wtorek, 21 października 2014

Niedorostek z "Zejścia"

Leprechaun: Origins

Rok: 2014
Gatunek: horror
Kraj: USA

Autor recenzji: Est

W ciągu ostatnich kilku lat amerykańscy filmowcy chyba założyli się o to, który z nich bardziej zepsuje ikony horrorów lat 70-tych, 80-tych i 90-tych. Wystarczy przypomnieć sobie takie produkcje jak "Koszmar z Ulicy Wiązów" z 2010 roku, "Piątek 13-go" z 2009, "Piła Mechaniczna 3D" z 2013, czy "Halloween" z 2007 roku. Żadnego z tych filmów nie mogę uznać za udany, z całej tej grupy najmożliwiej wypadają przygody Michaela Myersa w reżyserii Roba Zombiego. Do grona tej barwnej kompanii dołączył nie kto inny jak Karzeł, bohater 6 filmów, które nie prezentowały równego poziomu. Dla zaznajomienia się z postacią Leprechauna zapraszam do tekstu poświęconemu całej serii.

Główni bohaterowie w pełnej krasie, ciężko sobie wyobrazić bardziej papierowe postaci.
Czteroosobowa grupka Amerykanów przybywa do Irlandii w celach turystycznych. Młodzi ludzie są zafascynowani tutejszą kulturą, uprzejmymi mieszkańcami i atmosferą, jaka panuje w małej irlandzkiej wiosce. Turyści szybko dowiadują się, że miejscowa legenda o stworzeniu, które ponad wszystko pragnie kosztowności jest czymś więcej niż tylko opowieścią przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Ich wymarzona wycieczka na wiecznie zielone łąki staje się koszmarem i walką o przetrwanie.

Lokalni mieszkańcy są bardzo przyjaźnie nastawieni do turystów.
Już w momencie, w którym ogłoszone zostało, że w tytułową postać nie wcieli się Warwick Davies, czułem, że będzie źle. Kiedy pojawiły się informacje, że w głównej roli będzie można zobaczyć znanego z gal WWE Dylana Postla (Hornswoggle) pojawiła się jakaś iskierka nadziei, że może jednak nie będzie takiej znowu tragedii. W końcu Dylan nie raz w WWE pokazywał, że jakiś talent komediowy posiada, więc wystarczy go tylko odpowiednio ucharakteryzować i będzie dobrze. Tak jakbym zupełnie zapomniał o dobrej reżyserii, czy scenariuszu, a nawet pozostałych aktorach, którzy mieliby się pojawić na ekranie. Za reżyserię odpowiada Zach Lipovsky (jestem pewien, że to nazwisko nie jest przypadkowe), który do tej pory realizował się przy kręceniu niskich lotów produkcji telewizyjnych - jego ostatnim "dziełem" był horror "Diabeł Tasmański" z 2013 roku. Scenariusz napisał Harris Wilkinson, to jego debiut (i oby zakończenie kariery). Natomiast na ekranie pojawiają się takie "gwiazdy" jak Brendan Fletcher (jeden z ulubieńców Uwe Bolla), Garry Chalk (znany z 2-go i 3-cio planowych ról w kasowych produkcjach, jak również z serii "Stargate SG-1") i w sumie na tym można skończyć, bo pozostali aktorzy są kompletnie anonimowi. No, ale w filmach z Karłem rzadko pojawiały się prawdziwe gwiazdy srebrnego ekranu - ot w pierwszej części można było podziwiać młodziutką Jennifer Aniston, a w piątej części rapera Ice'a T. Tutaj gwiazdą powinien być tytułowy bohater, który zawsze potrafił sypnąć zabawną rymowanką...niestety nie tym razem. Scenarzysta do spółki z reżyserem postanowili pokazać nowego Karła, mruczącego, wyglądającego niczym niedorostek z filmu "Zejście" i ukrywającego się przez większość filmu w mroku (może to i lepiej). Nie ma tutaj miejsca na żarty. "Leprechaun: Origins" to bardzo poważna produkcja, która pewnie, gdyby ukazała się z logo SyFy, albo Asylum to pewnie nikogo by specjalnie nie dziwiła. Jednak nowe przygody "karła" są promowane logiem Lionsgate i WWE. W sumie ten film mógłby się nazywać "Creature", bo z kreacją Warwicka Davisa niewiele ma wspólnego. Główny bohater tej serii był najważniejszym elementem całej serii, więc zepsucie tego jednego elementu, dla którego warto było sięgać po kolejne odsłony przygód Karła uważam za filmowe samobójstwo - praktycznie każdego, kto wziął udział przy realizacji tego "dzieła". Ale może chociaż historia się broni? Niestety nie. Jest standardowa i przypomina całą masę innych niskobudżetowych horrorów, które są kierowane od razu na rynek dvd. Aktorstwo jest słabe, klimatu nie ma, zachowania bohaterów są kretyńskie, a efekty gore wyglądają plastikowo. Tak naprawdę nie potrafię podać chociażby jednego plusu tej produkcji. Każda kolejna minuta spędzona z "Leprechaun: Origins" jest katorgą - o ile pamięta się serię z Warwickiem Davisem. Do tego wszystkiego akcja się ślimaczy i nieważne, czy bohaterowie biegną, czy siedzą w piwnicy. Wielbicielom serii "Leprechaun" szczerze odradzam oglądanie "dzieła" spółki Lipovsky & Wilkinson, no chyba, że ktoś chce zobaczyć jak bardzo można zepsuć jedną z ciekawszych postaci horroru lat 90-tych.

Karzeł z "Leprechaun: Origins" pragnie wszystkich kosztowności, nawet tylko zawieszonych na języku.
Niech anty-rekomendacją będzie to, że "Leprechaun: Origins" jest bardzo, ale to bardzo daleko od "Leprechaun In Space" (który przecież był kretynizmem do kwadratu). Film Lipovsky'ego to prawdziwa lipa (nie mogłem się powstrzymać), katorga najwyższej klasy, niski standard wśród horrorów zalewających rynek dvd. Po obejrzeniu tej produkcji cieszę się, że Warwick Davis nie wziął w niej udziału, szkoda mi tylko Dylana Postla, który przez cały film biega w kostiumie potworka z "Zejścia". Zepsucie postaci tytułowego "demona" to najgorsze co mogło spotkać serię "Leprechaun". Teraz tylko trzeba sobie zadać pytanie - kto będzie następny? Może "Crittersy"?







2 komentarze:

  1. Jak widać nawet dobre wytwórnie mogą zepsuć film. Choć zdjęcie tego... stwora wygląda nawet przekonująco. Niestety nie oglądałam. Jednak patrząc na ocenę, to może i stety ;)
    Ale dziwi mnie krytyka filmu "Halloween". Przecież ten film nie był zły. Dla mnie to produkcja 7/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Halloween" to zupełnie osobna sprawa. A "Leprechaun: Origins" nie polecam nikomu - obojętnie, czy się jest fanem serii z Davisem, czy też nie.

      Usuń