czwartek, 15 czerwca 2017

Znudzony Patrick Swayze

Steel Dawn
(Stalowy Świt)

Rok: 1987
Gatunek: akcja/przygodowy/sci-fi
Kraj: USA

Seria "Mad Max" rozpoczęła się w 1979 roku, kiedy to powstał pierwszy film, który nie mógł się poszczycić zbyt dużym budżetem. O obsadzonym w roli głównej 23-letnim Melu Gibsonie nikt wcześniej nie słyszał, a dla reżysera George'a Millera był to pełnometrażowy debiut. Mimo tych wszystkich przeciwności film odniósł sukces. Niedługo później, bo już w 1981 roku na ekrany kin trafiła kontynuacja "Mad Max 2: The Road Warrior", a cztery lata później przy duuużo większym budżecie niż jedynka i dwójka szeroko dystrybuowany był film "Mad Max: Beyond Thunderdome". Dlaczego o tym wspominam? Bo "Steel Dawn" ewidentnie pod niektórymi względami nie tylko wygląda, ale wręcz kopiuje serię "Mad Max". Za reżyserię odpowiadał Lance Hool, który wówczas miał w swoim dorobku wyłącznie "Missing in Action 2: The Beginning" (tak, to ta seria z Chuckiem Norrisem). Natomiast scenarzystą nie był wcale człowiek dużo bardziej doświadczony, bo dla Douga Leflera był to pierwszy samodzielny projekt (wcześniej współpracował przy disneyowskim "The Black Cauldron"). Panowie filmowcy z serii "Mad Max" pożyczyli chociażby pustynny, post-apokaliptyczny świat, a do głównej roli wybrali Patricka Swayze (amerykańska premiera "Steel Dawn" miała miejsce niedługo po "Dirty Dancing"). Ale dlaczego ich film nie podzielił losów produkcji George'a Millera?

Bezimienny wojownik to prawdziwy mistrz walki, nie daje się podejść pustynnym grabieżcom.

Wyobraźcie sobie post-apokaliptyczny świat, w którym krajobraz stanowi głównie pustynia oraz skały wyrastające z kopców piachu. Po tym niezbyt gościnnym terenie podróżuje samotny wojownik, były żołnierz, który tylko dzięki nabytym przez lata umiejętnościom nie został zabity przez bandy grabieżców. Samotny bohater trafia w końcu w okolice małej farmy, gdzie decyduje się podjąć pracę w zamian za wyżywienie. Od tej pory wykonuje proste zlecenia, które mają usprawnić nawadnianie plonów i pomaga w innych mniejszych pracach związanych z farmą. Niestety miejsce, do którego trafił nasz bohater nie jest rajem. Zadrą w oku lokalnej społeczności jest Damnil. Miejscowy watażka, który przewodzi grupce awanturniczych obwiesiów. Oczywiście jego działania mają swój cel, poszukuje on źródła wody, które mógłby zagarnąć dla siebie. Wszak woda w post-apokaliptycznym świecie jest droższa od złota. Nasz bezimienny bohater w obronie farmy i zgromadzonych wokół niej ludzi decyduje się stanąć naprzeciw Damnila i jego małej armii.

Najnowocześniejszy pojazd w post-apokaliptycznym świecie, posiada napęd na czterech mężczyzn.

Zgromadzenie miejscowej ludności prezentuje się naprawdę...licho.
Nasz bezimienny bohater współpracuje z doskonale sobie radzącym Tarkiem, który jest właścicielem farmy.

"Steel Dawn" to film, który chciał być kolejnym "Mad Maxem". Każda scenka zawarta w tej produkcji wręcz to wykrzykuje. Problem jest jednak taki, że duet Hool/Lefler nie wiedział co robi. Jak sprawić, żeby kino rozrywkowe faktycznie było rozrywkowe? Dzięki temu "Stalowy Świt" ma naprawdę obiecujący początek, ale im dalej tym robi się gorzej. Nuda jest tutaj wszechobecna, a główny bohater bardzo szybko zaczyna drażnić. A im więcej dowiadywałem się o bezimiennym wojowniku tym bardziej nudną postacią się stawał. I nie pomagały te ciągle przymknięte oczy Patricka Swayze, czy jego wieczne patrzenie się w dal (jest tego aż za dużo). Nie mam pojęcia skąd w ogóle twórcom "Stalowego Świtu" przyszło do głowy, żeby główną rolę w tego typu produkcji powierzać temu konkretnemu aktorowi. Tutaj dużo lepiej sprawdziłby się jakiś mniej znany, ale bardziej wyrazisty wyrobnik z drugiego szeregu. Swayze przez cały film sprawia wrażenie nieobecnego, albo wręcz znudzonego, jakby ktoś go zmuszał do zagrania "Steel Dawn".

Kwintesencja zła i podłości, czyli Damnil we własnej osobie.

Kąpiel to niezbyt wygodny moment na wizytę zapoznawczą (oczywiście Damnil ma to w dupie).
Sho to najbardziej przerażający złol tego świata. Przebiegły morderca i notoryczny okrutnik. A prywatnie (pewnie) fan hair metalu.

