niedziela, 23 października 2016

Filmy za "Dychę": Wybuchowa akcja!

The Last Hour
(Pułapka śmierci/Ostatnia godzina)

Rok: 2008
Gatunek: akcja/thriller
Kraj: Hong Kong/Francja

I lecimy z kolejną z moich wakacyjnych zdobyczy kupionych za "piątaka". Tym razem nie miałem żadnych wątpliwości. Patrząc na samą okładkę podświadomie wyczuł niesamowity hit. Oczywiście złożyło się na to kilka elementów. Pierwszym jest obsada. W końcu nie wszędzie można zobaczyć takie sławy jak Michael Madsen, DMX i David Carradine. Już sama ta trójka gwarantowała kino akcji nie z tej Ziemi. Drugim elementem, który mnie przekonał jest logo "Carisma". Ten dystrybutor doskonale wybierał gówniane filmy, które masowo wypuszczał na polski rynek. I ostatecznie moje zainteresowanie sięgnęło zenitu, kiedy przeczytałem na tyle pudełka wielki napis "WYBUCHOWA AKCJA!". No jak można odłożyć taki film? No nie można.



"Pułapka śmierci" to film, który rozpoczyna się od środka, ale tylko po to, żeby za chwilę cofnąć się do początku historii. Na sam start dostajemy strzelaninę, która toczy się pomiędzy policją, a jakimiś ludźmi chowającymi się w budynku. I po chwili jesteśmy już w zupełnie innym miejscu. Sześcioro przestępców dostaje tajemnicze listy, zgodnie z którymi mają stawić się w dziwnym domu znajdującym się po środku niczego. Oczywiście wszyscy przejmują się otrzymanym listem, więc docierają w wyznaczone miejsce. Nie trudno się domyślić, że pierwsze spotkanie przestępców to mierzenie do siebie z broni i rosnąca z każdą chwilą nieufność. Pozorna wrogość jednak zaskakująco szybko znika, bo okazuje się, że nikt z całej szóstki nie wie, jaki jest cel tego spotkania. Po wejściu do domu drzwi się zatrzaskują. Od tej pory grupka przestępców próbuje rozwiązać zagadkę związaną z listami. Niestety ich czas na rozwikłanie zadania jest krótki, bo po chwili budynek okrąża policja i daje bandziorom godzinę na wyjście. Sprawę dodatkowo utrudnia tajemniczy morderca krążący po domu.



Cóż to jest za film! Pod każdym względem tak zły i amatorski, że nawet nie wiem od czego by tu zacząć. Ale niech będzie, że na początek poruszę chyba najbardziej palącą kwestię, czyli montaż "The Last Hour". Oglądając ten film czułem się, jakbym obcował z trwającym 90 minut zwiastunem. I chodzi mi głównie o kwestię cięć, które sprawiają, że "Śmiertelna pułapka" wygląda po prostu jak zwiastun filmowy. Sceny urywają się nagle wolnym ściemnieniem ekranu, za chwilę pojawia się jakaś zupełnie inna scena, a po kilku sekundach znowu następuje wolne ściemnienie obrazu.  i później jeszcze trochę tego typu zagrywek. Podejrzewam, że scenariusz nie był na tyle rozbudowany, żeby zapewnić 90 minut filmu i gdzieś trzeba było szukać elementów, które nieco wydłużą historię. Zaskakująco wypada też praca kamery, która momentami trzęsie się tak, jakby "Śmiertelna pułapka" miała być jakąś dziwaczną odmianą filmu found footage. Ale oczywiście nie jest. To są błędy, które przekradły się do finalnej wersji "The Last Hour", albo zostały z pełną premedytacją umieszczone przez twórców, bo być może nie było żadnych dubli, a szkoda by było tracić już nakręcone sceny (pewnie kasa też się kończyła w tempie błyskawicznym). Nie brakuje również scen, w których kamera nie obejmuje wszystkich bohaterów prowadzących konwersację, za to zbliżeń na gęby poszczególnych bohaterów jest aż nadto (zwłaszcza Michaela Madsena). Sam film wygląda jakby powstał gdzieś w połowie lat 90-tych i chodzi mi nie tylko o jakość obrazu, ale też samą fabułę, która jest...no powiedzmy umowna.



Co tu mamy dalej? To może fabuła? Ta trzyma się na cienkiej nitce, która gdzieś w połowie się zrywa i pozostawia widza z pytaniem: co tu się w ogóle wyprawia? Tak, do samego końca nie bardzo wiadomo, co twórcy chcieli pokazać w tym filmie. Bohaterowie próbują być barwni i charakterystyczni, ale na strojach i różnorodności etnicznej się kończy. Mamy tutaj Francuza, Włocha, Chińczyka, dwóch Amerykanów (chyba) i Polkę. Serio, mamy tutaj Polkę. Zagrała ją Krystyna Ferencewicz, która występowała w lata 90-tych w telewizyjnych produkcjach o Emmanuelle. Resztę dopowiedzcie sobie sami. Co ciekawe aktorka grająca Truciznę (tak się nazywa polska bohaterka) wypowiada w "Śmiertelnej pułapce" kilka zdań po polsku, ale od razu słychać, że od dawna nie miała do czynienia ze swoim językiem ojczystym.  Ale przejdźmy do pozostałych postaci. Twórcy zadbali o to, żeby widz wiedział kim jest każdy z przestępców i co ma na sumieniu. W związku z tym dostajemy krótkie scenki z każdym z bohaterów, żeby później nie czuć się zagubionym. I te scenki są nawet przyjemne. Czar jednak pryska w momencie, w którym postaci się ze sobą spotykają. Wówczas zaczynają się dialogi w stylu "mówcie na mnie Poker", albo "mówią na niego Mnich", "Mnich? Żartujesz?" i leci cała historia życia bohatera granego przez Madsena. Wtedy żenada zaczyna wchodzić na zupełnie inny poziom. A skoro już przy postaciach jestem, to nie mogę pominąć faktu, że przynajmniej dwie z nich są dubbingowane (a przynajmniej tak to wygląda). I spoko, nie byłoby problemu, gdyby zadbano o odpowiednią synchronizację dźwięku z obrazem. Niestety tak nie jest. Dubbing rozjeżdża się z ruchem ust bohaterów. I nie mogę pominąć też jednego ważnego elementu, który momentalnie rzuca się w oczy - pomalowane oczy Madsena. Serio, po co oni to zrobili? Wygląda to idiotycznie i jest kompletnie niepotrzebne (efekt malowania możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej).



Ewidentnie głównym bohaterem tego spektaklu jest właśnie postać grana przez Madsena, a może to właśnie wynajęcie tego aktora było najbardziej kosztowne? W takim wypadku nie ma co się dziwić, że twórcy zdecydowali się jemu poświęcić najwięcej czasu. W każdym razie wszystko kręci się wokół niego. Ale tak rzucam tymi "twórcami", a przecież tu chodzi o jedną osobę. A konkretnie o Pascala Caubeta (występującego pod pseudonimem Kobe), który jest odpowiedzialny za scenariusz, reżyserię, produkcję i gra rolę jednego z przestępców. I co? I teraz można powiedzieć, że ten film nie mógł się udać, skoro wszystko robiła jedna osoba i do tego nie posiadająca żadnego doświadczenia. I oczywiście się nie udał. Pomijam słabe aktorstwo, bo skoro główną postać gra Michael Madsen, to wyobraźcie sobie jak słabi są pozostali aktorzy, ale dochodzą jeszcze drętwe dialogi (chociaż te potrafią być zabawne), słaby montaż i dziwna praca kamery, ale nawet historia nie jest chociażby trochę interesująca. I jeżeli jesteście fanami złego kina, to na pewno docenicie "Śmiertelną pułapkę", bo to po prostu zły film, w którym wszystko od początku do samego końca jest złe. Naprawdę nie wiem jak musiałbym się naszukać, żeby dopatrzyć się jakichś sensownych plusów tej produkcji. Oczywiście nie odwołując się do ironii i sarkazmu. A nie, zaraz jest jeden plus - to nie jest najgorszy film, w jakim zagrał Michael Madsen. I jakby nie patrzeć, jako wielbiciel złego kina nie mogę udawać, że źle się bawiłem podczas projekcji "Śmiertelnej pułapki", ale niestety im dalej w las tym bardziej zabawa ustępowała miejsca irytacji.



"The Last Hour" to film, nad którym w dużej mierze pracował jeden człowiek, Pascal Caubet. Gość nie posiadający żadnego doświadczenia w pisaniu scenariuszy, reżyserowaniu, czy produkcji. A mimo tego zrobił film. Jakościowo "Pułapka śmierci" znajduje się gdzieś w gronie wczesnych produkcji Asylum, kiedy to montaż praktycznie nie istniał, praca kamery odznaczała się dużą losowością (zwłaszcza jeśli chodzi o wszelkie zoomy), a aktorzy po prostu wypowiadali swoje kwestie (o grze w ogóle nie było mowy). Tutaj jest podobnie. Chociaż nie mogę odmówić "The Last Hour" pewnego niezamierzonego komizmu, bo ta cała nieporadność, czy sztuczne do granic możliwości dialogi jednak wielokrotnie wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Jak się okazuje film Kobe nie ma nawet zwiastuna, to mogłoby tłumaczyć te pseudo-zwiastunowe zagrywki stosowane w realizacji filmu. Czy warto zobaczyć "Pułapkę śmierci"? Tak, ale tylko pod warunkiem, że jesteście fanami złego kina i nie szkoda Wam czasu na produkcje naprawdę niskich lotów.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz