niedziela, 8 listopada 2015

Twardziel w Warszawie

Out Of Reach
(Poza zasięgiem)

Rok: 2004
Gatunek: akcja/kryminalny
Kraj: Polska/USA

Autor recenzji: Est

Filmy ze Steven Seagalem cieszą się w Polsce ogromną popularnością. Podejrzewam, że spora w tym zasługa takich telewizji jak TVN czy Polsat, które z uporem maniaka po raz n-ty emitowały w paśmie "super hit" (czy innym o podobnej nazwie) ciągle te same produkcje ze wspomnianym aktorem w roli głównej. Nie przeczę, że Seagal ma na swoim koncie kilka naprawdę dobrych filmów akcji, ale jednak zdecydowana większość to straszliwe gnioty. To oczywiście nie przeszkadza polskim telewizjom faszerować nimi swoich widzów. Kwestią czasu było, żeby powstała w końcu produkcja z Seagalem, której akcja toczyć się będzie w Polsce (tym bardziej, że podobno aktor zapałał ogromną miłością do naszego kraju).

William Lancing przylatuje do Warszawy i z miejsca angażuje się w śledztwo.
Irena to nastolatka mieszkająca w jednym z warszawskich domów dziecka. Z niewiadomych powodów koresponduje z były amerykańskim agentem Williamem Lancingiem. Ten mimo tego, że skończył już ze swoją przeszłością ciągle jest nagabywany przez byłych przełożonych. Kiedy musi stawiać czoła wysłannikom agencji w swojej drewnianej chatce, w Warszawie Irena wraz z innymi nastolatkami z domu dziecka zostaje uprowadzona przez tureckich handlarzy żywym towarem, a wszystko to dzieje się za zgodą dyrektorki placówki. Lancing po otrzymaniu dziwnej wiadomości z Polski bez zastanowienia wsiada w samolot i ląduje na lotnisku Okęcie. Były agent specjalny za punkt honoru stawia sobie odnalezienie dziewczynki i zakończenie działalności handlarzy, pomaga mu w tym detektyw Katarzyna Lato.

Turecki gang zajmuje się handlem nastolatkami, które wyciągają z domów dziecka.
Podczas oglądania "Poza zasięgiem" czułem się zmieszany. Kompletnie nie nadążałem za fabułą. I albo jest to film genialny, którego nie jestem w stanie ogarnąć, albo po prostu jest on niedorobiony. Raczej skłaniam się do tego drugiego twierdzenia. Dlaczego? Bo jeszcze chyba w życiu nie widziałem tak dziurawego scenariusza. Kolejne następujące po sobie sceny nie mają sensu. Tak jakby pomiędzy nimi jeszcze coś było, ale w ostatniej fazie montażu twórcy z tego zrezygnowali i to powycinali, żeby całość zmieściła się w 90 minutach. Temat poruszany przez "Poza zasięgiem" jest dość ciężki i nadaje się na mocny dramat (zresztą w 2007 roku wyszedł bardzo dobry "Trade" z Alicją Bachledą-Curuś o podobnej tematyce), ewentualnie na efekciarski film akcji, w którym złole otrzymują srogą karę za swoje niecne czyny. Tutaj wszystko jest zrobione na "odwal się". W produkcji pojawia się kilku polskich aktorów, ale postaci przez nich grane nie ogrywają tutaj dużej roli. Nawet Agnieszka Wagner wcielająca się w partnerkę Seagala jest po prostu...no po prostu jest. Niczego nie można powiedzieć o tej postaci. Chodzi, rzuca od czasu do czasu jakieś zdanie i się uśmiecha, po czym wali kielona i znowu się uśmiecha. Podobnie niewiele można powiedzieć o roli Krzysztofa Pieczyńskiego, który gra jednego z podrzędnych złoczyńców. Ten pojawia się tylko w kilku scenach, ale żeby miał jakieś znaczenie dla fabuły? No nie bardzo. Ale czego można wymagać od pomniejszego złola, skoro ten główny grany przez Matta Schulze'a też nie jest zbyt ciekawy? To raczej typowy przestępca, który w normalnym filmie akcji byłby popychadłem i pewnie zginąłby w pierwszej scenie.

Główny złol i jego podwładny walczą sobie na szpady, taki tam przerywnik.
Ponadto cała fabuła jest upstrzona idiotyzmami. Ot przyjeżdża Amerykanin, który podaje się za jakiegoś działacza pomocowego, nagle w następnej scenie siedzi już na komisariacie i pomaga śledczym w rozwiązaniu sprawy. To chyba tak nie działa. Że niby człowiek z zewnątrz może sobie po prostu tak wejść w śledztwo? No chyba nie bardzo. Ale tutaj twórcy się tym kompletnie nie przejmują. Przecież to akcyjniak ze Stevenem Seagalem, więc nikt nie zwróci uwagi na takie szczególiki. W końcu sięgając po tego typu film każdy oczekuje jedynie efektownych scen walki. Problem w tym, że tych też tutaj nie ma. 2004 rok to czas, w którym Seagal już nie wysilał się specjalnie, a jego potyczki kończył kilkoma machnięciami ręki. Oczywiście sceny akcji zostały tutaj tak nakręcone, żeby nikt nie wiedział co się dzieje. Kamerzysta używa przybliżenia i w końcu nie wiadomo co tak naprawdę dzieje się na ekranie. Oczywiście w "Poza zasięgiem" nie usłyszymy praktycznie w ogóle języka polskiego, poza jakimś "dziękuję" wypowiedzianym przez jednego ze statystów na początku filmu. Wszyscy gadają płynnie po angielsku bez najmniejszego zająknięcia (oczywiście z odpowiednim akcentem). Szkoda, że nie zadbano o takie w sumie detale, które nie wymagały wiele pracy. Ale rozumiem, że była to produkcja przeznaczona na rynek amerykański, a tam w filmie nie może być napisów, bo to zbyt męczące. Ale może język polski byłyby lekką egzotyką dla typowe amerykańskiego widza. Nie? No to trudno.

Gościnnie w filmie występuje nawet pogodynka z TVN, Omena Mensah.
"Poza zasięgiem" to kompletnie zmarnowany potencjał na dobre kino akcji zmieszane z dramatem. dotykające ciężkiego tematu, jakim jest handel kobietami. Nie pomaga tutaj nawet obecność Stevena Seagala, który sprawia wrażenie zmęczonego nie tylko graniem, ale w ogóle życiem. Znudzony krząta się bez ładu, wcina się w śledztwo, ale przecież nikt mu w tym nie przeszkadza. Kolejne sceny w tej produkcji pozbawione są sensu i sprawiają wrażenie gigantycznych dziur w scenariuszu. Czy warto zobaczyć ten film? Tylko pod warunkiem, że widzieliście już wszystkie filmy z Seagalem, albo macie akurat ochotę na złe kino...bardzo złe i pozbawione logiki. Obawiam się, że to nie jest najgorsza produkcja z Seagalem w roli głównej.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz