piątek, 8 lipca 2011

Dylan Dog: Dead Of Night (2011)

Dylan Dog: Dead Of Night

Rok: 2011
Gatunek: mystery/komedia/akcja
Kraj: USA

Autor recenzji: Est

Dylan Dog powinien być znany w naszym kraju - swojego czasu Egmont miał dość mocne parcie na wydawanie kolejnych albumów o detektywie mroku. Twórcą postaci Dylan Doga jest Tiziano Sclavi - pierwszy komiks o przygodach tego niezwykłego detektywa pojawił się w 1968 roku, natomiast pierwsze polskie wydanie pojawiło się dopiero w 2001 i wybrane albumy pojawiały się do 2004 roku, kiedy to wydawnictwo Egmont wstrzymało wydawanie tej serii. W 2010 roku nasze największe wydawnictwo komiksowe zrobiło drugie podejście do Dylan Doga wydając póki co tylko dwa numery i ponownie zawiesiło tą serię. Być może, gdyby film Kevina Munroe okazał się sukcesem to i w polskich sklepach można by było zakupić kolejne numery przygód bohatera stworzonego przez Sclaviego. Ale czy "Dylan Dog: Dead Of Night" to udany film?

Warto na początek wspomnieć trochę o komiksowym Dylanie - akcja historii przedstawianych przez Sclaviego dzieje się w okolicach lat 70/80-tych - oczywiście nigdzie nie ma dokładnej wzmianki odnośnie tego, w jakich latach działa jako detektyw mroku. Akcja komiksu toczy się głównie w Londynie, w którym Dylan (były oficer Scotland Yardu) prowadzi prywatną agencję detektywistyczną. Sprawy, które przyjmuje mocno odbiegają od tych, którymi zajmują się na ogół prywatni detektywi. W swojej pracy Dylan ma do czynienia z przeróżnymi potworami, tajemnicami rodem z horrorów i różnymi nadprzyrodzonymi zjawiskami - jednak rozwiązania często okazują się prozaiczne i wcale nie wychodzące poza ramy realnego świata. Detektywowi mroku towarzyszy jego nieustraszony kompan, którego imię brzmi Groucho. Ów mężczyzna sypiący kompletnie nieśmiesznymi żartami do złudzenia przypomina Groucho Marxa (tak, tego z Braci Marx). Dylan z racji swojej policyjnej przeszłości zawsze może również liczyć na pomoc inspektora Blocha (oficer Scotland Yardu). Tak pokrótce przedstawia się świat komiksów o detektywie mroku.

"Dylan Dog: Dead Of Night" to zupełnie inna bajka. Agencja detektywistyczna Dylana została przeniesiona do USA, a konkretnie do Nowego Orleanu. Głównego bohatera poznajemy jako załamanego człowieka, który w niczym nie przypomina komiksowego pierwowzoru - kolorowe ubrania, muskularna budowa ciała, młody wiek i raczej niewesołe, a wręcz zgorzknienie nastawienie do świata. Do tego wszystkiego okazuje się, że detektyw mroku zajmuje się jak najbardziej przyziemnymi sprawami, takimi jak szukanie dowodów na zdrady małżeńskie, itp. Dopiero kiedy jego partner zostaje zabity przez tajemniczego potwora Dylan wkłada swoją nieśmiertelną czerwoną koszulę i wtapia się w niezwykły świat nieumarłych. Sprawa, którą przyjmuje detektyw mroku z pozoru wydaje się być prosta - ktoś poszukuje tajemniczego artefaktu, który pozwoli przywołać Beliala.

Tak skrótowo przedstawia się fabuła filmu Munroe. Problem w tym, że cała produkcja wydaje się być tak plastikowa, że po pewnym czasie zaczyna wręcz kłuć w oczy, a kiedy dochodzi do finału okazuje się, że Dylan Dog jest niczym komiksowy superbohater - niezniszczalny, silny niczym Hulk i w pewnym momencie zaczyna swoim zachowanie przypominać Indianę Jonesa. Świat, w którym toczy się akcja filmu jest równie dziwny co sam Dylan Dog - bardzo przyjemnie ogląda się miasto, w którym zombie, wampiry i wilkołaki na co dzień są zwykłymi, niczym nie wyróżniającymi się mieszkańcami Nowego Orleanu, ale to zdecydowanie za dużo jak na jeden film. Do tego widz co chwilę jest bombardowany wspomnieniami głównego bohatera, który wcześniej był wybrany przez upiory na swojego obrońcę. Ale to jeszcze nic - zamiast świetnego Groucho Dylanowi towarzyszy nowy pomagier - jeszcze ciepły zombie, który nie zna reguł świata mroku i dopiero dzięki swojemu partnerowi zapoznaje się z nimi. Wygląda to tak, jakby Munroe od razu zakładał, że będą kolejne części serii - bo po co by tak rozdmuchiwał świat mroku? Po co by przedstawiał wszystkie zasady jakie w nim panują? Chyba nie dla jednego filmu. Przy okazji warto też wspomnieć, że właśnie przez to rozdmuchanie cały film wygląda jakby był skrócony do granic możliwości - fabuła filmu mogłaby się równie dobrze zamknąć w ciągu 20-30 minut, jeśli nie w krótszym czasie. Mam wrażenie, że twórcy mieli mnóstwo pomysłów, ale nie na główny wątek - woleli raczej dogłębnie zaprezentować świat mroku. I byłbym w stanie to wybaczyć, gdyby w tytule filmu nie widniało "Dylan Dog" - to on powinien być tutaj najważniejszy, to sprawa, którą przyjął powinna być sednem i w końcu finał powinien być zaskakujący...a nie jest. Zakończenie jest tak przewidywalne, że kładzie cały film na łopatki. Brakuje tutaj jakiejkolwiek tajemnicy, czy napięcia, które towarzyszy każdej historii zawartej w komiksach Sclaviego. Po prostu brakuje wszystkiego. Oglądając ten film miałem wrażenie, że twórcy "Dylan Dog: Dead Of Night" nigdy w życiu nie przeczytali żadnej historii o detektywie mroku. Z całego świata stworzonego przez Sclaviego pozostał tylko ubiór Dylana, model statku (chociaż powinien się znajdować w butelce) i klarnet. Wszystko poza tym to Hollywood w plastikowym wydaniu. A przecież można było zamiast filmu akcji z dużą ilością akcentów komediowych stworzyć kino detektywistyczne w klimacie noir ocierające się o świat nadprzyrodzony - naprawdę nie trzeba było koniecznie angażować w to wampirów, wilkołaków czy zombie. Wystarczyła prawdziwa tajemnica, trzymająca w napięciu akcja (co nie znaczy, że co chwila widz musi być bombardowany scenami akcji) i zawiłe zakończenie nie dostarczające odpowiedzi "na tacy". Problem w tym, że Munroe zabił Dylan Doga tym filmem.

Jako fan komiksów Sclaviego jestem wręcz porażony (w sensie negatywnym) filmem "Dylan Dog: Dead Of Night". Tragedia to zbyt słabe słowo, żeby opisać film Munroe. Jedynym plusem tego obrazu jest pojawiające się w pewnym momencie nazwisko "Sclavi", kilka gadżetów kojarzących się z Groucho i postać nowego partnera Dylana (ten zombiak jest momentami dość zabawny) - wszystko poza tym leży i kwiczy. Po prostu twórcy mieli tak dużo pomysłów na stworzenie własnej historii o Dylanie, że zapomnieli o tym, że fani przygód detektywa mroku liczą na film utrzymany w klimacie komiksu Sclaviego. Gdyby ta produkcja nazywał się po prostu "Dead Of Night", a główny bohater nie nazywał się Dylan Dog, to pewnie zupełnie inaczej bym podszedł do tego obrazu, ale niestety twórcy chcieli zarobić na znanej postaci - prawdę mówiąc wątpię, żeby ta sztuka im się udała. Nie z takim scenariuszem i nie z takim wykonaniem. Absolutnie nie jest to film dla fanów Dylan Doga, raczej dla nastolatków, którzy zaaferowani "Zmierzchem" szukają kolejnych filmów o walce wampirów z wilkołakami. W żadnym razie nie polecam tego filmu.

Ocena: 2/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz