niedziela, 18 września 2016

Filmy za "Dychę": Zemsta starego kowboja

Red

Rok: 2008
Gatunek: dramat/thriller
Kraj: USA

Przyzwyczaiłem się do tego, że w momencie, w którym sięgam po jakiś tytuł kosztujący nawet nie 10, ale 5 zł to mogę oczekiwać wszystkiego najgorszego. Oczywiście wyłączam z tego wszystkie produkcje, które trafiły na wyprzedaż z wydań gazetowych. "Red" leżało pomiędzy takimi "hitami" jak "Spirala Zła" i "Męka". Mimo znanego aktora na froncie (Brian Cox) pomyślałem, że to nie może być dobry film, skoro znalazł się w takim towarzystwie. A jak ma znanych aktorów, ale mimo to jest gniotem to tym lepiej, prawda? "Red" ma dwóch reżyserów: Trygve Allister Diesen i Lucky McKee. Ten pierwszy specjalizuje się głównie w norweskich serialach, o których nigdy nie słyszałem. Natomiast z produkcjami tego drugiego już miałem okazję się zetknąć. To on odpowiada za "All Cheerleaders Must Die", intrygującą "May" oraz "Sick Girl" z cyklu "Masters Of Horror". Czyli mamy gościa od seriali i drugiego specjalizującego się w średniej klasy horrorach. Ciekawie wypada również osoba scenarzysty, którym jest Stephen Susco. Gość odpowiedzialny za amerykańskie wersje "The Grudge" i "The Grudge 2", ale też za strasznie słabą "Texas Chainsaw 3D". Na szczęście "Red" jest ekranizacją powieści Jacka Ketchuma (na pewno kojarzycie świetne "The Girl Next Door"). Czyli produkcja z 2008 roku mogła się poszczycić wybuchową mieszanką twórców i już chociażby z tego powodu nie do końca pasowała mi do cyklu "Filmy za Dychę".



Avery Ludlow (Brian Cox) jest starszym mężczyzną mieszkającym na uboczu. W swoim życiu przeszedł naprawdę wiele i to co mu z niego zostało to wierny przyjaciel Red, pies towarzyszący mu od 14 lat. Avery prowadzi mały sklep z różnym asortymentem i stara się prowadzić spokojne życie. Pewnego razu podczas wyprawy na ryby zostaje zaczepiony przez trzech młodzieńców, którzy wybrali się na polowanie na jelenia. Szybko okazuje się, że chłopcy szukają jakiekolwiek rozrywki, więc z nudów postanawiają okraść Avery'ego, a na "do widzenia" zabijają mu psa. Starszy mężczyzna postanawia odnaleźć młodzieńców i załatwić sprawę z ich rodzicami. Kiedy to zawodzi decyduje się na szukanie innej drogi do sprawiedliwości. Odnajduje wsparcie w znajomym adwokacie i młodej dziennikarce.



"Red" to może nie jest typowo hollywoodzka produkcja, bardziej przypomina film skierowany na rynek telewizyjny. Ale tylko dlatego, że jest to obraz wyciszony, chociaż poruszający kontrowersyjny temat. Małomiasteczkowość została tutaj zaprezentowana w ciekawy sposób. Oglądając "Red" w pewnych momentach miałem przed oczami komiks "Bękarty z Południa". Chociaż w produkcji na bazie prozy Ketchuma nie ma aż takich patologii jak w serii komiksów Jasona Aarona. Brian Cox idealnie wpasował się w rolę podstarzałego kowboja. Spokojnego człowieka starającego się żyć własnym życiem i nie wchodzącego nikomu w drogę. W gruncie rzeczy Avery Ludlow nawet po stracie psa i napadzie nie próbuje szczególnie uprzykrzać życia młodzieńcom odpowiedzialnym za te czyny. Stara się wszystko załatwić polubownie, ale napotykając na barierę decyduje się na nieco brudniejsze zagrywki. "Red" to jeden z tych filmów, które irytują z powodu bezradności głównego bohatera, którego życie jest niszczone na oczach widza. Myśląc o tego typu produkcjach od razu w mojej głowie pojawiają się "U Turn", "Eden Lake", "Harry Brown" oraz "Clay Pigeons".



Film jest dość spokojny, a na pozór błaha sprawa staje się zarzewiem sporego konfliktu. I właśnie historia jest tutaj najważniejszym elementem. Chociaż nie brakuje też naprawdę dobrych kreacji aktorskich. Obok świetnego Briana Coxa pojawia się Tom Sizemore wcielający się w rolę ojca jednego z młodzieńców. Jako bogaty biznesmen może się poszczycić nie tylko sporymi funduszami, ale też odpowiednimi znajomościami. To głównie on stanowi barierę, na którą natrafia główny bohater filmu "Red". W małej rólce pojawia się również Robert Englund (tak, ten znany głównie z grania Freddy'ego Krugera). O jego występie niestety niewiele mogę powiedzieć. Gra biednego cieślę, którego syn kumpluje się z dzieciakiem najbogatszego człowieka w miasteczku. I w sumie jego rola jest bardzo symboliczna. Całkiem nieźle wypada też Kim Dickens grająca ambitną dziennikarkę, która postanawia pomóc Avery'emu Ludlowowi. Same chłopaczki odpowiedzialne za zabicie psa głównego bohatera też dają radę. Mamy prowodyra, mamy typa snującego się za nim jak cień, ale też gościa, któremu to wszystko przestaje się podobać. Całkiem nieźle wpisują się w stereotyp rozpuszczonych nastolatków kręcących się po małym miasteczku i szukających wrażeń. Jedynym poważnym mankamentem "Red" jest to, że wszystko jest tutaj robione jakby na pół gwizdka, co mogło się wiązać z niskim budżetem (to niestety widać). Sama historia nie jest przez to taka szokująca, jaka być powinna. Owszem, oglądając "Red" byłem zaangażowany w kolejne wydarzenia pojawiające się na ekranie, ale widziałem też, że główny bohater nie bardzo chce się posunąć do ostateczności. Jakby to wszystko nie do końca go obchodziło, albo jakby na coś czekał. Ewidentnie brakuje tutaj jakiegoś mocniejszego akcentu, jakiegoś rozmachu, który sprawiłby, że jako widz pałałbym nienawiścią do trzech wyrostków bujających się po mieście. A tymczasem wchodziłem bardziej w rolę Avery'ego. Wiedziałem, że chłopaki źle robią, ale byłem skłonny puścić im to płazem. Przez cały film czekałem na jakąś bombę, która wreszcie wybuchnie. Liczyłem, że w końcu napięcie sięgnie zenitu i nastąpi szokujące rozwiązanie problemu. No cóż, zakończenie raczej mnie rozczarowało.




To, że "Red" znalazł się na półce obok takich gniotów, jak amatorskie horrory to jakaś totalna pomyłka. Ten film może swoją realizacją odbiega od hollywoodzkich standardów, gdzie najważniejsza jest ilość wybuchów, ale nadrabia treścią. "Red" jest filmem bardzo spokojnym, mimo tego, że to historia dotycząca zemsty, a raczej poszukiwania drogi do sprawiedliwości. Brian Cox świetnie sprawdza się w głównej roli, partnerujący mu aktorzy również dają radę. Największym problemem filmu okazuje się napięcie, które jest powoli stopniowane i niestety prowadzi do słabego finału. Czegoś tu zabrakło, tak zwanej "kropki na i". Jakiegoś elementu, który by zszokował, wzbudził złość w widzu. Największy szok jest na początku, a później są już tylko jakieś delikatne przebłyski, ale przypominające najwyżej młodzieńcze wygłupy. "Red" to po prostu dobry film, w którym czegoś brakuje.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz