2016

Boskie zadanie gladiatora

Noah
(Noe: Wybrany Przez Boga)

Rok: 2014
Gatunek: fantasy/przygodowy
Kraj: USA

Mitologia grecka świetnie nadaje się na kino fantasy, czy przygodowe. Do tego już chyba wszyscy przywykli. Filmy bombardujące widzów kolejnymi odwołaniami do opowieści ze świata helleńskiego nie są niczym dziwnym, bo już przez lata wszyscy zdążyli się do tego przyzwyczaić. A to wszystko za sprawą takich produkcji jak chociażby "Clash Of The Titans" z 1981 roku, czy disneyowskiego "Herkulesa" z 1997 roku. Ale nie brakowało też dziwacznych produkcji, które tylko czerpały elementy z mitologii greckiej, np. "Herkules w Nowym Jorku" (1969), "Przygody Herkulesa" (1983), "Gniew Tytanów" (2012), "Herkules" (2014), itd. Natomiast opowieści biblijne przeważnie są przedstawiane w filmach wyłącznie zgodnie z materiałem źródłowym. Mało kto decyduje się na stworzenie filmu fantasy z wykorzystaniem opowieści biblijnych (oczywiście powstają produkcje pokroju "Ostatnie kuszenie Chrystusa", ale to nie fantasy). Tej sztuki podjął się Darren Aronofsky, znany i ceniony reżyser, który na swoim koncie ma takie produkcje jak "Pi", "Requiem dla snu", "Zapaśnik", "Czarny Łabędź", czy "Źródło". Czyli jakby nie patrzeć człowiek mający warsztat filmowy w małym palcu. "Noe" po prostu musiał się udać, szykował się prawdziwy hit z Russelem Crowem w roli tytułowej.

Reżyser "Drogi" dzwonił, żeby oddać mu kostiumy.
Podobno jeden z rady czarodziejów skrył się w filmie "Noe".
Ziemia jest zniszczona, ludzie zdziczeli. Polują w kilkuosobowych grupkach na rzadkie zwierzęta, tylko dla sportu. Kwitnie handel ludźmi. Człowiek nie jest już tą samą istotą, która dawno temu zamieszkiwała Raj. Zewsząd uderza mrok i beznadzieja. Jedynym sprawiedliwym wydaje się być Noe, człowiek wybrany przez Boga, który prowadzi rodzinę do swojego dziada, Matuzalema. Po drodze wędrowiec napotyka na swojej drodze przeróżne przeszkody, ale też pobojowiska będące dowodem na kompletne zdziczenie rodzaju ludzkiego. Po dotarciu do Matuzalema Noe doznaje wizji, zgodnie z którą Bóg zamierza zatopić wszelkich grzech, a swojemu wybrańcowi zleca skonstruowanie ogromnej arki, w której pomieścić się będą mogły przedstawiciele wszystkich gatunków zwierząt, które w przeciwieństwie do człowieka nadal zachowują się tak samo jak w Edenie. Na trop rodziny Noego wpadają rządne krwi watahy ludzi pod wodzą Tubal-Kaina, władcy okolicznych ziem i potomka pierwszego mordercy. Do pomocy boskiemu wybrańcowi zostają przydzieleni aniołowie unurzani w brudzie i kamieniach. Świetnie radzą sobie przy budowaniu okrętu, ale nie stronią też od walki.

Jedna z ciekawszych scen w całym filmie, czyli potop.
Gollum pytał, kiedy odzyska swoją pieczarę.
Nie mam pojęcia, czy Darren Aronofsky przegrał jakiś zakład, czy stał się ofiarą szantażu, ale serio nie rozumiem dlaczego zabrał się za nakręcenie tego filmu. Stworzenie kina fantasy z opowieści biblijnej nie powinno być czymś szczególnie trudny, ale patrząc na "Noe" mam wrażenie, że to niezwykle karkołomne zadanie. Ale żeby nie czepiać się za bardzo, sama historia jeszcze daje radę, tutaj śmierdzą wszystkie pozostałe elementy tej produkcji. Aktorzy nawet nie próbują się starać, Russell Crow cały czas chodzi po ekranie z marsową miną, jakby chciał wszystkich powyrzynać. Jennifer Connelly stara się w ogóle nie grać, o ile może to trzyma się gdzieś z tyłu. Emma Watson najczęściej tępo spogląda przed siebie i niemalże cały czas gra jedną miną, o pozostałych aktorach szkoda w ogóle wspominać. No może jeszcze coś o Hopkinsie, w jego przypadku jest jeszcze w miarę ok, ale kompletnie nie czaję jego postaci. Matuzalem, w którego postać się wciela był po prostu mędrcem, którzy żył nadzwyczaj długo, ale tutaj dostał niemalże boskie moce i może się kojarzyć z kimś z rady czarodziejów z "Władcy Pierścieni". Jedynym pozytywny przebłysk aktorstwa zapewnia Ray Winstone, który wciela się w postać złego Tubal-Kaina. Czyli jedyną pozytywną postacią jest ta negatywna, ot taka przewrotność. 

Podobno zagubił się jeden z krasnoludów towarzyszących Bilbo. Ray Winstone wypadł najlepiej spośród aktorów.
Emma Watson musiała się mocno inspirować Kristen Stewart przygotowując się do występu w "Noah".
Cały Noe, obłąkany i żądny krwi.
Ale nawet ta siermiężna gra aktorska nie umywa się do koszmarnego CGI, które stając w szranki ze współczesnymi produkcjami Syfy sromotnie by przegrało. To co oferują spece od efektów specjalnych to prawdziwy dramat. Takie "komputerowe cudeńka" powodowały zgrzytanie zębami nawet w produkcjach z końcówki lat 90-tych, a co dopiero w przypadku obrazu z 2014 roku? Po prostu skandal, inaczej tego nazwać nie można. Jeszcze zrozumiałe by było, gdyby film był niskobudżetowy, wówczas można by mu wybaczyć naprawdę wiele. Ale "Noah" kosztował aż 125 milionów dolarów! Najwyraźniej większość kasy poszła na obsadę, to na efekty specjalne już nie wystarczyło.

Dramatyczne CGI, gołąbek wygląda jakby został pożyczony z Asylum.

Masa sztucznie wyglądających zwierząt wbija się Noe do jego Arki, a ten nic z tym nie robi.
No i o co chodzi z tymi kamiennymi potworkami? Wygląda to trochę tak, jakby Aronofsky bardzo chciał kręcić, którąś z części "Transformers", ale nikt mu tego nie zaproponował. W związku z tym reżyser (i scenarzysta w jednym) postanowił wstawić sobie kamienne twory przypominające roboty z kosmosu do filmu o Noe. Praktycznie to w produkcji Aronofsky'ego jest sporo odwołań do innych obrazów (niektóre można by wręcz nazwać plagiatem), ale o tym nie będę się rozpisywał. Wszystko znajdziecie w podpisach pod konkretnymi zdjęciami. Jedyne co wypada na plus w "Noe" to sam moment potopu, gdzie faktycznie ludzie od efektów specjalnych musieli się naprawdę wysilić (więc z jednej strony dają ciała, a z drugiej spinają poślady), ale to raczej kwestia symboliki użytej przez Aronofsky'ego i świetnego ukazania dramatu rodzaju ludzkiego. Niech będzie, że plenery jeszcze do czegoś się nadają, scenografia wypada nie najgorzej. Nie można też zapomnieć o mroku, ten mrok jest dosłownie wszędzie. Wszystko jest szarobure, dopóki bohaterowie nie wbiegną do lasu, ale to nieliczne chwile.

Dzwonił Peter Jackson, żeby oddać mu bitwę o Helmowy Jar.
Michael Bay domaga się zwrotu swoich Transformersów.
Saruman donosi, że z "Władcy Pierścini" uciekło kilku Uruk-hai.
"Noe: wybrany przez Boga" to absolutne kuriozum. Aż strach pomyśleć, jak tragiczny byłby to film, gdyby jego reżyserem był ktoś o mniejszych umiejętnościach niż Darren Aronofsky. Oczywiście to nie broni tego zasłużonego filmowca, który na swoim koncie ma prawdziwe perełki, a "Noe" wygląda przy nich niczym pospolity kamień udający drogocenny klejnot. Na papierze wszystko się zgadza, jest świetny reżyser, jest bardzo dobra obsada i sam temat też wydaje się interesujący. Jednak podczas seansu zastanawiałem się, co jeszcze może zostać spieprzone w tej produkcji. Sztandarową wpadką "Noe" jest skandalicznie słabe CGI i masa zapożyczeń z innych wysokobudżetowych filmów. Do tego dołóżcie jeszcze drętwą grę aktorską i na siłę dodane elementy fantasy. Zbierając te wszystkie punkty do kupy dostajemy najnowsze "dzieło" Darrena Aronofsky'ego. I gdyby patrzeć tylko po "Noe" to opowieści biblijne kompletnie nie nadają się na połączenie ich z kinem fantasy.






9 komentarzy:

  1. Bardzo inspirujące podpisy pod fotami ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starałem się oddać pożyczalstwo, jakiego dopuszcza się Aronofsky w tym filmie. Mam nadzieję, że się udało :-)

      Usuń
  2. Każdy może się czasem potknąć. Trzeba wybaczyć. Ode mnie ten film otrzymał niewiele wyższą ocenę, ale też nie spodziewałam się po nim po prostu niczego. Akurat fakt przedstawienia Biblii jako fantasy bardzo mi się spodobał, ale nie przy tym CGI... Dziwi mnie rozczarowanie Emmą Watson. Przecież ona od czasów Harry Pottera gra zawsze tak samo. Tak samo sztywno :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby każdy, ale może nie za takie pieniądze. Jest sporo filmowców, którzy pewnie za mniej niż połowę tego budżetu potrafili by zrobić 10 razy lepszą produkcję. Przedstawienie opowieści biblijnych w formie fantasy jest super pomysłem, ale nie w taki sposób. Co do Emmy Watson to w "Bling Ring" wypadła całkiem nieźle.

      Usuń
    2. Jak na mój gust była tak samo nijaka, bezbarwna, a i film nie wymagał niczego szczególnego, bo był niezmiernie słaby.
      W każdym razie..widać faktycznie słono sobie zaśpiewali, albo wynajęta grupa do CGI skopała sprawę. Sam pomysł mógł być dobry, tylko nie wypalił.

      Usuń
  3. w sumie to ta historia lepiej wypadła w wersji hallmarku z j.voigtem w roli noego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tam nie było kamiennych stworków przypominających transformersy, albo entów :-)

      Usuń
    2. może nie ale z tego co pamiętam mieli próbę abordażu xD

      Usuń
    3. Czyli mam rozumieć, że pojawia się jakaś konkurencyjna arka? :D To to może być lepsze niż te kamienne golemy.

      Usuń