niedziela, 17 listopada 2013

Oniryczne gore prosto z Włoch

City of the Living Dead
(Miasto Żywej Śmierci)

Rok: 1980
Gatunek: horror/gore
Kraj: Włochy

Autor recenzji: Luskan13

Lucio Fulci jest uznawany za mistrza grozy nie bez powodu. Ten włoski reżyser najbardziej znany jest ze swoich przerażających i krwawych horrorów wyprodukowanych na przełomie lat 70-tych i 80-tych. Lubował się w pokazywaniu krwawej orgii, wyciekających flakach, rozrywanych ciałach, czyli wszystkim tym, co kochamy w filmach gore. Jego filmy posiadają hipnotyzującą siłę dzięki ciekawie prowadzonej narracji i atmosferze. Fulci swojej pracy poświecił wszystko. Podporządkował jej całe swoje życie. Przez kręcenie tanich horrorów rozpadło mu się małżeństwo, ale mimo to wkładał w pracę całą swoją pasję. Włoch wierzył w to, co robi i oddał się temu całkowicie. Dzięki takiemu działaniu jest teraz uznawany za jednego z najwybitniejszych reżyserów w historii kina grozy. Miłośnicy horroru na pewno kojarzą jego nazwisko, a wszyscy pozostali powinni się zapoznać z jego twórczością.

Historia "Paura nella città dei morti viventi" dzieje się miasteczku Dunwitch, to hołd dla twórczości Howarda P. Lovecrafta. Cały film jest inspirowany opowieściami „ojca horroru” i panuje w nim atmosfera niczym z koszmaru sennego. Poza tym, Dunwitch zostało zbudowane na gruzach miasteczka Salem. W miasteczku jest spokojnie aż do momentu, kiedy pewien ksiądz popełnia samobójstwo, na skutek czego zostaje otwarta jedna z bram piekielnych. Miasteczku grozi zagłada. Na święto zmarłych umarli zaczynają powstawać z grobów. Nie są oni podobni do klasycznych żywych trupów, jakie znamy z innego filmu Lucio Fulci'ego "Zombie 2", ale są czymś w rodzaju piekielnych potępieńców czy upiorów. Mogą znikać i teleportować się, są esencją sił zła. W tym samym czasie Mary Woodhouse (Catriona MacColl) na seansie spirytualistycznym ma wizje miasta żywej śmierci. Wizja doprowadza ją do tak wielkiego szoku, że zostaje uznana za martwą. Na szczęście udaje się ją wygrzebać z trumny pewnemu dziennikarzowi Peterowi Bellowi (Christopher George). Razem wyruszają na poszukiwanie miasta żywej śmierci, aby zapobiec otwarciu pozostałych bram. Jedynym ratunkiem okazuje się odnalezienie grobu księdza, przez którego wszystko się zaczęło i zniszczenie jego zwłok przed wybiciem północy. Trzeba się spieszyć, bo inaczej zostaną otwarte bramy do piekieł.

Do tego celibat może doprowadzić człowieka.
"Miasto żywej śmierci" ma bardzo charakterystyczny, duszny i ciężki klimat, który jest wyróżnikiem produkcji Fulci'ego. Lokalizacje są bardzo mroczne, ujęcia tworzą oniryczną atmosferę grozy. Nie jest to film z porywają akcją, trzeba nieźle uzbroić się w cierpliwość, aby zobaczyć co wyniknie z całej historii, ale nudzić się nie sposób. Film potrafi zauroczyć. Przez cały czas można delektować się muzyką, scenami i niesamowitym klimatem. Największym plusem filmu są elementy gore, które u Fulci'ego zawsze są na najwyższym poziomie. Tutaj także mamy kilka niezapomnianych, kultowych scen. Moment przewiercania głowy wiertarką jest niesamowity. Trzeba przyznać, że przy tak niskim budżecie udało się twórcom osiągnąć znakomity efekt. Aktorstwo nie stoi na zbyt wysokim poziomie, ale nie przeszkadza to w odbiorze. Po ponad 30 latach niedociągnięcia, jakie widać w tym filmie oraz tania realizacja, może być uznana za dodatkowy walor estetyczny, retro smaczki dla koneserów.

Scena jest w pierwszej 50 najlepszych filmowych charakteryzacji.
Bardzo ważnym elementem jest świetnie dopasowana muzyka. Kompozytor Fabio Frizzi, rocznik 1951, Włoch z Bologne, na początku lat 70-tych tworzył podkłady do spaghetti westernów, później nawiązał ścisłą współpracę z Lucio Fulcim i skupił się na pisaniu muzyki do jego horrorów. Scenariusz wraz z Fulcim napisał Dardano Sacchetti, który znany jest także ze współpracy z Dario Argento. Jest na przykład twórcą znakomitych "Demonów". Oprócz "City of the Living Dead" napisał także scenariusz do "Zombie 2" czy "The Beyond".

Mieszkaniec miasta żywej śmierci.
Chociaż film nie jest łatwy w odbiorze (musiałem obejrzeć go dwa razy) warto po niego sięgnąć. Umiejętne połączenie klimatu grozy i scen gore to to, co wyróżnia tę produkcję. Przede wszystkim efekty stworzone przez Gino De Rossi są warte uwagi. Nie jest to najlepszy i najbardziej znany film "ojca chrzestnego kina gore” ale i tak prezentuje się bardzo dobrze. Wbrew pozorom nie jest to zombie movie i miłośnicy samych flaków i trupów mogą się rozczarować. Zombie są tutaj dawkowani, dopiero końcówka obfituje w umarlaków. Samo zakończenie jest trochę niejasne, ale jest mocnym akcentem na koniec filmu. Jak na prawdziwy horror przystało, nie uświadczymy tutaj happy endu.

Ocena: 8/10

4 komentarze:

  1. Pozostaje mi tylko potwierdzić, że to naprawdę dobry film z mega ciężkim klimatem. Przy czym sięgając po "City Of The Living Dead" nie ma co się nastawiać na typowego straszaka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten film ma coś wspólnego z "Nocą żywych trupów"? Jakaś konkurencja?

    OdpowiedzUsuń
  3. Włosi są znani ze swoich wersji amerykańskich filmów, robili też często nieautoryzowane kontynuacje ;) Tak było z Zombie 2, który miał być kontynuacją filmu Romero. Miasto Żywej Śmierci powstał po sukcesie Zombie 2, ale nie ma nic wspólnego z Nocą Żywych Trupów.

    OdpowiedzUsuń
  4. No to wszystko jasne:) Dziękuję za wyjaśnienie:)

    OdpowiedzUsuń