niedziela, 5 maja 2013

Film za "Dychę": Death Factory (2002)

Death Factory
(Fabryka Śmierci)

Rok: 2002
Gatunek: horror
Kraj: USA

Autor recenzji: Est

To już trzeci film ze stajni Brain Damage Films i jednocześnie drugi z fali oryginalnych produkcji tej wytwórni (podobnie jak "Vulture's Eye") jaki pojawia się na Ruchomych Obrazkach w cyklu "Filmy Za Dychę". Poprzednie dwa (recenzowane również przeze mnie) pozostawiały wiele do życzenia. Po spojrzeniu na okładkę "Fabryki Śmierci" już wiadomo czego mniej więcej można oczekiwać - nic lepszego niż amatorsko zrealizowanego gniota. No dobrze, ale być może trochę zbyt pochopnie oceniam ten film? Może jednak będzie lepszy niż "Smak Zła" i "Męka"? W końcu Brad Sykes ma na swoim koncie więcej zrealizowanych horrorów niż jego koledzy po fachu - Frank Sciurba i Steve Sessions - nawet jeśli ilość tych produkcji się zsumuje. Tym bardziej, że 2002 rok to absolutne apogeum pracy Brada Sykesa - wyreżyserował w nim aż sześć filmów, a do pięciu napisał scenariusze. W przypadku "Fabryki Śmierci" odpowiadał zarówno za reżyserię, jak i za scenariusz. Trzeba dać mu szansę.



Gdzieś na obrzeżach jakiegoś amerykańskiego miasteczka stoi sobie opuszczona fabryka, wokół której krążą różne legendy. Dotyczą one oczywiście tajemniczych morderstw, które na terenie tego starego zakładu miały mieć miejsce. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze fakt, że firma, do której należał budynek przeprowadzała w niej nie do końca legalne eksperymenty, które zakończyły się wyciekiem radioaktywnym oraz śmiercią jednej z pracownic. Tymczasem szóstka znajomych, którzy dopiero co zakończyli rok szkolny postanawia się zabawić - niestety nie ma gdzie. Wówczas pada pomysł, żeby wybrać się do opuszczonej fabryki stojącej na obrzeżach miasteczka. Po krótkiej wymianie zdań zostaje podjęta decyzja, że nie ma lepszego miejsca i cała szóstka znajomych wybiera się w nieznane. A tam mają zmierzyć się z miejską legendą, która w przeciwieństwie do większości legend jest prawdziwa i krwawa.

Ron Jeremy jako Glen.
Zacznę od jakości filmu - mimo tego, że został nakręcony w 2002 roku to wygląda jak amatorska produkcja z połowy lat 90-tych, albo półprofesjonalna z lat 80-tych. Na to składa się zarówno praca kamery, gra świateł, scenografia (do której jeszcze wrócę), no i oczywiście gra aktorska + stroje bohaterów, które wyglądają jakby żywcem wyjęte z serialu dla młodzieży z lat 90-tych. Same kreacje postaci też idealnie by się wpisały w taki model. Każda z postaci jest sztuczna i kompletnie pozbawiona charakteru (no może poza jedną) - to też zapewne spora zasługa braku umiejętności aktorskich. Przejdźmy do obsady - na okładce widnieją trzy nazwiska - Tiffany Shepis, Ron Jeremy i Karla Zamudio. I w sumie są to jedyne osoby w tym filmie, które grają. Ron Jeremy wciela się w rolę bezdomnego menela i pojawia się na około minutę. Tiffany Shepis została powierzona rola zmutowanej morderczyni, a Karla Zamudo gra Louisę, jedyną postać z całej paczki znajomych, która wzbudza jakiekolwiek emocje (ciężko ją lubić). Pozostali bohaterowie w tym filmie są papierowi. Najlepszym aktorem w "Fabryce Śmierci" jest Ron Jeremy (to też wiele mówi o poziomie aktorstwa w tej produkcji), szkoda, że twórcom zapewne nie wystarczyło pieniędzy na większy angaż dla Rona. Czas najwyższy wrócić do scenografii - nie wiem, w jakim celu wykorzystywano niegdyś fabrykę, która stanowi w tym filmie główne miejsce akcji, ale na pewno bardziej przypomina ona jakiś opuszczone motel, albo bliżej nieokreślone biuro. Na budynek składa się kilka niewielkich pomieszczeń, w niemalże każdym znajdują kanapy, w jednym nawet łóżko z czystą pościelą (?!), tylko gdzieniegdzie pojawiają się puste słoje, a w jednym biurko. Nie przemawia do mnie fakt, że jedna z bohaterek mówi o tym, że po zakończeniu działalności fabryki ludzie zaczęli tu znosić śmieci - rozumiem worki z odpadkami, itp. Ale kanapy? Coś tu mi nie pasuje. Scenografia jest po prostu tragiczna. Do tego całego bzdurstwa należy dołożyć nielogiczne zachowania bohaterów, niespecjalnie wciągającą historię, kompletny brak muzyki (niby jest, ale tak się wtapia w tło, że wcale jej nie słychać), amatorstwo na niemalże każdym kroku i ogólnie słaba jakość produkcji. Czy w takim razie "Death Factory" ma w ogóle jakieś plusy? Okazuje się, że jednak tak. Sceny gore nie są tak złe, jak w wielu tego typu produkcjach. Niestety flaki nie latają po ścianach, ale za to krwi jest sporo. Kolejnym plusem jest wygląd zmutowanej morderczyni - nazwałbym to skrzyżowaniem zombie, z Freddym Kruegerem i Lady Deathstrike (z Marvela). Zapewne przy kreacji morderczyni twórcy mocno posiłkowali się wyglądem Julie z filmu "Return Of The Living Dead 3". Ponadto "Fabryka Śmierci" jest produkcja zabawną w swojej prostocie.

Brad Sykes zrobił słaby film, ale jednak lepszy niż "Smak Zła" i "Męka" - widać tutaj jakikolwiek pomysł na fabułę, efekty gore stoją na przyzwoitym poziomie (choć mogłyby być lepsze), morderczyni wygląda ciekawie, a w filmie pojawia się nawet Ron Jeremy. Plusów jest sporo, ale minusów jednak więcej. Słaba scenografia, żenujące aktorstwo, ślimacząca się akcja, nielogiczne zachowania głównych bohaterów, dziury w scenariuszu, znikająca muzyka, niska jakość produkcji. Jednak z tej trójki z Brain Damage Films ten jest zdecydowanie najlepszy (oczywiście nie oznacza to, że jest to dobra produkcja). Jako ciekawostkę dodam, że "Fabryka Śmierci" doczekała się kontynuacji. W 2008 roku powstał film "Fabryka Śmierci: Krwotok" w reżyserii Seana Tretta (wkrótce recenzja).

Ocena: 3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz