niedziela, 18 marca 2012

The Woman In Black (2012)

The Woman In Black
(Kobieta w czerni)

Rok: 2012
Gatunek: horror
Kraj: UK/Kanada/Szwecja

Autor recenzji: Est

Stosunkowo niedawno temu pisałem recenzję film "The Woman In Black", ale z 1989 roku. Tamten obraz wywarł na mnie naprawdę duże wrażenie. Był to horror zrobiony w starym stylu, który straszył przede wszystkim klimatem, ale był też wyposażony w jedną scenę, która do tej pory mrozi mi krew w żyłach. Po obejrzeniu zwiastuna nowego filmu byłem pełen nadziei - i Radcliffe pasował mi do roli młodego urzędnika, efekty specjalne wyglądały bardzo interesująco, klimat wyglądał na gęsty i niepokojący - i w końcu James Watkins w roli reżysera świetnie mi pasował. Warto też wspomnieć, że ten film miał w moich oczach ukazać aktualną pozycję Hammera - wytwórni, która w latach 80-tych taśmowo produkowała kolejne horrory - jedne lepsze, inne gorsze (w sumie tych drugich chyba było więcej). "The Woman In Black" to był film, na który czekałem z biciem serca, ale też dużym niepokojem - co będzie jak film okaże się klapą?



Arthur Kipps jest młodym urzędnikiem, któremu zostaje zlecona sprawa przygotowania do licytacji domu niedawno zmarłej pani Drablow. W związku z tym Arthur musi zostawić swojego 4-letniego synka z nianią (niestety jego żona zmarła podczas porodu) i wyruszyć do małego nadmorskiego miasteczka Crythin Gifford, nieopodal którego mieści się posiadłość pani Drablow. Podczas podróży pociągiem poznaje pana Daily, który oferuje mu swoją pomoc i zaprasza na kolację następnego dnia. Arthur szybko zauważa, że w miasteczku Crythin Gifford dzieje się coś dziwnego, mieszkańcy zachowują się bardzo podejrzanie, a atmosfera w pensjonacie, w którym się zatrzymał robi się niezwykle gęsta. Urzędnik, który miał pomóc Arthurowi wręcz wymusza na nim natychmiastowy powrót do Londynu, jednak chłopak się nie poddaje i wyrusza na bagna, gdzie mieści się dom pani Drablow. Bardzo szybko okazuje się, że dom skrywa mroczną tajemnicę, a Arthur szybko dowiaduje się co tak naprawdę dzieje się w miasteczku. Od tej pory przy pomocy pana Daily stara się stawić czoła klątwie, która zawisła nad Crythin Gifford.

Już na samym początku widać, że film Watkinsa różni się wieloma szczegółami od obrazu wyreżyserowanego przez Herberta Wise'a. Są to jednak ważne szczegóły, które mocno rzutują na całą późniejszą akcję. Jednym z nich jest śmierć żony Arthura - w filmie z 1989 roku jego żona żyje i ma się dobrze, natomiast w nowym filmie umiera podczas porodu. Ten fakt nie pozostaje bez znaczenia w dalszej części historii Arthura Kippsa. Takich elementów jest zdecydowanie więcej, ale nie chce spojlerować. W każdym razie obydwie historie różnią się od siebie, ale wiele elementów jest wspólnych. Dom pani Drablow wygląda jeszcze bardziej mroczny i zaniedbany, samo miasteczko Crythin Gifford wydaje się jeszcze mniej przyjazne niż w filmie Wise'a. Widać było, że Watkins za wszelką cenę chciał utrzymać klimat starego filmu - za co należą mu się brawa, bo ta sztuka jak najbardziej mu się udała. Scenografia naprawdę robi ogromne wrażenie - zarówno sam dom, jak i bagna i miasteczko, które teraz wygląda jeszcze bardziej hermetycznie niż w filmie z 1989 roku. Co prawda przez lata zmieniły się sposoby straszenia widza, ale Watkins starał się połączyć staromodne straszenie klimatem i dźwiękami z jump scenami, których w nowej "Kobiecie w czerni" nie brakuje. Radcliffe spisał się wyśmienicie jako odtwórca głównej roli, jednocześnie udowodnił, że nie należy go kojarzyć wyłącznie z Harrym Potterem. W końcu najważniejsza rzecz - klimat. Ten jest tak gęsty i ciężki, że niejednokrotnie sprawił, że szybciej zabiło mi serce - praktycznie na każdym kroku można spodziewać się od twórców chęci wystraszenia widza. Wszystko to dopełnia muzyka, której jakby nie było, a jednak robi świetne tło do wydarzeń, które mają miejsce przed oczami widza. Watkins mimo tego, że na swoim koncie ma tylko "Lake Eden" (który swoją drogą jest świetnym filmem) udowodnił, że jest utalentowanym reżyserem i potrafi stworzyć odpowiedni klimat grozy, który nie tylko przestraszy widza, ale też na długo nie pozwoli o sobie zapomnieć.

W pewnym momencie, niedługo przed seansem, byłem pełen obaw, czy aby na pewno Watkins da radę? A co jeśli mimo najszczerszych chęci wyjdzie koszmarek (oczywiście w negatywnym znaczeniu)? Co jeśli tak dobra, a jednocześnie staromodna historia o duchach zostanie zabita przez współczesne kino? Na szczęście nie muszę odpowiadać na te pytania, bo "The Woman In Black" jest świetnym filmem. Jako horror sprawdza się bardzo dobrze - już dawno nie widziałem tak dobrego horroru o duchach (oczywiście mam na myśli tylko nowe produkcje). Wszystko jest tutaj na swoim miejscu - obsada, scenografia, klimat, scenariusz, muzyka i reżyser. Zdecydowanie polecam obejrzeć obydwie wersje "The Woman In Black" - zarówno film z 1989 roku, jak i ten z 2012 roku są niezwykle dobrymi horrorami o duchach.

Ocena: 8,5/10

3 komentarze:

  1. To prawda, dobrze zrobiony remake. Mroczny klimat, którego nie powstydziłby się sam Tim Burton. Bagna, stary i opuszczony dom, ludzie zatroskani o byt swych dzieci i wystraszeni widokiem obcego, przez co niemili i nieufni. Było kilka scen, które są w stanie przerazić i to wcale w nie naciągany sposób. Faktem jest, że scenariusz odbiega miejscami znacznie od oryginału, ale nie można tego uznać za wadę. Radcliffe dobrze odegrał swoją rolę, co mnie bardzo zaskoczyło, bo spodziewałam się raczej mniej efektownej gry z jego strony, a tu wyrósł dojrzały aktor, niczym nie podobny do Pottera. Wielki plus za to. A mały minusik za scenę z odgłosami domu, ludzka naturą jest, że gdy słyszymy jakieś stukanie, szmery, to spodziewamy się żywej osoby i pytamy "czy ktoś tam jest?", tu zabrakło pozostawienia wątpliwości, co zdradza, że mamy do czynienia z duchem. Poza tym, mogłoby być jeszcze więcej strasznych scen, remake jest ok. 20 minut krótszy od oryginału. Ale.. to już czepianie. Film jest dobry i wart obejrzenia.

    Ramoneska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film przyzwoity, ale myślę, że gorszy sporo od starszej wersji. Ja my daje 7/10 i to też trochę dla zachęty i z sentymentu. Końcówka trochę mnie rozczarowała. W tym filmie zupełnie gdzie indziej były położone akcenty i straszył zupełnie czym innym. Wiadomo, producenci musieli uwspółcześnić historie i pewne elementy trzymały się kupy a pewne, niestety wypadały bardzo blado w porównaniu z poprzedniczką. Dodanie przewidywalnych zagrywek w stylu jump scen i uschematyzowanie filmu na współczesną modłe trochę zaszkodziło tej historii. Mimo wszystko na tle współczesnych horrorów o duchach wypada bardzo dobrze i warto go zobaczyć.

      Usuń
  2. To nie tyle chodzi o uwspółcześnienie samej historii to przystosowanie jej do aktualnego sposobu straszenia w horrorach. Sama historia w sobie nie została zmieniona aż tak bardzo - twórcy zmienili tylko kilka elementów i położyli nacisk na coś zupełnie innego. Według mnie to akurat wyszło produkcji na plus - przynajmniej nikt nie zarzuci Watkinsowi, że skopiował to co w 1989 roku zrobił Wise.

    OdpowiedzUsuń