Ale może skoro główny bohater jest do niczego, to może chociaż główny złol wypada lepiej? Niestety nie. Anthony Zerbe wcielający się w Damnila stara się ile może, żeby wyciągnąć coś z tej postaci. Ale nie bardzo ma co wyciągać. Damnil to postać, która sprawia wrażenie epizodycznej. Ot pojawia się od czasu do czasu na ekranie, żeby coś zlecić swoim podwładnym. W sumie więcej gada niż robi. Jego niedostatki są nadrabiane przez Sho (Christopher Neame), czyli głównego zabijakę z obozu Damnila. I w tym przypadku również mamy do czynienia z inspirowaniem się "Mad Maxem", bo Sho wygląda jakby uciekł, z planu zdjęciowego drugiej lub trzeciej części serii George'a Millera. Tyle, że tam robiłby za jednego ze statystów, a tutaj jest głównym nemesis bezimiennego. I ten w przeciwieństwie do swojego szefa więcej robi niż mówi. Jak tylko Sho pojawia się na ekranie to wiadomo, że prędzej, czy później dojdzie do bitki. Oczywiście jak na barwnego złola przystało wygląda przekomicznie. Strój ewidentnie ma podkradziony z garderoby "Mad Maxa", ale z tą fryzurą na fana hair metalu prezentuje się niczym klown. Ale nie dajcie się zwieść, niejeden, który śmiał się z tego epickiego tapiru gnije teraz gdzieś pod piaskami.

Nocne stanie na głowie, które pomaga w koncentracji energii.

Od razu widać, że to się nie skończy tylko na piciu czystej wody ze źródełka...

A nie mówiłem? (jak widać efekt Dolpha działa nawet bez Dolpha)
Fabularnie niestety jest tutaj straszliwa bieda. Ot główny bohater przychodzi pracować na farmie, pojawia się złol, okazuje się, że bezimienny jest świetnie wyszkolonym żołnierzem, ale nie chce wykorzystywać swoich umiejętności, ale zostaje do tego zmuszony. Oczywiście jest też odrobina miejsca na obowiązkowy romans. Nie mam nic przeciwko korzystaniu z klisz, czy utartych schematów, ale to też trzeba umieć wykorzystywać w taki sposób, żeby nie wywoływać u widza nieustannych napadów ziewania. Nuda wyzierająca z twarzy Patricka Swayze jest niesamowicie zaraźliwa. Nawet poza samym wyglądem Sho nie ma tutaj specjalnie z czego się pośmiać. "Steel Dawn" przypomina bardziej tanie produkcje z końcówki lat 90-tych, niż barwne filmy z lat 80-tych. Szkoda, bo jednak przez pierwsze kilka minut widać jakiś potencjał w "Stalowym Świcie", ale bardzo szybko ten potencjał zostaje pogrzebany.

"Mad Max"? Twórcy "Steel Dawn" nigdy nie słyszeli o takim filmie.

"Steel Dawn" przypomina mi niskich lotów mockbuster, który miał być odpowiedzią na "Mad Maxa". Ale przecież pod koniec lat 80-tych nikt o takim terminie jak "mockbuster" nie słyszał, więc pozostanę przy określeniu "tania podróbka". Niestety nic w "Stalowym Świcie" nie zagrało. Historia jest skrajnie nieciekawa, bezimienny główny bohater sprawia wrażenie znudzonego, główny zły jest nijaki, a sam setting nie był w stanie uratować tej produkcji. Dzięki temu "Steel Dawn" wypada po prostu słabo, a najgorsze jest to, że wieje nudą. Nawet nie ma za bardzo z czego się pośmiać. Wydawałoby się, że twórcy zawarli tutaj wszystko to, co powinno się znaleźć w takim post-apokaliptycznym filmie, ale jak widać to nie wystarczyło.






4 komentarze:

  1. Nie będę go w takim razie odświeżał po tylu latach, a pamiętam to jako całkiem przyjemny seans. A Christopher Neame przy dzisiejszej fryzurze, pewnie nie raz ogląda Steel Dawn, by podziwiać to pełne owłosienie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z tego samego powodu boję się wrócić do "Masters Of The Universe", może się okazać, że to naprawdę był kiepski film.
      Neame pewnie i łezka się w oku pojawia przy okazji patrzenia na kadry ze "Steel Dawn" ;-)

      Usuń
    2. nie ma złych filmów tylko czasem wódki brak ;p a tu spójrzmy optymistycznie przynajmniej mamy walkę o wodę i żarło czyli coś co w takim świecie byłoby rzeczywiście najważniejsze a nie jak w MM o paliwo do skazanych na zagładę pojazdów (w końcu nie ma już fabryk które zbudowały by nowe pojazdy ) :)

      Usuń
    3. Prawdę mówiąc ciężko mi uwierzyć w tę walkę o wodę, kiedy w filmie główny bohater bierze kąpiel w wannie pełnej wody, a niedługo później, żeby wylewa swojemu towarzyszowi na głowę wiadro wody, żeby ten otrzeźwiał. Niby tej wody nie ma, ale nikt specjalnie jej nie oszczędza. Gdzieś, coś tu nie zagrało ;-)

      Usuń