niedziela, 24 lipca 2011

House Of The Dead (2003)

House Of The Dead
(Dom śmierci)
Rok: 2003
Gatunek: Horror
Kraj: Kanada/Niemcy/USA

Autor recenzji: Est

Filmy, które powstają jako ekranizacje gier komputerowych w dużej mierze są po prostu słabe. Mimo tego, że filmowcy mają praktycznie gotowy scenariusz, który można by po prostu zaadaptować i ściągać kupę kasy z fanów danej produkcji, wolą zrobić coś swojego, co przeważnie z samą grą niewiele ma wspólnego, a najczęściej łączą je wyłącznie tytuły i pojawiająca się na początku informacja "based on a computer game". Jeśli chodzi ekranizacje gier to najsłynniejszym reżyserem parającym się taką "sztuką" jest Uwe Boll - człowiek, który pogrzebał już niejeden dobry pomysł na film, a mimo tego nie ma problemów z kompletowaniem obsady składającej się przeważnie ze znanych aktorów do swoich kolejnych produkcji. Zakładam, że idzie za tym wyłącznie gruba kasa, bo nie wierzę, żeby ktoś wierzył, że wybije się grając w filmach Bolla (oczywiście chodzi wyłącznie o te, które bazują na grach komputerowych).



"House Of The Dead" to niezwykle prosta gra, w której fabuła nie odgrywa praktycznie żadnej roli - każda z trzech części polega wyłącznie na tym, żeby strzelać do zombiaków, zmutowanych zombiaków, zmutowanych zwierząt i ogromnych potworów, które mają jeden czuły punkt, o którym główny bohater wie z jakiegoś dziennika. Jakby nie patrzeć temat ograny i w sumie można było powielić jeden z wielu schematów, które już w przeszłości były wykorzystywane w filmach o zombie, Uwe Boll nie musiał koniecznie tykać gry. I prawdę mówiąc tak też zrobił - fabuła filmu jest prosta jak drut - grupka (niezbyt rozgarniętych) znajomych wybiera się na imprezę organizowaną na wyspie Isla De Muerte (tak to się chyba pisze). Już sama nazwa wskazuje na to, że nie jest to zapewne najbezpieczniejsze miejsce, tym bardziej, że człowiek, który ma im zapewnić transport przestrzega ich, że na wyspie grasują upiory. Oczywiście mimo ostrzeżenia grupa wybiera się na imprezę, która szybko zamienia się w rzeź, a wszyscy, którzy dotarli na wyspę muszę zmierzyć się z hordami ożywieńców.

Odkrywcze? Wcale. Oczywiście jest tutaj również niezwykle oryginalne tło, w którym występuje mnich przeprowadzający eksperymenty na ciałach zmarłych i dziwnie wyglądający cmentarz znajdujący się gdzieś po środku wyspy. Warto też wspomnieć, że Uwe zadbał o fanów komputerowej strzelanki - kilka razy w trakcie filmów pojawiają się fragmenty gry "House Of The Dead" - oczywiście w ogóle to nie pasuje do historii, bo praktycznie cała akcja filmu toczy się w lesie, natomiast komputerowa rozgrywka zawsze miała miejsce w zawładniętym przez zombie domu, albo w mieście. Tymczasem bohaterowie biegną przez las i nagle pojawiają się wstawki, w których gracz rozwala dwóch zombiaków. Nie bardzo rozumiem sens takiego posunięcia. Równie bezsensownym zabieg pojawia się końcówce filmu, kiedy bohaterowie walczą z hordą ożywieńców - każdy z bohaterów jest pokazywany w pełnej krasie - obrót kamery o 360 stopni i postać trzymająca jakiegoś gnata. Problem w tym, że nie zawsze broń, którą faktycznie walczy dany bohater zgadza się z tym, co widać na prezentacji. To wręcz głupie, bo można by ominąć te wszystkie prezentacje i film byłby odrobinę mniej żenujący. Co poza tym mamy w filmie? Sztuczny humor, tragiczną grę aktorską, słabą muzykę i słabą charakteryzację zombiaków (poza mnichem, ten jest w porządku). Uśmiech politowania wzbudzają dźwięki wydawane przez truposze, naprawdę Uwe Boll mógł sobie chociaż to darować.

Ekranizacje gier komputerowych są przeważnie słabe, nie koniecznie jest to wina twórców. Nie każda gra ma potencjał, żeby na jej podstawie można było nakręcić dobry film. I jeśli ktoś by mnie pytał, to jedną z gier, która w ogóle nie ma takiego potencjału jest właśnie "House Of The Dead" - zamiast tego filmowcy mogliby się zakręcić przy "The Devil Inside". No, ale Sega na pewno ma większą siłę przebicia. Uwe Boll odwalił swoją robotę, zarobił pewnie kupę kasy i poszedł dalej, łapiąc się za kolejną ekranizację gry - jak wiadomo jego kolejnym "dziełem" była ekranizacja gry "BloodRayne" (który to film również niewiele miał wspólnego z grą). "The House Of The Dead" nie polecam, bo nie jest to film ani śmieszny, ani straszny, ale tylko i wyłącznie żałosny, pełen błędów, niedociągnięć i amatorszczyzny (w złym tego słowa znaczeniu).

Ocena: 1/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz