środa, 29 stycznia 2014

To nie jest Street Fighter od Capcom

American Streetfighter
(Uliczny wojownik)

Rok: 1992
Gatunek: akcja
Kraj: USA

Autor recenzji: Est

Gary Daniels to kolejny ważny wojownik w hali sław kina kopanego klasy B (albo nawet C) lat 90-tych, o którym nie należy zapominać. Co ciekawe ten aktor pojawił się w pierwszej części "Niezniszczalnych" wcielając się w jednego z łotrów wspierających Erica Robertsa w jego niecnych poczynaniach. Z ostatnich filmów Gary'ego warto wspomnieć o nie najgorzej zrealizowanej ekranizacji gry "Tekken", gdzie wcielił się w postać Bryana Fury'ego. Ale jednak większość produkcji, w jakich brał udział było jeszcze niższych lotów niż te, z których znać można Billy'ego Blanksa. Dowodem na to niech będzie recenzowany jakiś czas temu "Cold Harvest", bądź też właśnie "American Streetfighter" w reżyserii Stevena Austina (nie wrestlera i aktora Steve'a Austina). Ten chyba niezbyt utalentowany filmowiec ma na swoim koncie tylko wspomnianego "Ulicznego wojownika" oraz "American Dragon" (z Joe Estevezem - wujkiem Emilio Estaveza i Charliego Sheena). Dodatkowym smaczkiem tego filmu jest obsadzenie w roli głównego złego Geralda Okamury - znanego z "Samurai Cop".


Kiedy jaskółka dorasta do opuszczenia gniazda 
należy przyciąć jej skrzydła.


Młody rzezimieszek Jake Tanner udaje się w towarzystwie swojego kolegi do jednego z restauratorów, żeby go zastraszyć. W wyniku niefortunnych zdarzeń przyjaciel Jake'a zostaje śmiertelnie postrzelony, a ten ucieka samochodem w siną dal. 10 lat później Tanner już jako biznesmen pracujący w Azji odbiera telefon ze Stanów. Matka pełna przerażenia opowiada o jego młodszym bracie, który wpakował się w prawdziwe kłopoty. Jake niewiele myśląc powraca do rodzinnych stron. Na miejscu okazuje się, że jego brat Randy stał się jego odbiciem lustrzanym sprzed lat. Pewny siebie młodzieniec staje się rewelacją podziemnego (i oczywiście nielegalnego) turnieju sztuk walki. Staje się również ulubieńcem organizatora tej imprezy, co ułatwia mu pokonywanie kolejnych przeciwników. Jake starając się ratować brata postanawia również przyłączyć się do turnieju - niestety w efekcie walki z mistrzem turnieju, niejakim Viperem (Żmiją) mocno okaleczony trafia do turniejowego szpitala. Tutejsi lekarze nie składali chyba przysięgi Hipokratesa, bo zamiast ratować pacjentów czym prędzej ich uśmiercają. Jake ostatkiem sił ucieka z tego diabelskiego przybytku i postanawia powziąć treningi, które pozwolą mu lepiej pomóc bratu. gniazda należy przyciąć jej skrzydła.

Jake powraca po 10 lata, a jego nauczyciel na dzień dobry spuszcza mu lanie na oczach dzieciaków.
Zacznę może od tego, że "American Streetfighter" to fatalny film. Praktycznie wszystko tutaj krzyczy "jestem produkcją klasy C!". Gra aktorska jest na poziomie niskobudżetowych filmów porno wyposażonych w jako taką fabułę. Gary Daniels nie dysponuje żadnymi efekciarskimi umiejętnościami, jego walki wyglądają do bólu zwyczajnie - dwa uderzenia pięścią i kop z półobrotu. Do tego jest to aktor kompletnie pozbawiony charyzmy - wręcz dopingowałem jeszcze mniej ciekawych złoczyńców, żeby wreszcie mu wtłukli tak, żeby nie wstał. Irytacja rosła z każdą kolejną minutą. Największym strzałem w kolano tej produkcji jest dogrywanie dźwięków w studiu. To co dzieje się w tej materii przekracza wszelkie granice. Najlepszym tego dowodem jest dźwięk wydawany przez łychę koparki nabierającej ziemię, który do złudzenia przypomina odgłos, który pojawia się podczas okładania przez Jake'a kolejnych zbirów.

Główny bohater po przegranej walce z Viperem postanawia ostro wziąć się za treningi, w których pomaga mu syn jego przyjaciółki.
Innym ciekawym elementem w tym stylu jest podkładanie głosu jednemu z bohaterów - Nickowi (do złudzenia przypominającego klasycznego Nicka Fury'ego z Marvela), dawnemu nauczycielowi Jake'a. Ruch jego ust kompletnie rozjeżdża się z wgranym dźwiękiem, co dodaje specyficznego, amatorskiego klimatu tej produkcji. Sam głos też w ogóle nie pasuje do postaci. Prowadzące do potyczek utarczki słowne oraz same walki przypominają te znane mi z "Wściekłych Pięści Węża" czy kontynuacji tej produkcji. Problem w tym, że wspomniany film to amatorska parodia stworzona przez pasjonatów, a "Uliczny wojownik" to bardzo poważna historia. W końcu sam główny złol, czyli Gerald Okamura, który jest tak nijaki, jak jego główny wojownik o pseudonimie Viper. Oglądając "American Streetfighter" miałem wrażenie, że Steven Austin reżyserując ten film inspirował się "Samurai Cop". Jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, że ta produkcja ma w sobie sporo komediowych akcentów, które wówczas może nie śmieszyły, ale teraz stanowią one o kultowości tej produkcji. W "Ulicznym wojowniku" tych elementów brakuje, więc historia wygląda na śmiertelnie poważną i zapewne gdzieś tam w gąszczu tandety znajduje się również jakieś przesłanie, które kompletnie mi umknęło. Nawet gołe sceny wrzucone przez Austina trochę na siłę nie pomogły.

Bez walki na miecze samurajskie nie mogło się obyć, nawet w "Ulicznym wojowniku".
"American Streetfighter" to przerażająco słaby film, który może dzisiaj śmieszyć nieporadnością realizacji, niskobudżetowymi elementami, słabą choreografią walk, czy kompletnie bezbarwnymi postaciami - z bohaterem tytułowym na czele. Gdyby spojrzeć "Ulicznego wojownika" jak na produkcję uczącą jak nie robić filmów akcji, to myślę, że miałby sporą wartość edukacyjną. Jako kino kopane sprawdza się słabo, jako jego parodia wypada świetnie...ale to jednak poważna historia o konsekwencjach udziału w nielegalnych turniejach walk. Z "American Streetfighter" zapewne na długo zostanie mi tylko scena, w której Viper z ogromną werwą okłada leżącego Jake'a anteną radiową.

Ocena: 2,5/10

Poniżej możecie zobaczyć cały film z polskim lektorem:

3 komentarze:

  1. to powinniście zobaczyć jeszcze fist of the north star aktorską wersje znanego anime które z kolei było jak dobrze pamiętam wersja gry czy komiksu były tam niezapomniane sceny śmierci ;DD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba to zobaczyć koniecznie, tym bardziej, że w roli głównej znowu Gary Daniels. W takim razie nastawiam się na zdecydowanie lepsze sceny śmierci niż ta pamiętna z "Enter The Ninja":
      http://www.youtube.com/watch?v=0o7HKqvuO1U

      Usuń
    2. nad ich jakością to hm można by dyskutować ale że są orginalne to chyba sporu nie będzie ;D ja w każdym razie w żadnym innym filmie po za anime (ale wiemy że tam się czasem umiera przez pół sezonu ;D ) nie widziałem

      Usuń