środa, 18 września 2013

Anulowanie Apokalipsy wg del Toro

Pacific Rim

Rok: 2013
Gatunek: sci-fi/akcja/przygodowy
Kraj: USA

Autor recenzji: Luskan13

Śledziłem powstawanie filmu Guillermo del Toro praktycznie od momentu ogłoszenia, że prace nad nim się rozpoczęły. Moje oczekiwania rosły wraz ze zbliżaniem się końca projektu. Jestem fanem twórczości del Toro, dlatego byłem pełen entuzjazmu, ale i obaw, czy tym razem mu się uda. Pierwszy raz wziął się za zrobienie typowego, wielkiego i efektownego blockbustera. Wcześniej stworzył   dwie części "Hellboya", na które też były wyłożone grube miliony, ale ta produkcja pod względem finansowym bije je na głowę. Promocję filmu rozpoczęto kampanią wirusową. W internecie pojawiły się niby wykradzione projekty wielkich robotów ze szczegółowym, technicznym opisem. Można też było natrafić na wycinki z gazet oraz urywki wiadomości z informacją o ataku wielkich potworów. Już po takim klimatycznym viralu wiedziałem, że nie zawiodę się tym filmem. I, zdradzę to już teraz, nie zawiodłem się.

10 października 2013 roku następuje K-Day, czyli pierwszy atak potworów. Zostają one nazwane kaiju. Nazwa ta bierze się od japońskiego słowa oznaczającego monstrum. Kaiju pojawiają się na Ziemi przez szczelinę na dnie oceanu, w której znajduje się tunel do innego wymiaru. Potwory są ogromne i zaczynają szerzyć kolosalne zniszczenia. Rozpoczyna się Wojna z kaiju. Okazuje się, że broń konwencjonalna na niewiele się przydaje w walce z potworami. Zostaje wprowadzony program Jaeger. Do walki zostają wysłane gigantyczne mechy bojowe sterowane przez pilotów. Po ponad 7 latach wojny, którą ludzkość powoli przegrywa, na scenę wkraczają nowe postacie, które mają odmienić losy wojny. Są nimi: utalentowany pilot jaegera Raleigh Becket (Charlie Hunnam), doświadczony dowódca Stacker Pentecost (Idris Elba) oraz młoda kadetka Mako Mori (Rinko Kikuchi). Wspierają ich dwaj trochę zakręceni naukowcy, Newtona Geiszlera (Charlie Day) i Gottlieba (Burn Gorman).

W skrócie jest to po prostu film o walce wielkich robotów z monstrualnymi potworami z głębin. Sztuka polega na tym jak to zostało przedstawione. Guillermo del Toro jest wielkim fanem filmów o Godzilli, monster movies, anime i twórczości Howarda Lovecrafta. Wszystko to możemy odnaleźć na ekranie. To jest wyznacznik twórczości tego reżysera, potrafi tchnąć w film jakąś magię i stworzyć niesamowity klimat. Pokazał to wcześniej choćby w "Labiryncie Fauna", czy we wspomnianym już "Hellboyu". Pomysł filmu oparty jest na autorskim scenariuszu Travisa Beachama. Panowie Beacham i del Toro razem opracowali cały świat, dając podwaliny nowemu uniwersum, który stał się już franczyzą. Mało kto wie, ale przy pisaniu scenariusza miał swój udział także Drew Pearce. Scenarzysta odpowiedzialny za skrypt do "Iron Mana 3". Przed nami też premiera "Godzilli", do której Pearce napisał scenariusz. To dobre rokowania dla miłośników filmów o potworach. Być może nowa Godzilla wreszcie doczeka się odpowiedniego amerykańskiego remake'u na jaki zasługuje.


