niedziela, 1 kwietnia 2012

House (1986)

House
(Dom)

Rok: 1986
Gatunek: horror/komedia
Kraj: USA

Autor recenzji: Luskan13

Filmów o nawiedzonych domach jest tak wiele, że trudno zrobić coś oryginalnego i wyróżniającego się w tym gatunku. Jednak od czasu do czasu to się udaje. "Dom" jest tego przykładem. Film ma już 25 lat, ale nadal może przykuć uwagę współczesnego widza i go zaskoczyć.



Historia toczy się wokół pisarza Rogera Cobba  (granego przez Williama Katta) i jego problemów rodzinnych. Po stracie syna odchodzi od niego jego piękna żona (gra ją Kay Lenz). Jednocześnie Rogera, uczestnika wojny w Wietnamie, ciągle nawiedzają koszmary. Do tego wszystkiego ciotka Rogera w tajemniczych okolicznościach popełnia samobójstwo, zostawiając mu w spadku stary dom, w którym zniknął jego syn. Pisarz wraca do domu swojego dzieciństwa żeby odciąć się od świata i odnaleźć wenę do napisania nowej książki – dotyczącej jego przeżyć w Wietnamie. Jego kariera nie ma się zbyt dobrze, a na domiar złego jego była żona zaczyna odnosić aktorskie sukcesy, co dodatkowo źle wpływa na nastrój Rogera.

Wszystko zaczyna się walić w życiu głównego bohatera. Przez cały film Roger popada w coraz większy obłęd, a ludzie z jego otoczenia zaczynają traktować go jak wariata. Dom oczywiście okazuje się nawiedzony, ale nie przez typowe duchy czy poltergeista. Tutaj mamy do czynienia z koszmarami i wynaturzonymi kreaturami. Sam dom wydaje się przenikać pomiędzy wymiarami. Roger cały czas walczy z koszmarami wewnętrznymi, jak i tymi realnymi z szafy. Doprowadza to czasami do iście pythonowskich sytuacji. Akcja filmu skupia się na ciągłej grze pozorów i narastającej obsesja głównego bohatera.

Pewne elementy kojarzą się ewidentnie z prozą Howarda Lovecrafta a pojawiające się potwory przywołują skojarzenia z kreaturami z mitologi Cthulhu. Nie wiem, czy jest to zamierzony efekt, ale mi przypasował. Zresztą sam film dotyka tematu obłędu i mrocznych wymiarów, które często gościły w prozie Lovecrafta. Może nie jest to film inspirowany dorobkiem Mistrza z Providence, ale można znaleźć w nim wiele wspólnych elementów. Sama główna postać jest pisarzem horrorów, który stracił wenę i chce napisać coś nowego. Od razu nasuwają się na myśl książki Kinga, które często toczą się własnie wokół pisarza.

Film bardziej przypomina "Martwe zło" niż horrory o nawiedzonych domach (scena walki z latającymi narzędziami). Śmieszno-straszna forma dobrze się tutaj sprawdza, uroku dodaje vintage'owy styl lat 80-tych. Żarty rzeczywiście śmieszą, elementy grozy wypadają bardzo dobrze. Zakończenie zaskakuje i wywołuje uśmiech na twarzy.

Takie sceny jak spotkanie z agentem nieruchomości (który wygląda jak John Cleese) mogą zostać na długo w pamięci. Znakomitą role odgrywa George Wendt, który wciela się w Harolda, napastliwego fana i sąsiada. Wendt, znany z kultowego serialu "Zdrówko" pokazuje tutaj, że był u szczytu swojej aktorskiej kariery. Sceny w duecie z Kattem należą do najlepszych w całym filmie.

House to dzieło Steve'a Minera i Seana M. Cunninghama, co dla wielu osób może samo w sobie być wystarczającym powodem do zapoznania się z tą pozycją. Miner znany jest choćby z drugiej i trzeciej części "Piątku Trzynastego" lub z późniejszego "Lake Placid". Cunnigham natomiast produkował pierwszą cześć przygód Jasona Voorheesa czy "Ostatni dom po lewej".

"House" to horror posiadający dużą ilość akcentów komediowych, nie każdemu może się to spodobać. Wyraźnie wyczuwa się w nim konwencje slapsticku, co dla mnie jest akurat plusem w tym przypadku. Z pozoru produkcja o nawiedzonym domu zaskakuje innym podejściem do tematu. Bardzo ciekawie prezentuje się wymieszanie elementów koszmarów spowodowanych wojną w Wietnamie z dramatem rodzinnym głównego bohatera. Film jest teraz określany jako kultowy kicz, ale jak dla mnie to pozytywne określenie. Elementów "pulpu" w filmie jest wiele. Do tego wszystkiego znakomicie prezentuje się muzyka skomponowana przez Henrego Manfrediniego, który ma na swoim koncie mnóstwo tego typu filmów w tym, a jakże by inaczej, Piątek 13.

Ocena: 8/10

1 komentarz:

  1. Pamiętam ten film głównie za sprawą tych gumowych potworów, które robiły (i nadal robią) na mnie ogromne wrażenie. Będę musiał sobie przypomnieć całą serię "House".
    Warto też wspomnieć, że Steve Miner wyreżyserował pierwszą część horroru/fantasy "Warlock" w 1989 roku.

    OdpowiedzUsuń