sobota, 21 listopada 2015

Wielka draka w warszawskiej dzielnicy

Beyond Forgiveness
(Anioł Śmierci)

Rok: 1995
Gatunek: akcja/thriller
Kraj: USA/Polska

Autor recenzji: Est

Niedawno miałem okazję zobaczyć "Poza zasięgiem", film kręcony w Polsce, w którym gwiazdą był Steven Seagal, ale w obsadzie znajdowali się również polscy aktorzy. Problem był taki, że grane przez nich postaci miały marginalny wpływ na fabułę. Wydany w 2004 roku "Poza zasięgiem" przedstawiał nasz kraj jako niebezpieczne miejsce, w którym tureckie gangi handlujące ludźmi działają w majestacie prawa. Tylko Amerykanin mógł zakończyć ich działalność. Ale niemalże na 10 lat przed przyjazdem Seagala do Warszawy powstał inny film w kooperacji polsko-amerykańskiej (albo na odwrót). Jego reżyserem był Bob Misiorowski, a za scenariusz odpowiadał Charles Cohen (nie, nie Coen). Gwiazdą "Beyond Forgiveness" mieli być Rutger Hauer i Thomas Ian Griffith. Natomiast z polskich aktorów błyszczeć miała przede wszystkim Joanna Trzepiecińska.

Wszystko zaczyna się od zabójstwa Marty'ego.
Frank Wusharsky (Thomas Ian Griffith) jest twardym amerykańskim gliną, który pacyfikuje zbrodniarzy w obrębie Chicago. Jego młodszy brat Marty (Artur Żmijewski) właśnie ma swój dziwny wieczór kawalerski, na którym jest jego przyszła żona oraz cała rodzina. Po zakończeniu imprezy chłopak zostaje zastrzelony przez rosyjskiego gangstera z wielką szramą na gębie. Frank szukając sprawiedliwości, której nie jest mu w stanie zagwarantować policja, postanawia prowadzić własne śledztwo. To doprowadza go do małego miasteczka Zakroczym pod Warszawą. Jednak z informacji jakie zdobywa amerykański gliniarz wynika, że to na terenie Warszawy działa rosyjski gang porywający imigrantów ze wschodu, wśród bandziorów najprawdopodobniej znajduje się również zbir ze szramą na gębie. Traf chce, że podczas prowadzonego śledztwa Frank podpada polskiej policji. Jednak nie jest traktowany jak przestępca, ale jako kolega po fachu z dalekiego Zachodu. Tutaj główny bohater natyka się na uroczą Annę oraz jej nerwowego narzeczonego detektywa Bielskiego. Mimo ostrzeżeń od polskiego wymiaru sprawiedliwości Frank dalej prowadzi prywatne śledztwo, w którym pomaga mu nowo poznany detektyw Shmuda (chyba powinno być Żmuda). Amerykanin trafia na grubszą aferę, która sięga dużo dalej niż rosyjska mafia, a zamieszani mogą w nią być ludzi na wysokich stanowiskach.

Rosyjska mafia nie bawi się w półśrodki, od razu rzuca granatami i wali z automaty.
"Anioł śmierci" to nic innego jak przyzwoite kino akcji z końcówki epoki VHS. Takich filmów była cała masa, wszystkie usytuowane przeważnie gdzieś w okolicach podłogi, a ich wypożyczenie kosztowało naprawdę niewiele. Jednak produkcja w reżyserii Misiorowskiego wypada o wiele lepiej niż "Poza zasięgiem". Przede wszystkim sama historia jest ciekawsza i nie wszystko wiadomo od razu. Główna intryga jest stopniowo rozpracowywana przez głównego bohatera i mimo tego, że w pewnym momencie następuje dość nieoczekiwany zwrot akcji, który nagle wyrzuca wszystkie tajemnice na światło dzienne, to i tak wypada to nieźle. Ten nieoczekiwany zwrot akcji jest efektem dziurawego scenariusza, który serwuje kilka skrótów fabularnych (a tych tutaj nie brakuje).

Frank chyba nie bardzo umie się wmieszać w tłum.
"Anioł śmierci" został zrobiony ze sporym rozmachem i według wszelkich prawideł, według których powstawały akcyjniaki w epoce VHS. Mamy tutaj strzelaniny, wybuchy granatów, wyskakujące w powietrze samochody (jeżeli oglądaliście "Drużynę A" to wiecie o co chodzi), wybuchające samochody, walkę wręcz, a nawet zmagania w helikopterze. Teraz oglądając ten film można tylko się uśmiechnąć z politowaniem, ale w latach 90-tych takie scenki naprawdę robiły wrażenie, może nie w Ameryce, czy Europie zachodnie, ale u nas na pewno. No dobra, a jak tam wypadają polscy aktorzy? Mamy ich tutaj naprawdę zatrzęsienie, wszak to właśnie nasi aktorzy stanowią trzon obsady tej produkcji. Zdecydowanie najlepiej wypada Joanna Trzepiecińska, która idealnie spełnia swoją rolę inteligentnej podlotki mamiącej wszystkich wokół siebie. Ciekawie prezentuje się też Andrzej Zieliński wcielający się w postać sztywnego jak kij detektywa Bielskiego. Można tutaj nawet trafić na Jarosława Jakimowicza (gra epizodyczną postać, która nie wypowiada ani słowa), czy Władysława Komara. Oczywiście polskich aktorów jest tutaj cała masa, ale nie będę ich wszystkich wymieniał. Nawet jest Dominika Ostałowska w roli prostytutki (taka ciekawostka dla wielbicieli polskich seriali).

Anna od samego początku jest zafascynowana amerykańskim gliniarzem.
Bankiet po polsku - wędliny i zimna wódka, jak widać amerykańskiemu gościowi to pasuje.
Z zagranicznych aktorów najlepiej wypada Rutger Hauer, który gra bardzo ciekawą postać. Za to nie najlepiej obsadzona została główna rola. Thomas Ian Griffith może i fajnie kopie, ale nie ma charyzmy. Wypowiada swoje kwestie, a kiedy tego nie robi to przez ekran ciągle przewija się jego trochę podszyty szyderą uśmieszek. Z kolei John Rhys-Davies wcielający się w postać detektywa Shmudy ogranicza się do opowiadania przyjezdnemu gliniarzowi z Chicago o tym, jak to w Polsce po 1989 roku władzę przejęła rosyjska mafia, która urządza regularne wojny na praskim bazarze. Rhys-Davies odpowiada również za akcenty humorystyczne w tej produkcji, co jakiś czas sypnie jakimś żarcikiem, z którego śmieje się głównie on sam. W produkcji Misiorowskiego na szczęśćie nie brakuje polskich dialogów, w przeciwieństwie do "Poza zasięgiem". Tutaj lokalni mieszkańcy rozmawiają ze sobą po polsku. I tak babina zamiatająca schody w Zakroczymiu zapytana odpowiada amerykańskiemu gliniarzowi w języku polskim. Niby niewiele, a jednak takie detale cieszą.

Od razu widać kto tu rozdaje karty, detektyw Bielski nie patrzy pobłażliwie na postępki Franka.
"Anioł śmieci" mimo ewidentnych dziur w scenariuszu ma naprawdę sporo plusów. Chociaż całość przypomina standardowego amerykańskiego akcyjniaka z końcówki epoki VHS, to jednak była to szansa dla wielu polskich aktorów pokazania się w amerykańskim filmie. Jest tutaj wszystko czego można by oczekiwać po kinie akcji z lat 90-tych - strzelaniny, pościgi, bijatyki, porachunki mafijne, itp. Jednak "Anioł śmierci" jest dzieckiem swojej epoki i każda scena mnie w tym utwierdzała. Bieda ówczesnej Warszawy aż biła po oczach, nawet amerykańskie dialogi i strzelanina w zakładzie mięsnym nie były w stanie tego zamaskować. Ten film warto zobaczyć z dwóch powodów, po pierwsze żeby rzucić okiem jak polscy aktorzy wypadali w amerykańskiej produkcji, a po drugie, żeby zobaczyć jak karykaturalnie daleki Zachód widział polskie realia. Jeżeli nie mieliście okazji zobaczyć "Anioła śmierci" w reżyserii Misiorowskiego, a lubicie stare akcyjniaki (często pozbawione sensu) to warto sięgnąć po ten film.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz