wtorek, 28 października 2014

Gwiazda kontra krzyż

Fist Of The North Star
(Wojownik gwiazdy północy)

Rok: 1995
Gatunek: akcja/sci-fi
Kraj: USA

Autor recenzji: Est

"Fist Of The North Star" to prawdziwa marka. Manga powstała w 1983 roku, historie pojawiały się w tygodniku Shonen Jump (w tym samym, w którym Akira Toriyama publikował serię "Dragon Ball"). W 1984 roku przygody Kenshiro trafiły na ekrany telewizorów za sprawą anime liczącego sobie 4 sezony. Niedługo później zaczęły się pojawiać również pełnometrażowe produkcje anime - w 1986 roku pojawił się pierwszy film, a rok później jego kontynuacja. W 1987 roku na konsolę NES (u nas Pegasus) zawitała gra w stylu chodzonej bijatyki, w której można było kierować Kenshiro.

Przyzwyczajcie się do tego wyrazu twarzy, będziecie go widzieć przez calutki film.
W post-apokaliptycznym świecie rządzą dwie frakcje wojowników - Wojownicy Gwiazdy Północy i Wojownicy Krzyża Południa. Oczywiście obydwie grupy ze sobą rywalizują, jednak nie mogą ze sobą walczyć. Tymczasem Shin (Costas Mandylor) zabija mistrza Gwiazdy Północy i wykańcza ostatniego wojownika z tej frakcji, Kena (Gary Daniels). Od tej pory zniszczonym światem rządzą Wojownicy Krzyża Południa, a na ich czele stroi Shin. W niewyjaśnionych okolicznościach Ken jednak wraca do żywych i zamierza zemścić się na swoim zabójcy, ale również uratować swoją ukochaną, która jest przez niego przetrzymywana. Jednak zanim do tego dojdzie będzie musiał pokonać całe tabuny zbirów Shina.

Shin (Costas Mandylor) w swoim budzącym grozę skórzanym serdaku...
Fabuła aktorskiej wersji "Fist Of The North Star" dość mocno odbiega od pełnometrażówki anime. Znajduje się tutaj sporo scen, które zostały żywcem wyjęte z animowanej wersji - np. scena, w której Shin znęca się na pokonanym Kenem. Jednak sama warstwa fabularna została bardzo mocno spłycona. O ile w anime największymi wrogami głównego bohatera są jego bracia, Jagi i Raoh, a Shin pełni rolę poboczną i jest mało istotny dla całej historii. Tak w przypadku wersji aktorskiej cała fabuła skupia się na konflikcie Kena z Shinem. Jednak jest jeden bardzo ważny element łączący anime z filmem aktorskim - krwawe walki i wybuchające głowy. Chociaż w wersji animowanej jest tego zdecydowanie więcej, a krew leje się strumieniami to jednak fajnie, że w filmie zdecydowali się na pokazanie chociaż kilku naprawdę krwawych i przerysowanych potyczek. 

Malowidła umieszczone w pałacu Shina wzbudzają podziw i szacunek nawet u najtwardszych wojowników.
No dobra, ale skupiając się już na samym filmie aktorskim, najpierw najistotniejsza kwestia, czyli dobór aktorów. Nie wiem, czy Gary Daniels był aż tak bardzo popularny w latach 90-tych, chyba nigdy nie był szczególnie popularny, bo przeważnie pojawiał się w produkcjach klasy B, które zalewały rynek VHS. W każdym razie w "Fist Of The North Star" nie gra w ogóle, on po prostu biega z ciągle jednym i tym samym wyrazem twarzy, który zmienia się dopiero w momencie, w którym widzi malowidła w pałacu Shina (dziwne, bo na twarzy każdego kto widzi te malowidła pojawia się nieskrywany zachwyt). Już pomijam umiejętności walki Danielsa, bo te na pewno ma, jednak kompletnie nie umie ich pokazać w filmach, w których wstępuje. Oczywiście nie inaczej jest tutaj, chociaż może to kwestia choreografii, a nie samego aktora, który sprawia wrażenie drewnianego. Świetnym ruchem ze strony twórców "Fist Of The North Star" było zatrudnienie Malcolma McDowella, który ginie w pierwszych minutach, ale pojawia się na plakacie. Co ciekawe, na niektórych wersjach plakatu pojawia się również nazwisko McDowella. Kompletnie nie rozumiem dlaczego akurat ten aktor pojawił się w tym filmie, czy naprawdę dla jakiejś króciutkiej sceny warto było zatrudniać znanego aktora? Widocznie tak. Za to świetnie w filmie sprawdzają się Chris Penn i Costas Mandylor. Chris wciela się w zbira, który w wersji anime był bratem Kena, natomiast tutaj gra po prostu podwładnego Shina. Za to Costas Madylor wciela się w postać Shina, który w wersji anime wyglądał niemalże identycznie, więc przynajmniej za ten element należą się brawa dla twórców filmu aktorskiego. Całkiem nieźle wygląda też sceneria, w które rozgrywa się akcja filmu, chociaż widać, że jej stworzenie nie było zbyt drogie. I w sumie to tyle jeśli chodzi o plusy. 

Jedna z niewielu scen przeniesiona z anime do wersji aktorskiej.
"Fist Of The North Star" to typowa produkcja klasy B, pełna nieścisłości fabularnych, słabej gry aktorskiej (poza wymienionymi dwoma postaciami) i  ogólnie taniości przejawiającej się w każdym możliwym elemencie. Do tego twórcy postanowili namieszać w fabule, jestem w stanie im wybaczyć, że ją pościnali do minimum, bo nie wszystko dało radę pokazać w latach 90-tych. Jednak nie rozumiem po co coś tak prostego, co zostało z oryginalnej historii pomieszali. Nic tutaj nie jest ułożone chronologicznie. W jednej scenie Ken niczym Jezus chodzi i uzdrawia ludzi, a w drugiej jest dźgany paluchami przez Shina. Przecież w oryginale nie było żadnych bzdurnych retrospekcji, wszystko było ułożone chronologicznie i jedynie pewne elementy były przywoływane, żeby widz się nie pogubił. Jednak amerykańscy filmowcy postanowili zadziałać inaczej i postanowili pokomplikować prostą historię. Problemem tej produkcji jest też utrzymanie zainteresowania widza, w okolicach połowy filmu przestałem bacznie śledzić kolejne poczynania Kena. Kwestią dyskusyjną są też stroje poszczególnych postaci, zdecydowanie najbardziej skrzywdzony w tej kwestii został Shin, który w pewnym momencie paraduje skórzanym serdaku sięgającym niemalże kolan. Czy naprawdę twórcy tego filmu myśleli, że ktoś noszący takie coś może być brany za przerażającego wojownika otwierającego żyły swojemu rywalowi? Ponadto rozwiązania znane z anime (zwłaszcza te, które miały sens) zostały pozmieniane w filmie na takie, które kompletnie nie mają sensu. Taki elementów jest kilka i niestety mocno rażą.

Jackal po tym jakże traumatycznym przeżyciu musiał łazić w specjalnym hełmie.
Czy aktorska wersja "Fist Of The North Star" to dobra produkcja? Nie do końca. Jest to na pewno zabawny obraz, który został pozbawionych ducha pierwowzoru. Twórcy umieszczając w filmie niektóre elementy znane z anime chcieli jakby kupić widzów. Tak jakby chcieli powiedzieć "widzicie, taka sama scena była w anime", albo "tak samo krwawe walki był w anime". Niestety tych elementów było zbyt mało. "Fist Of The North Star" nie broni się jako aktorska wersja pierwowzoru, ale też nie broni się jako film akcji. Gary Daniels jest zbyt sztywny, nawet jak odgrywanie roli gościa, który wstał z martwych. Natomiast na plus należy zaliczyć sporą część elementów komediowych, które pojawiły się w filmie pewnie zupełnie przypadkowo. "Fist Of The North Star" zdecydowanie mogę zaliczyć do tych produkcji, które są tak złe, że aż dobre...a raczej w tym przypadku film jest po prostu nieporadny.








2 komentarze:

  1. technika jaką posługują się w anime i filmie jest chyba do dziś jedną z dziwniejszych ;-))pamiętam jak to pierwszy raz oglądałem i miałem jedno wielkie WTF na twarzy :-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi o technikę walki? Podobne starcia były w "Story Of Ricky", tyle że tam były bardziej masakryczne.

      Usuń