Wracając do filmu. Uniwersum "Pacific Rim" zostało stworzone pieczołowicie i z pasją. Rzadko w dzisiejszych czasach spotyka się takie podejście do produkcji filmowych, szczególnie blockbusterowych, gdzie liczy się zazwyczaj szybki zysk. Porównanie do "Transformersów" nasuwa się samo. Niestety Michael Bay może wiele się nauczyć od del Toro i tylko pozazdrościć mu podejścia do swojej pracy. Jakakolwiek część "Transformersów" wypada przy tym filmie bardzo kiepsko.

"Pacific Rim" został zrobiony w starym stylu. Na myśl przychodzą mi tutaj filmy z serii "Star Wars". George Lucas także tworzył najpierw całe uniwersum bogate w bohaterów, posiadające swoją politykę, swoje reguły i dopiero później umieścił w nim akcję swoich filmów. Podobnie do tematu podszedł del Toro. Trzeba zaznaczyć, że "Pacific Rim" pod względem marketingowym ma wielki potencjał. Już została wydana seria zabawek. Pojawił się komiks i gra. Tylko czekać na kolejne zabawki spod szyldu "Pacific Rim". Film spełnia wszelkie kryteria, aby stać się filmem dla tak zwanych zajawkowiczów.


To nie jest film idealny. Stworzony jest z licznych, wszystkim bardzo dobrze znanych, ogranych motywów. Jednak wszystko zagrało ze sobą perfekcyjnie. Prostota przekazy jest tutaj zaletą. "Pacific Rim" nie stara się być innym niż jest. To miało być wielkie widowisko o walce robotów z potworami i takim jest. Mimo to, został zrobiony z poszanowaniem inteligencji widzów. Bardzo ważna jest tutaj spora doza humoru. Kłótnie Gottlieba z Geiszlerem bawią i mogą utkwić na długo w pamięci. Znajdziemy także perełkę w postaci występu przyjaciela Guillermo del Toro, znanego z jego wcześniejszych produkcji, Rona Perlmana. Gra przemytnika i bossa na czarnym rynku, Hannibala Chau. Jego kreacja jest bardzo barwna, a każde pojawienie się na ekranie cieszy. Wybija się także Idris Elba. Jako doświadczony weteran potrafi być przekonujący i choć jego postać jest pełna patosu, udało się uniknąć irytujących momentów.


Bardzo trudno jest zrobić film o takiej tematyce w USA. Łatwo o błąd, który powoduje  pękniecie w odbiorze pomiędzy poważną fabułą a zabawkowym rekwizytorium. W Japonii wychodzi to naturalnie, w Stanach Zjednoczonych już nie. Del Toro pokazał, że można zrobić taki film w Hollywood, że czuje te klimaty. Pokazał, że najważniejsza jest pasja przy tworzeniu. Dowodem na to, że Amerykanie nie są najlepszym targetem takich produkcji jest to, że film odniósł kasowy sukces w Chinach. Zyski przebiły wielokrotnie te z USA.


I całe szczęście, że Chińczycy potrafili docenić tę produkcję bo istniało ryzyko wpadki finansowej. Teraz już wiadomo, że film przyniósł zyski i nieoficjalnie mówi się o rozpoczęciu prac nad kolejną częścią. Oby to się stało, bo świat jaegerów i kaiju zasługuje na kolejne godziny na ekranie. Jest to arcydzieło w swoim gatunku, który z otwartymi ramionami przyjął całą spuściznę gatunkową ze wszystkimi plusami jak i minusami. Widać, że cała ekipa pracująca przy filmie dobrze się bawiła i chciała to przenieść na ekran, by przekazać widzom. Pod względem wizualnym jest to prawdziwy majstersztyk, dopracowany w najmniejszym szczególe. Efekty potrafią wbić w fotel. To nie jest film bez wad, nie ma tu ról na miarę Oscarów, ale wszystko współgra pięknie i chciałoby się więcej. Jeśli chcesz obudzić w sobie wewnętrzne dziecko to sięgnij po niego niezwłocznie.

Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz