czwartek, 27 kwietnia 2017

Niekończąca się saga w świecie mroku

Underworld: Blood Wars
(Underworld: Wojny Krwi)

Rok: 2016
Gatunek: akcja/fantasy
Kraj: USA

"Underworld" to specyficzna seria, która z jednej strony od samego początku oferowała standardowe kino akcji, ale z drugiej dotyczyła specyficznego "settingu". W końcu na ekrany kin trafia niewiele produkcji, które są skąpane w świecie mroku, gdzie wampiry toczą nieustanny bój z wilkołakami. No dobra, jest  "Zmierzch", ale sugeruję to pominąć. Pozostańmy przy tym, że "Underworld" to jedyna kinowa seria tego typu produkcji. Już pierwszy film, chociaż utrzymany w mroku, ewidentnie dawał znaki, że główny nacisk będzie tutaj położony na akcję. I wielka szkoda, że zabrakło miejsca dla horroru. Gwiazdą serii jest Kate Beckinsale wcielająca się w postać niepokornej wampirzycy, która nie ma problemu z tym, żeby postawić się starszyźnie, czy rzucić się w wir walki przeciwko przeważającym siłom wroga. Pod wieloma względami postać Seleny przypomina Alice z (bardzo luźnej) adaptacji filmowej "Resident Evil". Pod koniec 2016 roku seria "Underworld" doczekała się piątej odsłony, która nosiła tytuł "Blood Wars".


Wojna wampirów z wilkołakami nadal trwa. Konflikt niczym sinusoida raz przybiera na sile, a raz słabnie. Tym razem zanosi się na bitwę, która może pochłonąć całe rzesze ofiar z jednej, jak i z drugiej strony. Wilkołaki pod wodzą Mariusa (Tobias Menzies) gromadzą siły i przygotowują się na przeprowadzenie szturmu na główną siedzibę wampirów. Jednak głównym motywem działania lidera Lykanów jest odnalezienie córki Seleny (Kate Beckinsale), która jest owocem miłości wampirzycy i wilkołaka. Tymczasem Selena za namową Thomasa (Charles Dance) i Davida (Theo James) przybywa do głównego bastionu krwiopijców, gdzie ma pomóc w przygotowaniu armii będącej w stanie odeprzeć zmasowany atak wilkołaków. Jednak okazuje się, że za ściągnięciem Seleny stoją wrogie siły, które planują namieszać w hierarchii wampirzego światka.


Od razu się przyznam, że oglądam tę serię tylko z uwagi na Kate Beckinsale, która niesamowicie się prezentuje się w obcisłym stroju. Nie ma innego powodu. No dobra, jeszcze jest ten motyw konfliktu wampirów z wilkołakami, ale to jest mniej istotne. Po dziwnie kończącym się "Underworld: Przebudzenie" liczyłem na to, że filmowcy szybko pójdą za ciosem i w ciągu najwyżej dwóch lat dokończą rozpoczętą tam historię. Jako, że nie doczekałem się kontynuacji to spisałem serię "Underworld" na straty. Dlatego sporą niespodzianką było dla mnie pojawienie się w kinach "Wojny Krwi". Na stołku reżyserskim zasiadła debiutująca w pełnym metrażu Anna Foerster. Zajmującej się do tej pory serialami pani reżyser zabrakło chyba doświadczenia w pracy przy kinowych produkcjach. Widać to niemal na każdym kroku. Inną kwestią jest budżet, jaki został przeznaczony na powstanie tej części (porównywalny z "Buntem Lykanów"). Kuleje tutaj praktycznie wszystko - od sztampowych scen akcji (które wieją nudą), poprzez sztucznie pompowaną intrygę, jakieś nowe kompletnie zbędne mistyczne wątki i na koszmarnym CGI kończąc. Produkcji nie jest w stanie uratować ani jak zwykle urocza Kate Beckinsale, ani posępny Charles Dance. Nowi aktorzy są po prostu sztuczni i jacyś tacy serialowi (wymuskani niczym z "True Blood", czy "Vampire Diaries").


Brakuje tutaj jakiegoś motywu, który byłby w stanie trzymać widza za gardło. I tak po 15 minut projekcji kompletnie mnie nie obchodziło to, co dzieje się na ekranie. Czy Marius złapie Selenę? Czy uda się przewrót w hierarchii wampirów? Czy wilkołaki ostatecznie przeprowadzą udany szturm na bazę krwiopijców? Kompletnie przestało mnie to interesować. Z każdą kolejną minutą przedzierania się przez "Underworld: Wojny Krwi" czułem się coraz bardziej zmęczony, a docierając do finału byłem wręcz wykończony. Możliwe, że to również kwestia słabego scenariusza, za który odpowiadał Cory Goodman ("Ksiądz", "Ostatni Łowca Czarownic"). Ilość głupot i niekonsekwencji pojawiających się na ekranie po prostu przygniata. Historia jest najzwyczajniej w świecie miałka, a sama produkcja przypomina bardziej film, który powinien od razu zasilić serwisy VOD, a nie trafić na srebrny ekran. Obawiam się, że to nie jest ostatni obraz z serii "Underworld". Hollywood na pewno nie odpuści tej serii, która jednak przez lata zdążyła zebrać spore grono fanów - w końcu dwa pierwsze filmy były naprawdę przyjemną rozrywką utrzymaną w mrocznej stylistyce.


Po obejrzeniu szeroko krytykowanego "Underworld: Przebudzenie" widziałem jakieś światełko w tunelu. Filmowcy mogli jeszcze tak poprowadzić historię, żeby wyjść z tego wszystkiego obronną ręką. Niestety po projekcji "Underworld: Wojny Krwi" wszelka nadzieja umarła. Film jest słaby, przeładowany bezsensowną akcją, pełen głupotek i po prostu nieinteresujący. Podejrzewam, że głównymi odpowiedzialnymi za ten stan rzeczy są postaci reżysera i scenarzysty, filmowców, którzy dopiero zdobywają doświadczenie w pełnym metrażu. Najnowszej odsłony nie ratuje nawet Kate Beckinsale (a to przecież ikona "Underworld"). "Wojny Krwi" to taki mockbuster całej serii i mocno trzymam kciuki, żeby ten film nie doczekał się kontynuacji.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz