czwartek, 31 grudnia 2015

Dziesięciu najgorszych - 2015


Koniec roku to czas podsumowań i muszę przyznać, że filmowo rok 2015 wypada naprawdę okazale. Jednak nie chcę się skupiać na tych udanych produkcjach, bo ułożenie top 10 składającego z najlepszych filmów nie byłoby problemem. W swoim zestawieniu skupiłem się na dziesięciu produkcjach, które nie tylko mnie zawiodły, ale ich projekcje wypompowały ze mnie całą energię i wynudziły niemalże na śmierć. Oczywiście zastrzegam, że nie widziałem wszystkiego co chciałem zobaczyć z premier filmowych z 2015 roku, więc poniższa dziesiątka to pewnie tylko wierzchołek góry gównianych produkcji, które trafiły do kin lub na rynek kina domowego w mijającym roku. W poniższym zestawieniu skupiam się głównie na mainstreamowych filmach, wszelkie dziwadła od Syfy, czy Asylum zostawiam na boku, może jeszcze kiedyś przyjdzie ich czas.

autor tekstu: Est

10. Hitman: Agent 47

Gatunek: akcja/thriller
Kraj: Niemcy/USA

Jeżeli ktoś myślał, że nowy film o Hitmanie będzie lepszy niż poprzedni to sam siebie oszukiwał. Produkcja z 2007 roku była taka sobie, ale nie brakowało w niej idiotycznych scen (jak chociażby pojedynek na miecze), mimo tego uważam, że był to film lepszy niż ten, za którego reżyserie odpowiadał Aleksander Bach (filmowiec pochodzący z Lublina). Praktycznie zwiastun pokazywał wszystko co znalazło się w filmie, czyli masę bezsensownej akcji i nic więcej. Strzelaniny, pościgi, wybuchy, walki wręcz, strzelaniny, pościgi, wybuchy i jeszcze raz strzelaniny, pościgi i wybuchy...a przecież Agent 47 był cichym zabójcą. W grze trzeba było robić wszystko, żeby nie zostać wykrytym. Tymczasem Rupert Friend wcielający się w rolę tytułowego zabójcy wyrzyna kolejnych przeciwników bez zachowania podstawowej zasady – robić to po cichu. I co z tego, że zdarzają się scenki, w których główny bohater przebiera się, żeby przeniknąć do szeregów wroga, skoro są to jest to tylko kolejny pretekst, żeby zaserwować kolejną strzelaninę, pościg, serię wybuchów. „Hitman: Agent 47” to jeden z tych filmów, które są tak przepakowane scenami akcji, że aż nudzą i niesamowicie męczą. Już po kilku minutach oglądania tej produkcji czułem się tak zmęczony, jakbym to ja biegał po ekranie, skakał, unikał kul, itp.


09. Ghoul

Gatunek: horror
Kraj: Czechy/Ukraina

Po zobaczeniu zwiastuna filmu „Ghoul” spodziewałem się przynajmniej przyzwoitego horroru z pożeraczem trupów w roli głównego złola. A co dostałem? Kolejny nędzny horrorek utrzymany w ciągle eksploatowanym do znudzenia „found footage”. No ile można? I żeby nie było, nie jestem zagorzałym przeciwnikiem kręcenia "z ręki". Ale zdaję sobie sprawę z tego, że można to zrobić dobrze, czego dowodem był chociażby "As Above, So Below" z 2014 roku. Tutaj jest o tyle słabo, że niektóre sceny są niemalże skopiowane z pierwszego „Blair Witch Project”. W końcu akcja filmu toczy się po części w lesie, a po części w drewnianej chatce oddalonej od cywilizacji. Już pal licho grę aktorską, to w końcu „found footage”, więc można sporo wybaczyć, ale postać tytułowego pożeracza zwłok jest po prostu słaba. Cała historia opiera się po części na faktach i dotyczy ukraińskiego kanibala, ale można ją było ubarwić w dużo ciekawszy sposób niż wrzucając do fabuły elementy znane z „Paranormal Activity”. Jedynym plusem tej produkcji jest właśnie sceneria, czyli właśnie usytuowana gdzieś z dala od wszystkiego drewniana chatka z kilkoma budyneczkami gospodarczymi. Czy naprawdę europejskie kino ma się aż tak źle, żeby serwować taką tandetę jaką jest "Ghoul"?


08. Jupiter Ascending
(Jupiter: Intronizacja)

Gatunek: akcja/sci-fi
Kraj: Australia/USA

„Najnowszy film twórców trylogii Matrix” - takie zdanie zdawało się krzyczeć z plakatów „Jupiter Ascending”. No i spoko, rozumiem, martketing, jakoś trzeba przyciągnąć tych widzów do kina. Rodzeństwo (już nie bracia) Wachowscy wyprodukowali nowego blockbustera w klimatach sci-fi/akcja. Czego można się było spodziewać? Na pewno nie drugiego „Matriksa”. Głównymi gwiazdami „Jupiter Ascending” są Mila Kunis i Channing Tatum. Czy tacy aktorzy są w stanie zagwarantować sukces? Jak najbardziej, ale tylko w przypadku komedii romantycznej. Natomiast Wachowscy poszli na łatwizę, wypuścili film przepakowany akcją, efektami specjalnymi i praktycznie pozbawiony fabuły. Kreacje bohaterów...a nie, zaraz, tutaj nie ma żadnych bohaterów. Po ekranie pląsa grupka bohaterów i żaden z nich nie jest chociażby odrobinę ciekawy. No dobra, ale może chociaż efekty specjalne się bronią? Nie. Sceny walki? Nie. Dialogi? Też nie. Ciężko było po „Jupiter Ascending” oczekiwać kolejnego „Matriksa”, ale na pewno nie oczekiwałem takiego gniota godnego raczej wytwórni Syfy. Różnica jest tylko taka, że "Jupiter Ascending" został  zrobiony za olbrzymie pieniądze.


07. Wild Card
(Joker)

Gatunek: dramat/kryminalny/akcja
Kraj: USA

Zastanówcie się chwilę i odpowiedzcie sobie sami, z jakimi filmami kojarzy Wam się Jason Statham? Pewnie część z Was pomyślała o „Przekręcie”, ale mi chodzi raczej o przepełnione testosteronem kino akcji w stylu lat 90-tych. I czego można by oczekiwać po filmie z Jasonem Statham, gdzie ten niemalże wyskakuje z plakatu? Oczywiście, że filmu akcji, w którym to główny bohater niczym znany łysol z serii „Transporter” kopie dupę kolejnym bandziorom. Tymczasem w „Wild Card” są dwie sceny walki (o ile dobrze pamiętam) i tyle. Cała historia opiera się na tym, że grany przez Stathama koleś jest uzależniony od hazardu. I oczywiście można zrobić świetny film o graniu w karty, czego dowodem jest chociażby „Casino Royale”. Tutaj jest nuda, później nuda, iskierka nadziei w formie sceny walki, nuda, nuda, znowu iskierka nadziei i ponownie nuda. Do tego jeszcze to idiotyczne zakończenie... Po co Jason Statham zagrał w tym filmie? Pewnie dlatego, że reżyserem „Wild Card” jest Simon West. Człowiek odpowiedzialny za takie produkcje jak „Niezniszczalni 2”, „Con Air” i „Mechanik: Prawo Zemsty”. Dlatego rozczarowanie jest tym większe.


06. Vice
(Vice: Korporacja Zbrodni)

Gatunek: thriller/akcja/sci-fi
Kraj: USA

Bruce Willis po „Szklanej Pułapce 5” powinien chyba dać sobie spokój z graniem w filmach (w sumie to mógł to zrobić już po czwórce). Udziałem w takich produkcjach jak „Vice” tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. Ale już sam Willis powinien wiedzieć, że nie ma sensu brać udziału w filmach, których reżyserem jest Brian A Miller (człowiek odpowiedzialny między innymi za „Książę” oraz „House Of The Rising Sun” z Davem Batistą w roli głównej). "Vice" to akcyjniak zmieszany z thrillerem, a całość utrzymana jest w stylistyce sci-fi. Pewnie gdyby ten film powstał w latach 90-tych to w wypożyczalni kaset stałby gdzieś obok „Człowieka Demolki”. Jednak to produkcja z 2015 roku i wcale tego po niej nie widać. Efekty specjalne przypominają bardziej tani film telewizyjny. Sceny z Willisem ewidentnie były nakręcone w ciągu jednego dnia (w końcu wymagania finansowe tego pana są dobrze znane i jak wiadomo dość wygórowane) i do tego w jednym pomieszczeniu (zapewne w domu Willisa). W sumie to jego postać głównie siedzi na krześle, gapi się na ekran komputera i wydaje rozkazy. Za to Thomas Jane grający policjanta miota się po ekranie i nie może sobie znaleźć miejsca. Szkoda, że „Vice” wypadł tak słabo, bo sam pomysł na produkcję był niezły. Ekskluzywna dzielnica tylko dla bogaczy, w której nie ma żadnych zasad, nie działają żadne prawa. Wszystko zostało pogrzebane przez znudzonych swoją własną grą aktorów, tanimi efektami, słabą reżyserią i zapewne niewiele lepszym scenariuszem. Do tego wszystkiego wszędzie gdzie może panoszy się przeraźliwa nuda, która nie daje o sobie zapomnieć nawet na chwilę.


05. The Gallows
(Szubienica)

Gatunek: horror
Kraj: USA

Znowu „found footage” i to ponownie o duchach (ziew). „Szubienica” jest świetnym przedstawicielem „filmów dla nikogo”. Grupka nastolatków błąka się po zamkniętej szkole i jest nękana przez ducha. Czy trzeba coś jeszcze dodawać? No dobra, jest jeszcze odkrywanie tajemnic sprzed lat, które doprowadziły do tego, że mściwy duch krząta się po szkolnych korytarzach. Nie muszę chyba dodawać, że są to mroczne tajemnice, prawda? Cały ten film przypomina bardziej jakiś szkolny projekt, a nie kinowy horror. Tanie wykonanie, tania gra aktorska, tanie straszenie. Naprawdę nie wiem, co jeszcze można napisać o „Szubienicy”. Wszystko co zostało zawarte w tej produkcji już było i to wielokrotnie (zarówno w lepszym, jak i gorszym wydaniu), nie ma tutaj nawet delikatnego powiewu świeżości. Bohaterowie tego filmu też nie są szczególnie ciekawi, to raczej typowy zestaw postaci pojawiających się w tego typu obrazach. „Szubienica” to nudny i nie reprezentujący sobą absolutnie nic kolejny „found footage” o duchach jaki nawiedził kina, a co najwyżej powinien od razu wyjść na dvd.


04. Pixels
(Piksele)

Gatunek: komedia/akcja/sci-fi
Kraj: USA

Internet potrafi być błogosławieństwem, jak i przekleństwem. W tym przypadku okazał się tym drugim. Już wyobrażam sobie tych wszystkich hollywoodzkich filmowców przekopujących różne fora internetowe. I w końcu trafiają na wpisy, w których ludzie dla śmiechu domagają się ekranizacji Pac-Mana, Invaders, czy innego Arkanoida (albo raczej Breakouta). Tak! To musi być hit, w końcu ludzi tego chcą, a skoro czegoś chcą to na pewno będą gotowi za to zapłacić. I podejrzewam, że kiedy już wszystko było gotowe ktoś wpadł na pomysł, że to właśnie Adam Sandler zagra jedną z głównych ról. No dobra, nie należę do największych hejterów Sandlera, nawet niektóre z jego filmów lubię (np. "Wedding Singer"), ale zdaję sobie sprawę z tego, że w ostatnich latach ten komik seryjnie wypuszcza totalne gnioty sygnowane jego nazwiskiem. W "Pixels" gra jedną z głównych ról i ponownie gra tę samą osobę. Niepozornego nieudacznika, który w efekcie swoich działań wygrywa wszystko co jest do wygrania. Pozostali aktorzy stoją w jego cieniu. Czekając na "Pixels" liczyłem na jakiś ukłon w stronę graczy, ludzi, którzy spędzali długie godziny w salonach gier, czy przy grach komputerowych w domowym zaciszu. Niestety ten film tego nie dał. Do tego jest to jedna z najmniej śmiesznych komedii jakie miałem okazję widzieć w swoim życiu (z wyłączeniem tych wszystkich "przezabawnych" polskich komedii romantycznych). Naprawdę filmowcy dołożyli wszelkich starań, żeby ta produkcja wypadła tak żenująco. Czy "Pixels" to zmarnowany potencjał? W żadnym wypadku, nadal uważam, że pikselowe gierki nie powinny mieć swojej ekranizacji, bo po co ekranizować gry, które nie miały fabuły? Jeżeli już ktoś musi zobaczyć "Pixels" to polecam sięgnąć po krótkometrażówkę z 2010 roku -> https://vimeo.com/10829255


03. Terminator: Genisys

Gatunek: akcja/sci-fi
Kraj: USA

"Genisys" miał być najlepszym filmem z serii od czasu dwójki. Nawet sam Schwarzenegger zachwalał ten obraz, jaki to on jest super i w ogóle rewelacjny. Filmowcy po raz kolejny postawili wszystko na jedną kartę, po raz kolejny postanowili zagrać na nostalgii. I widzowie po raz kolejny mogli się poczuć oszukani. Po pierwsze w "Terminator: Genisys" jedną z głównych ról gra człowiek, którego jeszcze nie widziałem w dobrym filmie. Chodzi o pana  Jai Courtney'a. Gość jest tak drewniany, że mógłby co najwyżej zagrać jakiegoś enta we "Władcy Pierścieni". Nawet producenci się go wstydzili i umieścili gdzieś na szarym końcu na plakacie, który przecież ma promować film, a on gra jedną z głównych ról. Najjaśniejszym punktem nowego "Terminatora" jest Arnold Schwarzenegger, który robi co może i serwuje znane, już dość wyświechtane teksty z poprzednich części (z "i'll be back" na czele). Ale nawet on nie jest w stanie uratować tego plastikowego, ociekającego sztucznością obrazu. Do tego twórcy postanowili trochę pogrywać z widzami zostawiając sobie furtkę na kolejne odsłony serii. W sumie po obejrzeniu "Terminator: Genisys" jest więcej pytań niż odpowiedzi. Wychodzi na to, że nie tylko "Salvation" i "Bunt Maszyn" zostały wrzucone do kosza na śmieci, ale też jedynka i dwójka. Widocznie scenarzysta za bardzo się rozpędził. Kolejna odsłona "Terminatora" planowana jest na rok 2017 i oby tym razem było lepiej, bo gorzej chyba już być nie może.


02. Poltergeist

Gatunek: horror
Kraj: USA

Do tego filmu naprawdę podchodziłem na chłodno. Nie jestem wielkim fanem oryginalnego "Poltergeista", więc niczego wielkiego się nie spodziewałem po remake'u. Gil Kenan zasiadający na stołku reżysera do tej pory zajmował się produkcjami dla dzieci, kinem fantasy, ale takim dla całej rodziny. Kto wpadł na pomysł, że to właśnie on będzie najlepszą osobą do wyreżyserowania odświeżonej wersji jednego z klasycznych już horrorów o duchach? Podejrzewam o to jakiegoś kasiastego producenta, bo jakżeby inaczej. I co w tym filmie robi Sam Rockwell? Ano robi wszystko co może, żeby chociaż odrobinę odratować ten żałosny obraz. Jak już wspomniałem Gil Kenan do tej pory pracował głównie przy kinie familijnym i to niestety widać w "Poltergeist". Tak naprawdę remake klasyka z 1982 roku to kino fantasy o zabarwieniu familijnym. Nawet znajdą się jakieś elementy baśni i kilka scenek "pożyczonych" z serii "Insidious". Szastający pieniędzmi na lewo i prawo producenci z Hollywood powinni chyba w końcu pójść po rozum do głowy i przestać finansować kolejne remaki. Jak nie amerykańskie wersje azjatyckich horrorów, to odświeżone wersje amerykańskich filmów, które jeszcze nie zdążyły się dobrze zestarzeć. Nie oszukujmy się, "Poltergeist" z 1982 roku naprawdę nie potrzebował remake'u.


01. Fantastic Four
(Fantastyczna Czwórka)

Gatunek: akcja/sci-fi
Kraj: USA

No i dochodzimy do prawdziwej wisienki na torcie. Jeremy Jahns w swojej wideorecenzji zaznaczył, że ten film skłonił go do tego, żeby wrócić do "Fantastic Four" z 2006 roku. Już samo to stwierdzenie wiele znaczy w kontekście rebootu. Ten został kompletnie spaprany, praktycznie w każdym możliwym aspekcie. Można by zacząć od castingu, przebrnąć przez efekty specjalne, niemalże utonąć w mizerii scenariusza i na durnych dialogach skończyć. Oczywiście nie powinno się też pominąć drewnianej gry aktorskiej i niech nikt mi nie mówi, że to sami młodzi i niedoświadczeni aktorzy, bo przecież tak nie jest. Miles Teller nie tak dawno grał w świetnym "Whiplash", Kate Mara czarowała w serialu "House Of Cards", 29-letni Jamie Bell to chyba najbardziej doświadczony z występujących tu aktorów i ma na swoim koncie przynajmniej kilka bardzo dobrych produkcji, na sam koniec nieźle zapowiadający się Michael B. Jordan, którego znam głównie z "Chronicle" (pewnie niedługo zobaczę również w "Creed"). No właśnie, a jak już przy "Chronicle" jestem, przecież ten całkiem niezły film wyreżyserował właśnie Josh Trank odpowiedzialny za katastrofę jaką jest "Fantastic Four" z 2015 roku. I naprawdę nie wiem jak to się stało. Wychodzi na to, że wydawnictwo Marvel dobrze zrobiło, że zawiesiło komiksową serię o najstarszej grupie superbohaterów, bo jednak mogli na tym bardziej stracić niż Fox mógł zyskać. Już nie chcę nawet wspominać o idiotycznej kreacji Doktora Dooma, który jest najbardziej rozpoznawalnym wrogiem Fantastycznej Czwórki, a tutaj przypomina jakąś mumię. Do tej całej kolumny żali i zawiedzionych nadziei muszę jeszcze dołączyć wszechobecną nudę, która wkrada się w pokazanej w tym filmie historii niemalże od każdej strony i napiera coraz mocniej z każdą kolejną minutą. Na szczęście Fox anulował plany na kręcenie kontynuacji tej żałości, ich kolejną decyzją powinno być oddanie praw do ekranizacji przygód Fantastycznej Czwórki do Marvel Studios.

3 komentarze:

  1. Ja ma wrażenie, że ten rok obfitował właśnie większością tandetnych lub skopanych filmów, niż tych dobrych. Poltergeist nie byłby taki zły, gdyby nie to, że był to remake zbyt kultowego filmu, który większość ludzi świetnie kojarzy. Dlatego była to zupełnie niepotrzebna produkcja. Fantastyczna Czwórka podobała mi się bardziej od poprzedniej, ale wciąż tak wiele do życzenia i nadaje się bardziej na serial dla dzieciaków na jakimś KID programie. Z resztą filmów ciężko się nie zgodzić, a wręcz na miejsce pierwsze dorzuciłabym kolejne z serii Paranormal Activity.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serii "Paranormal Activity" unikam jak ognia, ale pewnie nową część zobaczę tylko z tego powodu, że to podobno straszliwy gniot. Co do nowego F4 - praktycznie wszystkie zarzuty już napisałem powyżej. Fox za bardzo przekombinował i nie wyszło mu to na dobre. Mam nadzieję, że jeżeli powstanie jeszcze kiedyś film o F4 to nie dostaniemy kolejnego originu, bo ile można?

      Usuń
    2. Seria PA nigdy nie słynęła wybitnością, ale tą częścią przeszli samych siebie ;) Tak samo nie wiem po co ciągle kontynuują "I spit on your grave". W minionym roku wyszła część 3. Oj.. i w sumie długa lista nieudanych filmów by się zrobiła.
      Co do F4. Myślę, że będę miała awersję na samo hasło "Fantastic Four", jak mają zamiar psuć to dalej tak samo, to lepiej niech już nie powstaje.

      Usuń