niedziela, 27 września 2015

Filmy za "Dychę": Życie w żeńskim więzieniu i odrobina zombie

Shadow: Dead Riot
(Bunt Zmarłych)

Rok: 2006
Gatunek: horror
Kraj: USA

Autor recenzji: Est

Już wspominałem, w którejś ze wcześniejszych recenzji, że uwielbiam te wyrwane z kontekstu przechwałki umieszczane na okładkach i plakatach filmów. Przy "Buncie Zmarłych" dystrybutor poszedł po bandzie sugerując, że ta produkcja to "najlepszy film o zombie w więzieniu dla kobiet". Aż zacząłem się zastanawiać ile widziałem podobnych obrazów i okazuje się, że żadnego. Czyli wychodzi na to, że jest to jedyny takich horror utrzymany w konkretnej scenerii, więc łatwo jest mu być zarówno najlepszym, jak i najgorszym w tej wąskiej kategorii. Reżyserem "Shadow: Dead Riot" jest Derek Wan, człowiek odpowiedzialny za takie produkcje jak chociażby "Bloodmoon" (z Garym Danielsem) oraz "Superfights" (recenzja). Praktycznie wszystkie jego produkcje to kino akcji, więc "Bunt Zmarłych" był pierwszym horrorem Wana.

Solitaire już pierwszego dnia sprowadza na siebie kłopoty.
Shadow to seryjny morderca, którego zbrodnie wiązały się z krwawymi rytuałami voodoo. Trzymany w więziennej izolatce nadal praktykuje swoją krwawą magię. Za popełnione przestępstwa zostaje skazany na śmierć, lecz tuż przed egzekucją zapowiada zemstę. W momencie jego śmierci wybucha bunt w więzieniu, który kończy się krwawą masakrą. Po tych wydarzeniach obiekt zostaje zamknięty. Jednak po dwudziestu latach jego część zostaje przywrócona do użytku przez naczelnik Danvers, która otwiera specyficzne więzienie dla kobiet. Do zakładu trafia Solitaire. Kobieta nie chce się przystosować do panujących zasad, sprzeciwia się zarówno władzom więzienia, jak i bardziej krewkim osadzonym. Kobieta wtrącona do izolatki odkrywa makabryczną tajemnicę sprzed 20 lat.

Strażniczka Elsa za seksualne uciechy zapewnia dodatkową ochronę więźniarkom.
"Bunt Zmarłych" to pierwszy i mam nadzieję, że ostatni horror Dereka Wana. W tym filmie wszystko jest złe. Praca kamery przypomina tą z "Inwazji Zabójczych Klonów", czyli coś w stylu "Trudnych Spraw". Gry aktorskiej tutaj nie ma, chociaż w filmie występuje kilka osób, które mają na swoim koncie udział w wielu innych produkcjach (i to nie tworach od Asylum czy Syfy). Już pomijając Tony'ego Todda, jest tutaj Nina Hodoruk, Carla Greene, Andrea Langi, czy Anna Curtis (która wypada tutaj najciekawiej). Kiedy spojrzeć na ich doświadczenie filmowe, to jednak widać, że każda z nich grała chociażby w jednym kasowym filmie ("Wrestler", "Limitless", "Insideman"). Jak to się dzieje, że zdecydowały się zagrać w "Buncie Zmarłych"? Nie wiadomo. Jasne, to są aktorki drugo- bądź trzecioplanowe, więc ciężko im było odrzucić pierwszoplanowe role. Przez większość tego filmu nic specjalnego się nie dzieje, horroru nie ma w ogóle. Historia w większej części sprowadza się do tego, że Solitaire próbuje sprzeciwiać się wyżej postawionym w hierarchii więźniarkom, a tymczasem lekarz więzienny próbuje obmacywać osadzone kobiety. Postaci pojawiające się w "Buncie Zmarłych" to standard kina więziennego. Oczywiście nie brakuje scen po prysznicem, bo przecież w jakiś sposób film musi przyciągnąć widzów. Tak, jest tu kilka gołych scen, ale pokazanych z takim wyczuciem jak scena gwałtu w "Nieodwracalne". Nie mam pojęcia jaki jest problem tych filmowców specjalizujących się w niskobudżetowych filmach, że mając przed kamerą piękną kobietę muszą ją pokazać jak jakąś pokrakę. Naprawdę jest to ich niewątpliwy talent, bo przecież to też trzeba potrafić. I te więzienne perypetie stanowią jakieś 90% filmu. Co chwilę reżyser raczył mnie chwilowymi przebitkami, że krew spływająca na ziemię trafia do jakichś ciemnych zakamarków, gdzie czai się zło. Czyli jest jakaś sugestia przyszłej masakry. Kiedy wreszcie zombie wychodzą spod spacerniaka zaczyna się prawdziwa zabawa. Efekty gore nie są złe, krew tryska po ścianach i wreszcie coś się dzieje. Oczywiście wszystkie postaci nagle zaczynają się zachowywać irracjonalnie, co dodaj więcej zabawy. Ale to już końcówka tej produkcji i widać, że reżyserowi zależało na tym, żeby jak najszybciej zakończyć swoje dzieło. Zombie wyglądają znośnie, a Tony Todd kroczący dostojnie w kierunku swoich ofiar wypada naprawdę nieźle (choć robi naprawdę niewiele). Ale to jest tylko krótki urywek całości "Buntu Zmarłych".

Kiedy dochodzi do ataku zombie do walki z potworami staje Solitaire.
Derek Wan chyba nie wiedział do końca jaki ma być jego film. Przez większość czasu skupia się na dramacie więźniarek, które z jednej strony stają stoję ofiarami przemocy ze strony współosadzonych, z drugiej są wykorzystywane w jakimś psychologicznym eksperymencie przez naczelnika, a z trzeciej są ciągle napastowane seksualnie przez oddziałowego lekarza (oraz jedną ze strażniczek). Serwując różne przebłyski z przeszłości więzienia, czy też z życia Shadow, reżyser sugeruje, że coś się jeszcze będzie tutaj działo. No i są zombie, które stanowią niewielki ułamek produkcji. Są na ekranie zdecydowanie zbyt krótko. Do tego wszystkiego należy dołożyć drewniane dialogi, amatorskie zdjęcia i już tradycyjne dziury w scenariuszu, bez których nie może się obejść żadna niskobudżetowa produkcja.







2 komentarze:

  1. hm czy nasza bohaterka chce pokonać zombiaki z pomocą karate ? xD bo tak to wygląda jest jakieś novum choć metoda chyba ryzykowna zważywszy na fakt jak się staje zombiakiem ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu jest w ogóle sporo takich pojedynków w stylu MMA. Nawet sprawdzałem, czy ta cała Carla Greene nie jest przypadkiem jakąś podrzędną wojowniczką z UFC, czy innej organizacji. Ale jednak nie jest. Zresztą finałowa walka z Toddem też jest na pięści (co też wrzucili do trailera).

      Usuń